Najlepiej być w podróży...
Najchętniej podróżuję do miejsc (nie) znanych. Z rokroczną regularnością odnajduję stare "filmy" w pamięci zapisane,, które kolejarze rozwijają w danej chwili przed moim oknem drugiej klasy pociągu relacji... i to tak szybko, ze nawet nie próbuję nazywać w myślach szczegółów mijających wspomnień....Zresztą widoki wyróżnione onegdaj...boćka strzegącego zielonej łąki, czy myśliwego z czerwonym nosem na białym polu zimową porą, który już zwęszył zajęczy pasztet - nawet te znaki już mi spowszedniały....A myśl znająca moje przywiązanie do widoków przyrody mijające za oknem pędzącego pociągu, coraz surowszej selekcji poddaję widoków, kiedyś "malowniczych i niesłychanych..." Owa wierność praktykowanej marszrucie sprowadziła sens moich podróży do odwiedzania przystanków o imionach niemal rodzinnych, choć włóczyłem się po bezdrożach, kniejach i licho wie, gdzie jeszcze. Pozdrawiam je ucieszony chwilą, jakbym poczuł poranną wodę toaletową na skroni... Wiem - nieco poetyzuję, obnoszę się ze swoim gniazdem ulepionym z gliny, którą ubijałem biegając na bosaka w stronę porannej tęczy po sadzie pana Serwy...To wtedy już miałem ciągotki do wszelkiego rodzaju podróży zważywszy, że podróżą może być również przeciąganie palcami po mapie...(?) W takim to nastroju zawsze wchodziłem do przedziału trzymając fason, gdyż kogo tam zastanę, to już inna sprawa. Będzie to gbur, czy dystyngowana dama na tle czerwonego, rdzawego pluszu - pani przy oknie dobrze już po 60-tce, w kapeluszu rodem naszej "Serce Maryni" z Podpromia? I jakby przewidziało obicie foteli wagonowych w gołębio-modrym kostiumie... Bywało też tak, że trafiałem na moczymordy spod "zakazanej knajpy" - bądź jakichś ruskich śmierdzących czosnkiem i cebulą. Wtedy wolałem podróżować na korytarzu, byle jak najdalej od takiej bandy... Taka pani skinie głową na moje dystyngowane "dzień dobry..." Dzień dobry, jakby szeptem powtórzy, najwidoczniej wyrwana z zadumy. Czas zachwiany na moment naszym słowem, wraca już do swojej różańcowości - chwila po chwili, a po tej chwili znowu chwila...jak to gdzieś było z tym kamieniem... że kamień na kamieniu, a na tym kamieniu jeszcze jeden kamień...! Co zrobić? jedynym wyjściem w takich żenujących okolicznościach tete-a tete jest okno, za którym w danej chwili może być brojlerowska chuda zima, chude drzewa z dwiema wronami lub zielona trawa i to wszystko, co się przed oczyma przewija w stukocie kół. .. A mnie się snują w głowie mojej słowa piosenki, albo wiersza (już nie pamiętam), bo cóż innego można robić w takt "piosenki" nuconej przez pociąg? "...Z gwiazd się sypie szron grudniowy i coraz dalsza jest dal..." Ale te przystanki imionami znaczone, to już takie zamierzchłe czasy, że sam nie pamiętam, ile ich było, kiedy i gdzie, a było ich mnóstwo..."Ta stara cerkiew, w niej puszczyk i sowy, obok dzwonnicy zręb zgniły...." Nie słucham tego, co podpowiadają mi myśli moje, co mówią dalej, czy może umilkły, bo kiedy padają takie słowa - "cień muru cmentarnego," jakiś zagubiony zagajnik, zarośnięte krzyże - spoglądam wnikliwie w ich twarz, bo są mimo wszystko takie jasne, a usta moje same się otwierają myśląc na głos....'Zmarł po długiej chorobie lub ugodzony pociskiem i pogrążył rodzinę w nieutulonym smutku - Śp. NN, najukochańszy syn, mąż, możne Dziadek ? Ile powalonych krzyży stawało przede mną na bezludziu, w zaroślach, zapomnianych, do których nikt już nie dociera chyba, że taki wariat jak ja, który nie zna strachu i trudu, byle dalej i dalej, nawet poza cywilizację...Bo własnie w takich okolicznościach czuje się najlepiej....
Udanego wypoczynku życzę wszystkim udającym się na narty i nie tylko. Pozdrawiam.
P a p k i n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz