Szukaj na tym blogu

środa, 31 maja 2017

Aldaron - Gdy wieczorem (piosenka bieszczadzka)

                           Z pogodą jest jak z....

Od pewnego czasu mówiło się w telewizji o zmianie pogody. Bacznie ją obserwuję z wiadomych powodów. Co prawda - osobiście nie mam z tym problemów, ale nie mogę myśleć wyłącznie o sobie. Nie przeszkadza mi deszcz, czy słońce (to kwestia odpowiedniego przygotowania), ale w sytuacji, gdy kapie za kołnierz, może być nie zbyt komfortowo. Wczoraj 
była taka pogoda - słoneczna, upalna, za bardzo piekąca przed południem, a potem ulewa. Wracałem z Ustrzyk Dolnych i świata dostrzec nie mogłem - wycieraczki nie odbierały lejącej się wody. Podobno za dwa dni ma nadejść ochłodzenie, by potem znowu zawitało wiosenne ocieplenie.
Jeszcze wiosenne, choć prawie letnie... Z tą pogodą jest jak z kobietą - raz dobrze, innym razem gorzej - zmienna humorystycznie i tak naprawdę nie wiadomo, jak ją potraktować. Najlepiej byłoby nie brać na serio, bo to zmienne, często zachmurzone, a jak już świeci słoneczkiem, to tak pięknym, jakby to celowe było - tak zmęczyć, osłabić...
Należy więc podejść z dystansem i...ostrożnością, bo czasem można się nie źle zawieść...(😄 ) Poczekamy więc na "lepsze czasy," czyli do pogody satysfakcjonującej wszystkich (?) I tu dochodzimy do wniosku, że pogoda też ma wpływ na zmienność charakteru i nie tylko - humoru także. (😖 ) Mnie to się także często udziela, choć próbuję to jakoś tłumaczyć, ale nie zawsze się udaje. Człowiek palnie jakieś głupstwo i kłopot murowany, a jak wiadomo - słowo boli bardziej niż czyn... Czy zatem uciec gdzieś i być sam na sam z sobą? Bo jeśli obrazić to samego siebie...!  Oj, pogodo, ile ty problemów sprawiasz! A teraz się wkurzę i będę sentymentalny, tak jak w tym archiwalnym wierszyku z Bieszczad (oj, za dużo o nich mowa) a który w jakiś sposób użyczył tła w którymś z odcinków "Dynastii." Bo jeśli stanę się sentymentalny, będzie to powód do robienia głupstw, a może mi się tylko wydaje? Nie wiem...!
Ale skoro tak - to chyba rzeczywiście można zgłupieć raz jeszcze, tak dla samego siebie i wrócić do tego miejsca, które może być uwieńczeniem wszystkiego, co można mieć jeszcze raz, po raz już nie wiem który spojrzeć na otaczający mnie świat z góry... Tylko, czy inni to wytrzymają? Może im także słonko zbyt mocno głowę przypiecze, a deszcz ostudzi...?
                           A kiedy już się odcieleśnię
                         i butów mi nie będzie trzeba,
                            to na bosaka powędruję,
                   by na Bieszczady spojrzeć z nieba.
                        A może spotkam tam Anioły,
                        też bosonogie, tak jak ja, (?)
                     co z plecakami zamiast skrzydeł
               są przeźroczyste - jak bieszczadzka mgła.
                     Zanim do Piotra drzwi zapukam,
                          zanim uczynki zważą mi,
                     wędrówki swoje powspominam,
                      za które panie - odpuść mi...!
                                                                 (Ustrzyki Górne, 4.08.2003)
I pada....Jakoś tak niemrawo, lekko mocząc płyty chodnikowe
na mojej ulicy. Coś musiało być z ta pogodą, bo nawet łupało mnie w ramionach i to teraz, gdy oczekuję dwojga osób, które robią u mnie przystanek przed wspólnym wyjazdem do Wetliny. No cóż, bywa i tak...!
A swoją drogą - będę mógł osobiście się przekonać, czy z pogodą jest jak z kobietą - to się wnet okaże...! 
I tu znowu przyszło mi do głowy jakieś głupie myślątko, które chciałbym zapisać - może (kiedyś) przyda się do czegoś? Chodzi mi o to tło do wcześniejszego odcinka "Dynastii," a które w jakiś sposób zmienia tok myślenia. (znowu coś sie tu rymuje).
                       A kiedy znów się odcieleśnię
                    i zechcę na świat spojrzeć z góry,
                     to nie pozwolę, by ktoś jeszcze
                     próbował zmienić moją naturę...
Ten niepoważny tekst być może jest wynikiem wczorajszej rozmowy w siedzibie Straży Granicznej..."Że też chce się panu (mnie) pchać w te bezdroża, gdzie nawet ścieżki nie ma, nie mówiąc już o jakiejkolwiek drodze. gdzie żaden szlak nie prowadzi tylko dzikie ostępy i diabeł nawet dobranoc nie mówi - wyłącznie na swoją odpowiedzialność. Proszę jednak zgłosić w GOPR..." Tak, chce mi się i nic na to nie poradzę nawet, za cenę nazwania mnie głupim. Ale czy na prawdę tak do końca głupim? Obecnie i przede mną jest i było wielu mi podobnych i niekoniecznie zaraz mieli by mieć coś pod sufitem...?!
Miłego dzionka życzę,
                                                         P  a  p  k  i  n



BIESZCZADY Jacek Kaczmarski

poniedziałek, 29 maja 2017

                                         (Groby Klary i Franciszka Stroińskich w Siankach)

                      Miłośniku samotności....

Zbyt długie "zastanawianie" się nad jednym tematem, staje się nudne i może zniechęcać. Ale jak wcześniej wspomniałem moje tegoroczne wędrowanie bezdrożami, w którymś jej miejscu zatrzyma się w zadumie własnie w tym miejscu co na powyższym zdjęciu. Żeby tam dotrzeć od południowego zachodu (nie tym znanym traktem z Mucznego), trzeba zejść z Bukowskiego Kińczyka (1250 m.npm) i poruszając się bezdrożami Połoniny Bukowskiej, wzdłuż Negrylowskiego Potoku dojść do Sianek, albo minąć Kińczyk Bukowski idąc dalej przez Opołonek (1028 m.npm) do Piniaszkowego (960 m.npm) - to najdalej na południe wysunięty punkt Polski i wzdłuż  Niedźwiedziego Potoku dojść do "Grobu Hrabiny." I choć po szlakach turystycznych szwendają się miłośnicy Bieszczad, nawet tych przygranicznych, nie wymaga to specjalnej przepustki. Nie mniej moje wędrowanie jest na tyle w miejscach objętych ścisłą kontrolą, zwłaszcza na styku trzech granic oraz zaleceniami BPN - postarałem się o takowe zezwolenie jak też zgłoszenie swojego pobytu w tych newralgicznych miejscach. Wolę dmuchać na zimne. W tym celu jadę do Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Ustrzykach Dolnych pod który to Oddział podlega wspomniany teren. Wyjście w góry wymaga również powiadomienia Oddziału GOPR w Wetlinie.



"O Siankach zawsze piszę z sentymentem ponieważ krakowska rodzina mojej Babci spędzała tu wczasy sanatoryjne w okresie dwudziestolecia międzywojennego, a w listach z początku XX wieku wymieniana jest nazwa pensjonatu "Szczawinka" w Siankach. W liście córki Stryjenki mojej Babci - Walerii Anczycowej z roku 1908 dokładnie opisuje swój pobyt w tym pensjonacie. (w Internecie udało mi się odnaleźć stare zdjęcie tego pensjonatu). Ilekroć tu jestem, w zadumie próbuję odtworzyć tamte czasy i miejsca, jak one wyglądały wodząc



oczyma po tej pustce lasem porośniętej, dzikiej, cichej - uzdrowisku, po którym nic nie pozostało prócz kilku reliktów...i te dwie samotne mogiły Stroińskich. Kaplica, którą wybudowali Klara i Franciszek i tam pochowali dwie swoje córki - Marysie i Bogusię, tak jak inne domostwa i obiekty, sowieci wysadzili w powietrze doszczętnie je niszcząc. Być może jestem jednym z nielicznych, którzy tu docierając, posiada jakąś wiedzę minimum na temat tego miejsca. Reszta turystów stawia sobie za cel tylko dojście do tej pustki i nic więcej. Nawet źródło Sanu nie jest prawdziwe, gdyż rzeka wypływa nieco dalej..." Cieszy fakt,



że co nie którzy "targają" tu znicze, aby je zapalić na płycie grobów Stroińskich....Miłośniku samotności na łonie natury - UWAGA...!  To o czym marzysz nie znajdziesz dziś na połoninach w najwyższych partiach Bieszczadów, a przynajmniej w sezonie letnim. Masywy Tarnicy, Wielkiej Rawki, połonin Wetlińskiej i Caryńskiej, Halicza czy Rozsypańca i Bukowego Berda, to ruchliwe miejsca, przez które przebiegają szlaki turystyczne. Wszystkie te miejsca leżą w zasięgu BPN, gdzie poruszać się można wyłącznie po oznakowanych szlakach. A ściągają tu wędrowcy niezwykłej urody, dziwaczni, a czasem śmieszni pod względem ubioru. Czegoś takiego nie zobaczysz , ani w Tatrach, ani w Karkonoszach. Bieszczady to miejsce specyficzne pod każdym względem, dlatego nikogo tu nic nie zdziwi. Z Tarnicy w słoneczne dni widać odległe szczyty Gorgonów, a z Halicza w pogodne noce nawet światła Lwowa. Ogromne, puste przestrzenie połonin, falujące na wietrze morza traw sprawiają poczucie wolności, a jeśli już rozwiewaną wolność poprzez przechodzącą hałaśliwą "wycieczkę." Miłośnikom historii proponuję chwilę zadumy na zarastających polach nieistniejących wsi, pustych pagórkach, z których dobiegał kiedyś głos cerkiewnych dzwonów. Odszukanie pośród traw i pokrzyw chylących się do upadku kamiennych i drewnianych krzyży - taki widok znajdziecie w wielu miejscach...Na pustkowiu w Siankach odnajdziemy "Grób Hrabiny," właścicieli dworu i całej miejscowości. Miejscowość ta została zniszczona przez sowietów. Tutaj też można napić się naprawdę czystej wody, zatęsknić rozmyślając o przemijającym czasie, zobaczyć to, co znajduje się po drugiej stronie granicy. Upajać się ciszą i spokojem, a nawet spotkać niedźwiedzia...
 Troszkę się zagalopowałem pisząc przewodnik, ale co by nie powiedzieć, nie odda to urokowi wędrówek po szlakach turystycznych. W tym miejscu przy płytach nagrobnych wspominamy Klarę z Kalinowskich i jej męża Franciszka Stroińskich. Gdzieś w zarośniętym rumowisku kaplicy spoczywają ich dzieci. Sianki podzieliły los wielu innych miejscowości bieszczadzkich - pozostały tylko nazwy...


Życzę radości i wytrwania w pokonywaniu szlaków turystycznych w Bieszczadach.
                                                                               P  a  p  k  i  n
  
  
  

piątek, 26 maja 2017

Harry Styles - Sign of the Times (Live on The Graham Norton Show)


                                   S  o  l  i  n  a...

No i pięknie... "Dostało" mi się po ostatnim (11) odcinku "Dynastii," a tak naprawdę po notce ja poprzedzającą, gdzie wspomniałem o... Solinie. Wspomniałem na jej temat tylko przelotnie i tu własnie mi się obrywa od zapewne bywalca Soliny, jej uroku, zapory i innych... Nie mam nic przeciwko - nawet o tym wzmiankowałem. Cóż, z gustami się nie polemizuje, czego nie czynię, bo i z jakiej racji? Znam tu wiele osób trudniących się agroturystyką, gdzie można spędzić dobrze czas, wczasy, urlop po stosunkowo niskich cenach. Jak wspomniałem - od Łobozewa, aż po sam, jak to nazywam "jarmark kolorowych stoisk, których nie brakuje też po drugiej stronie zapory, czyli od strony Soliny - tej nowej zwanej "Osiedlem." Wszędzie gwarno i tłoczno i jak to w Bieszczadach - kolorowo. Tyle wiedzy i widoku mają Ci, którzy odwiedzają ten akwen wodny pośród okolicznych wzniesień. Znają lub nie znają historii tego miejsca, a bywało tu różnie. Zalew zmienił klimat - to się odczuwa. Bywały tragiczne powodzie, stąd pomysł na wybudowanie zapory, pomysł sięgający lat z przed wojny. Czy potencjalny, dzisiejszy turysta wie o tym? Wie tylko to, co jest napisane na obelisku od strony Soliny przy wejściu na zaporę, czyli historię jej budowy - i to wszystko. Tymczasem... W czasach, gdy w miejscu dzisiejszego jeziora chodziło się suchą nogą, było nie do pomyślenia, że po latach miejsce to będzie dnem wielkiego zbiornika wodnego, zwanego "Bieszczadzkim morzem." Dawna wieś Solina znajdowała się około ponad kilometra od dzisiejszej zapory, tuż przy ujściu rzeki Solinki do Sanu, a wzmiankowana była już w roku 1436. Dzisiejsza Solina o wyglądzie osiedla położona jest na wysokim wzgórzu górującym nad zaporą.


Stara Solina...Zapomniany świat, a Ci którzy jeszcze ją pamiętają są w mniejszości. Wymiera pokolenie tamtych czasów. Dzisiaj wielka woda pokrywa całą dolinę nad którą króluje "Jawor" (741 m. npm). Wieś rozłożyła się w widłach rzek: Solinki i Sanu, leżała jakby na wyspie, którą z lądem stałym łączył drewniany most. Wzniesienie, które dzisiaj stanowi wierzchołek "Małej wyspy" był kiedyś miejscem na stoku którego znajdował się miejscowy cmentarz. Trochę bliżej stał kościół. Cała dolina była zalewana wodami powodziowymi Sanu i Solinki. Powodzie zawsze były tu zmorą mieszkańców. Dziś rozlewiska zbiornika tworzą wyspy, półwyspy i fiordy. Zatopionych zostało kilka miejscowości, w całości lub w części, wiele połaci lasów, które w odnodze Sanu tworzą "tajemniczy widok." Wspomniany kościół został rozebrany tylko w połowie, również drzewa podobnie wycięto. Mówi się również (nie do końca informacja sprawdzona), że na cmentarzu pozostało wiele nie ekshumowanych grobów - pewnie tych, które już nie miały właścicieli, starych, zapomnianych. Mieszkańcy wyprowadzili się do okolicznych miejscowości, do Łobozewa, Bóbrki i innych.

                                                            (półwysep w Polańczyku)

W odnodze Sanu u podnóża "Jawora" powstał Wojskowy Ośrodek Wypoczynkowy dostępny dla wszystkich. Wybudowano drogę o długości 8 kilometrów. Na prawym brzegu od strony Łobozewa znajduje się przystań statków floty bieszczadzkiej. Solina, to cywilizowane miejsce w Bieszczadach. Prawdziwy turysta górski znajdzie w Bieszczadach nadal najmniej zaludnione i zagospodarowane góry. I choć już nie takie dzikie jak przed  ćwierćwieczem, zachowały wiele z dawnego uroku. 

                                       (zapora widziana z drogi z Bóbrki do Łobozewa)

Spore odległości pomiędzy schroniskami wymuszają długie odcinki dzienne, co wymaga dobrej kondycji, ale daje w zamian satysfakcję z własnej sprawności i samodzielności.
Na całe (nie) szczęście, ja nie korzystam ze schronisk. Mnie wystarcza namiot rozbity w lesie pod drzewem lub w innym miejscu. I to jest prawdziwa przygoda...
Serdecznie pozdrawiam i życzę udanego weekendu wraz z piosenką.
                                                                              P  a  p  k  i  n

czwartek, 25 maja 2017

              D y n a s t i a  P a p k i n a...(11)
                            Piwo jak wolność.
Jako człowiek ze wszech miar dojrzały, a przypadłość ta wcale nie jest tak częsta wśród mężczyzn jak by się mogło wydawać - pamiętam czasy, gdy piwa "nie było..." (?) Młodym, zwanym obecnie "pampersami" wydaje się to nie możliwe. Dzisiaj też zdarzają się podobne przypadki "chrzczonego piwa," albo dosadniej: - jest ich tyle gatunków (nie wiem po co) i smaków (?), a właściwie ich braku, że nie wiadomo ile prawdziwości  jest w nazwie napoju zwanym piwem. Ale jeśli zapytają rodziców lub starszych, przekonają się, że mówię prawdę. Bo jak pamiętam, zawsze były dwa gatunki: - jasne i ciemne, w dodatku w zabytkowych już dzisiaj butelkach z...wihajstrem i gumową uszczelką specyficznie zamykaną. Dziś spotyka się takie butelki jako "nowość." Śmiechu warte...!  Bo dzisiaj piwska pod dostatkiem, wszelkiej maści nazw, lecz o jednym smaku, zapachu i jego wyglądzie. Kiedyś był to napój szlachetny o staropolskiej nazwie, którym się człowiek dialektował, nie jak dziś pije się na umór.... Ciecz zwana piwem - no, może tylko "szlachetniejsze" marki, może być paskudną cieczą. Dlatego, jeśli już na coś takiego się Papkin decyduję - zawsze jest to Żywiec, Okocim, reszta mnie nie interesuje. Wtedy, wiele lat temu nikt nie pytał o nazwę mówiąc wprost: "jasne proszę" i po sprawie... Papkin też miał z tym wiele przygód - o jednej z nich wspomnę, jak będąc "sztubakiem" zabawiał się w znawcę języków obcych, być może starając się zwrócić na siebie uwagę... Znalazłwszy się na saksach w "Chatce pod Rysami" (ówczesna Czechosłowacja), chcąc odpocząć po trudach wspinaczki, z językiem na brodzie skierował swoje kroki do baru w schronisku. Tu pośród niezliczonej ilości butelek najrozmaitszego kształtu i koloru, Papkin zobaczył rzecz w ówczesnej Polsce nie do zdobycia - marzenie mojego pokolenia - "Okocim" w eksportowym wydaniu za trzy czeskie korony... Papkin pamięta, jak podszedł do do bufetu i robiąc z siebie wariata wybełkotał: - "Okocim please..." 😄  Barmanka nieprzytomnie spojrzała pytając: "I beg Your pardon?" Sądząc, że moja wymowa brzmi zbyt polsko Papkin powtórzył - "Okocim please." Znowu pełne niezrozumienia spojrzenie i po raz trzeci, starając się jak najwyraźniej seplenić, Papkin jękliwym głosem ponownie powtórzył - "Okocim please..." I wtedy panienka za barem zaskoczyła - "a...Okocim!" Po czym podając butelkę i szklankę odezwała się do stojącej obok koleżanki najczystszą polszczyzną: - "A wiesz, Danka wychodzi za mąż...?!"  Zbaraniałem....
Przypominam to zdarzenie widząc dziś mnogość piw i ich nazw w barach, pubach, a nawet w najpodlejszych sklepach. I tak myślę sobie, kto wpadł na ten piorunujący pomysł produkowania różnych piw, które ani gatunkowo, ani smakiem się nie różnią? Ale jest to pytanie retoryczne z gatunku tych, dlaczego wtedy nie można było wyprodukować odpowiedniej ilości papieru toaletowego, który by przy okazji nie ranił naszej skóry w miejscu, gdzie bywa najdelikatniejsza?  Papkin nie oczekuje odpowiedzi, bowiem gdyby ówcześni decydenci ją znali, nie nastąpiła by ustrojowa transformacja, a ich sztandar nie byłby wyprowadzony.... A dziś - siedzę sobie Papkin  tu w "Manhattanie" w Suchej Beskidzkiej i czas spędza beztrosko rzewnie wspominając lata, które przeminęły. Złota kula obracając się w rytm muzyki podrywa młodzież do wygibasów na parkiecie. Sączy piwo i tak rozmyśla nad tym, co dzieje się teraz w schronisku pod Rysami? Dzisiaj Papkin nie musi łamać języka obcymi słówkami. Dzisiaj każdy język jest zrozumiały, a piwo jest zawsze piwem. A piękna barmanka sama proponuje zadając pytanie: - "Żywiec, czy Okocim...?"  Sama radość!  
Miłego dnia!
                                              P  a  p  k  i  n 

wtorek, 23 maja 2017

                 Wyzwania czas nadchodzi....

Tegoroczna wędrówka zaczyna nabierać rumieńców. Nie ma dnia, aby ktoś z przyjaciół nie zadzwonił, dopytywał się, wnosił coś nowego. Dobrze żyć w świadomości, że to już za nie długo wszyscy spotkamy się w tym jednym magicznym miejscu, gdzie huczy potok i odbija mrok puszczy w jego czarnej toni. Gdzie czujemy się naprawdę swojsko. W tym roku obchodzimy 30 rocznicę odejścia naszej gospodyni i przyjaciółki - Marii, która tu jest pochowana - sama w tej dzikiej krainie, ale u siebie, w pobliżu swojego domu...
            Gwarno zawsze tu było, przez wszystkie lata,
            przyjeżdżaliśmy grupą, zawsze w środku lata,
            tu spędzaliśmy chwile zbierając malinki,
            na dzikim zagonie u "Kaśki Litwinki."
            Szumiał "Głuchy" potok, szumiały też drzewa,
            beztroskie lato - nic nam nie potrzeba.
            a "Kasia" gospodyni od rana na nogach,
             jadło przyrządzała, "bujała w obłokach."
           Ile opowieści wszystkim przysparzała,
           o swojej młodości wciąż opowiadała.
           Dobrze nam tu było, w tej głuchej krainie,
           teraz jeszcze ciszej, tylko potok płynie.
           A dalej, parę kroków samotna mogiła,
          tu pochowali "Kasię," tutaj jest szczęśliwa...
                                                                                   (Wetlina, 17 maja 2006)

A był to rok 1987, lato i...pożegnanie.... To smutna, kolejna rocznica, ale życie toczy się dalej, a Maria nie chciała by, abyśmy się smucili. Toteż, gdy tu jesteśmy, las rozbrzmiewa skoczną piosenką, gdy wieczorami zasiadamy przy ognisku i tak spędzamy czas do późnej nocy... W tym sezonie mamy do pokonania jeszcze wytyczoną trasę, która będzie zwieńczona wspomnieniem dawnych lat. A potem, kiedy "zamilkną" głosy przyjaciół i gwar wspólnego pobytu i cała paczka rozjedzie się do swoich domów, mnie czeka samotne wędrowanie, na które z niecierpliwością oczekuję. Dziś jestem w pełni przygotowany do podjęcia wyzwania. Na jej końcu grób bieszczadzkiego "barda" - Władka Nadopty. Do zobaczenia na szlaku... Aha - i jeszcze jedno - ktoś mnie zapytał, czy będę w.. Solinie. NIE! Tam mnie nie będzie. Solinę traktuję jako Bieszczady cywilizowane, a ja gustuję w ciszy, w dziczy i spokoju - to jest dla mnie "bieszczadzki raj." Ale inni niech korzystają z dóbr tej cywilizacji: - "Biała flota i inne atrakcje. Ale tam też czasem zaglądam w innym celu. Tuż obok, w Łobozewie mam rodzinę i tylko Ona przyciąga mnie od czasu do czasu w tamte strony.


Pięknego dnia życzę. Pozdrawiam....
                                                                        P  a  p  k  i  n


  

sobota, 20 maja 2017


                        Weekendowa sobota...

Tydzień mija od mojej podróży do Torunia. W pogodzie nic się nie zmieniło, choć meteorolodzy zapowiadają zmianę, podobno nadchodzi deszcz...Weekend jakoś nudno się rozpoczął, ale myślę, że to chyba z braku sensownego zajęcia. Jestem przygotowany do podjęcia wyzwania tegorocznej wędrówki po Bieszczadach. Pierwsze "wyjście" zbliża się dużymi krokami. Za około dwa tygodnie spotyka się nasza grupa "starych" przyjaciół w Wetlinie. 


Następnie udamy się całą grupą do "Kaśki Litwinki." Dwa dni wcześniej przyjeżdża do mnie dwoje uczestników - z Białegostoku i Lublina. Tegoroczny szlak wiedzie Przełomem Solinki,  Moczarne do mogiły żołnierza P. Gładysza (Hrubki-1186 m npm), Okrąglik (1101), Jasło (1153), Rożki (943) do Cisnej. Mamy na to dwa tygodnie czasu. Na przełomie czerwca i lipca, a więc w czasie najbardziej narażonym na zmianę aury (opady deszczu) - moja samotna wędrówka wiodła będzie na Kińczyk (1251),


Rozsypaniec (1246), a następnie bezdrożami do Sianek (Grób Hrabiny). Tyle z planowanych wypadów, bo przecież trudno na dzień dzisiejszy cokolwiek wiedzieć, co jeszcze "strzeli" mi do głowy. 


Myślę, że odwiedzę i to na pewno cmentarz Jasień w Ustrzykach Dolnych, gdzie spoczywa jeden ze słynnych  Bieszczadników - "Majster Bieda" czyli Władysław Nadopta. 

Miłej pogody, w tym przede wszystkim duchowej wszystkim życzę. Pozdrawiam...
                                                                        P  a  p  k  i  n
   

środa, 17 maja 2017


          D y n a s t i a   P a p k i n a...(10)

Wypoczynek na łonie natury - nawet ten, którego trudno nazwać wypoczynkiem z uwagi na krótki pobyt nad wodą, w lesie, w górach, czy innych miejscach - zawsze był i jest czymś nadzwyczajnym. A kiedy są to miejsca o szczególnej wadze, pozwalające na spokojne przemyślenie tego i owego, spokoju dające - wtedy Papkin czuje się jak w siódmym niebie. A za takie miejsca uważa te, które związane są z miejscami rodzinnymi - enklawy miejskie, a także nekropolie stanowiące oazę spokoju i zadumy, gdzie spokojnie można zastanowić się nad wieloma, różnymi  sprawami, niekoniecznie tymi, które przeminęły. To może smutne miejsca, ale dające możliwość prześledzenia życia tych co odeszli, a także w pewnym sensie swojego.... Papkin wspomniał o naturze, a ta stanowi całe motto dzisiejszego rozważania. Wcześniej było wspomnienie Bieszczad - krainy nadzwyczajnej, o której i dziś mowa będzie, bo zbliża się kolejna wyprawa, ale są też inne i można tych miejsc mnożyć. Każda, nawet krótka chwila na łonie natury, to niedoścignione pragnienie jej powtórki, obcowania z nią, bo to nie tylko przyjemność, ale też, a może przede wszystkim odejście od codzienności i spraw, które zaprzątają Papkinowi umysł. Papkinowi przypomina się wiersz z przed lat - "Dyzio marzyciel." Bo przecież można całymi godzinami leżeć na zielonej trawie patrząc w bezchmurne niebo lub to, po którym przemierzają lekkie chmurki - patrząc na nie wysypiać się i budzić, być beztroskim i oddanym naturze człowiekiem. Nucić sobie piosenkę, niekoniecznie tę najbardziej znaną lub jej część...
                                          "Popłyń do Rio, gdzie ananas dojrzewa,
                                         gdzie dziewcząt bez liku nie nosi staników,
                                               gdzie sambę się tańczy i śpiewa..."
Papkin nasłuchał się podobnych kiedyś piosenek, a wiele z nich utkwiło mu w pamięci i nawet dziś trudno się ich pozbyć... Pojawiają się i znikają, w dzień, to w nocy, wszędzie, gdzie Papkin się znajduje. Czasami są tak upierdliwe, że złoszczą doprowadzając do "białej gorączki" (?)  


                                             "Piwo w kufelku nie może długo stać...
                                                                  Jedno, drugie...
                                                            A potem jeszcze dwa,
                                                  pijmy i śpiewajmy ile się da...!"
Bardzo ciekawa piosenka i ze względu na niecenzuralne słowa, zmuszony byłem je "oszpecić..." a która ostatnio tak umysłem Papkina zawładnęła, że ten zmuszony był szukać "ratunku" w długim spacerze po mieście, a właściwie poza jego granicami. A dziś znowu Papkinowi chodzi po głowie inna piosenka z czasów mazurskich wojaży...
                                                       "Mazury, Mazury, Mazury, 
                                                      popływamy tą łajbą z tektury,
                                                            gdzie kobiety ładne są
                                                          i komary w tyłek tną..."
Z piosenką jest podobnie jak z wierszem - jak się uczepi, to odczepić się od niej nie da do czasu, aż samo gdzieś się nie "utopi...." Papkin uważa, że takie leżenie tyłkiem do góry, gdzieś na letniej trawie, jest niezwykle przyjemne pod warunkiem, że nie natrafi się na mrowisko. Papkin już przeżył takie "zderzenie - horror," kiedy miał to nieszczęście natrafić na szczególne gniazdo czerwonych mrówek, które tak szybko opanowały jego członki, że ten zmuszony był wskoczyć do jeziora... Kto może wiedzieć, co kryje się pośród zielonej trawy? I zdawać by się mogło, ze trawa - ten naturalny płaszczyk ziemi po której łażą insekty z mrówkami na czele, stanie się miejscem niebezpiecznym. To pierońskie diabelstwo nie przebiera w środkach i nie wybiera obiektu zainteresowania. Skutek takiego łazikowania jest "tragiczny." Przykładem tego był obóz w Tynwałdzie koło Iławy. O zgrozo!!! Nigdy więcej tego horroru...! Bo w Tynwałdzie nie były zwykłe, polskie mrówki, to było coś innego. Ponieważ Papkin spał pod kocem z wielbłądziej sierści podejrzewa, że były to insekty faraońskie, ponieważ koc ten pochodził z...Egiptu. Papkin leczył ukąszenia przez długi czas. I co można na to powiedzieć? Pewnie to, że jednak trawa jest po stokroć lepsza niż egipskie pielesze.... Papkin w ciągu swojego żywota był w różnych sytuacjach, nawet w tych luźnych, pozbawionych napięć, a więc weekendowych. Obfitowały one (choć rzadko) w zabawne sytuacje, które czasem reżyserowane lecz w większości zdarzeń wynikały z czegoś prostego i nieoczekiwanego. Bo jak tłumaczyć to, że kiedyś Papkin usnął na brzegu potoku, a kiedy się obudził czując wodę pod sobą, która podmywała mu tyłek...? Czyżby poziom wody w strumieniu tak gwałtownie się podniósł?  Ale każdy pobyt na łonie natury , daleko od domu - zawsze był, jest i nadal będzie czymś wyjątkowym. Nawet takie podróże jakie Papkin odbył w ciągu wszystkich lat. Bo kiedyś wszystko było inne - nawet błękit nieba, trawa bardziej zielono-soczysta, albo takie owady - niby te same, a jednak inne. Ile z nich wyginęło? Kiedy robiło się ciepło na wiosnę, wesoło bzykały świerszcze wieczorami, kumkały żaby, latały pszczółki i inne owady, a żuczków było całe roje, nie mówiąc o chrabąszczach, których dziś już nie uświadczy....


Ach te podróże - te rzeczywiste i te podróże marzeń i....w marzenia... Podróże marzeń zaczęły się w najmłodszych latach, a potem będąc już niezależnym od wszelakiego  pieroństwa typu "podwładny," rodzinka i cała reszta. Czasem kończyły się one brutalnym uderzeniem "młotkiem" w głowę. Roznosił się wtedy przeraźliwy krzyk dudniący wiele, nieziemsko długich chwil w Papkina uszach - obudź się, to tylko marzenia....!  Ziemia, po której Papkin stąpa, podróżuje, żyje - jakże ona dla Papkina wielka!  Dla przeciętnego faceta, jakim On jest, w przeciętnej rzeczywistości i przeciętnym ciele, zjawisko wielkości ziemi jest wprost wyzywające. Dla Papkina taka wielka, a dla pana Wszechświata niewidoczna - zanikająca wśród miliardów ciał niebieskich. Bo Papkin przecież nie zliczy, ile takowych tańcuje na co dzień w tych błękitnych przestworzach. Czy tylko z Ziemi widać ten błękit niebieskiego oceanu? W każdym razie jest ich wiele. No i jest w tym wszystkim Papkin - ten malutki facecik podróżujący codziennie po tej samej platformie, która pod wpływem drgań, waha się to w górę, to w dół. Gdyby Papkin mógł tak wystrzelić jak z procy i poszybować w próżni pomiędzy gwiazdami. Nie odczuwać bólu, troski i cierpienia, głodu, pragnienia. Szybować tak, patrzeć, zasypiać i śnić. Spotkać tam tych, których Papkin kochał i zapomnieć nie może... Tylko po co zaraz sen, który pewnie nie jest potrzebny, bo i po co? Papkin zna tylko malutki skrawek tej błękitnej Planety, po której tyle podróży odbywa. Leżąc pod błękitnym nieba, marzy mu się ucieczka w kosmos, dotykając Drogę Mleczną, mijając słońce, potem następne słońce i galaktyki...i tak w nieskończoność. W końcu Papkin by umarł stając się takim ciałem wolno fruwającym w kosmosie...Papkin docenia to, co ma pod nosem. Czuje silny aromat przemykający tuż pod swoimi wielce wyczulonymi nozdrzami. Bo co to dla Papcia spakować torbę, wsiąść do pociągu i pojechać w nieznane, choć tak znane od dawna, w miejsca, które przyciągają i do których zawsze wraca. Bo to wszystko jest piękne - Ziemia jest piękna, bo świat w końcu należy do natury, a człowiek jest jego częścią. Tak było, kiedy Papkin leżał w głębokiej trawie na krakowskim Rajsku, tak jest za każdym razem wszędzie tam, gdzie Papkin pojedzie. A niebo i jego błękit, świat cały uśmiecha się do niego i ukazuje w całej okazałości swą moc i potęgę. Falująca zielona trawa  na ciepłym letnim wietrze, jak ocean pokazuje moc natury. Dmucha w stronę Papkina milionami "jedwabnych" płatków, niczym pocałunek niesiony z miłosnej dłoni. A one zatańczą w końcu wesoły krąg wokół jego postaci, roztaczając zapach stokrotek i innych kwiatów polnych. W tych błogich sytuacjach Papkin czuje się jak Księżyc witany przez tłumy przemiłych gospodarzy. Bo ścieżki Papkina są niezbadane, a kroki zawsze stawiane delikatnie, ostrożnie, choć stanowczo po zielonym dywanie...Jakie to urocze, te podróże marzeń, przeplatające się z rzeczywistym światem natury. A wszystko to pod kopułą błękitnego nieba w dzień i rozgwieżdżonego nocą. Można tak śnić i marzyć dzieląc wypoczynek na bezczynność i "pracę" odkrywając świat na nowo....Papkin powraca w sentymentalności umieszczając stary wierszyk z Bieszczad, który jak żaden inny pasuje do dzisiejszych rozważań "Dynastii." Bo tam w to miejsce zawsze się powraca... 
                                "Wypoczynek na łonie natury 
                                     leżąc pod gołym niebem
                                           tyłkiem do góry.
                                                              Wąchać pachnące kwiatki - 
                                                                 stokrotki, lilie, bławatki.
                                  Gdzie spojrzeć - nieba błękicie,
                                         radość, zadowolenie - 
                                           to Papkina życie...
                                                      (6 marca 2004) 

Milusiego dnia życzę
                                             P  a  p  k  i  n
      

wtorek, 16 maja 2017


                            Toruń, maj 2017...

Nie wiem, czy mam płakać, czy się śmiać, cieszyć, czy smucić...? Cel, jaki mi przyświecał nie został zrealizowany. Myślę, że było to wynikiem, albo niezrozumienia, albo jakiegoś błędu popełnionego wcześniej... Wybieram to lepsze tak dla mnie i wnuczki, która towarzyszyła mi w podróży, czyli...super..! Udała się pogoda - ciepło, nawet może za ciepło, ale ogólnie jesteśmy zadowoleni z wycieczki do tego pięknego miasta. Na załatwienie sprawy przyjdzie jeszcze czas... Póki co, zwiedzaliśmy zabytki Starówki , których tu mnóstwo, łącznie z ruinami zamku krzyżackiego i jego "strachliwych" podziemi. 





Przed powrotem "wygrzaliśmy" się do słonka na Bulwarze Filadelfijskim. Wisła sporo przybrała a jej nurt był bardzo wartki. Do zobaczenia... T o r u ń..!

                                                                                P  a  p  k  i  n

czwartek, 11 maja 2017

Country Sisters - The Ballad Of Sally Ann (2006)


                     Czwartek...11 maja 2017...

W moim pokoju słyszę odgłosy podobne do bytności mojej Mamy...W najmniej oczekiwanym momencie (zawsze, kiedy jestem już w łóżku i próbują zasnąć) - skrzypi podłoga (mam panele), chociaż nikt po niej nie chodzi i w rzeczywistości  w ogóle nie skrzypi w ciągu dnia chodząc po mieszkaniu. 😃  Słyszę też (czasem) chrząkanie - dosłownie podobne do tego maminego (nie zraża mnie to). Z niewiadomego kierunku (przeważnie, gdzie stała kiedyś wersalka, na której moja Mama dokonała żywota) - dociera do moich uszu ledwo słyszalny szept, jakby ktoś usilnie chciał przekazać mi jakąś wiadomość. W ciągu dnia poruszam się tysiące razy po miejscach, które były związane z moją Mamą, w końcu to było kiedyś jej mieszkanie... To miejsce w bezpośrednim sąsiedztwie stołu i drzwi wejściowych do pokoju, po którym przemieszczam się przez cały dzień. W żadnym miejscu pokoju podłoga nie skrzypi - inaczej jest właśnie nocą... Jest też kuchnia, choć zmieniona wyglądem i wyposażeniem....
Cały czas wyczuwam obecność mojej Mamy i chociaż jej nie widzę to wiem, że Ona tu jest - cały czas ze mną i dogląda "swojego gospodarstwa..."  
Spoko...Troszkę postraszyłem, ale proszę się tym nie przejmować - na mnie nie robi to żadnego wrażenia. Przyjmuję jako coś naturalnego... A dzisiaj wybieram się na krótki i...szybki wypad do...T o r u n i a.... Nie będzie mnie przez cały weekend. Życzę więc udanego wypoczynku przy miejmy nadzieję sprzyjającej pogodzie...i co więcej - pozdrawiam. A więc do wtorku...
                                                                           P  a  p  k  i  n

wtorek, 9 maja 2017


           D y n a s t i a   P a p k i n a...(9)

Papkin zawsze czuł się wolnym człowiekiem - zawsze i w każdej sytuacji...(tu przychodzi mi na myśl służba wojskowa choć nie tylko).... Nawet dziś z lekkim uśmiechem drwiny wspomina tych, którzy próbowali wymusić na nim posłuszeństwo. Ilu ich było?  M n ó s t w o...!  Ale też wspomina to z szacunkiem dla nich, oddaje im cześć, bo mimo wszystko Oni nauczyli go życia... "Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem..." Zasłyszane słowa stały się mottem Papkina z czasów Zagórzan i Przemyśla....
Bo człowiek, albo jest wolnym, albo nie istnieje," - powiedzonka, które wzbudzały wściekłość u wrogów Papkina i to nie z racji samych słów, lecz co gorsze - wynikających z jego przewagi nad prześladowcami. Rzeczywiście - Papkin przyznaje, że był cwaniakiem, ale to cwaniactwo było na nim wymuszane. "Bo nie jest dobre lub złe - wszystko zależy od naszych myśli, uczynków, zrozumienia..." Kolejne motto liczone już na setki powiedzonek, które tłoczyły się w głowie i umyśle Papkina.
Ile lat miał Papkin? Może 12, 15 lat... może nieco więcej...? I oczywiście obcy świat, w którym przebywał... Albo coś takiego: - "Masz rozum - decyduj za siebie.." Więc decydował! A jak myślicie - kto go tego nauczył? No właśnie
to tak, jakby zadawać durnowate pytanie: - "co by było, gdyby mężczyzna stał się kobietą (jaki to teraz popularny temat?) i...odwrotnie? Głupie, czy mądre? Sami sobie odpowiedzcie...(?)  Wspomniałem na wstępie o służbie wojskowej. To osobny temat, któremu warto poświecić więcej uwagi i na pewno to zrobię, bo to były mimo wszystko "ciekawe czasy...." Było troszkę łez, złości, śmiechu
i innej maści przypadłości, więc warto do tego tematu wrócić... kiedyś!  "Nawet najcięższe obowiązki życia, gdy się je dźwiga razem - stają się lekkie." Papkin musiał dźwigać je sam, oczywiście do pewnego etapu swojego życia, choć dziś też je sam dźwiga. I nawet dobrze... Ale wtedy był to czas trudny dla Papkina i zadziałał przez zaskoczenie. Czy ktoś myślał w ogóle rozsądnie? Dlaczego więc do dziś ciągnie się za Papkinem to gówno w postaci durnowatych pomówień, a może oskarżeń, jakże niezrozumiałych, staroświeckich, pozbawionych sensu i obiektywizmu?  Papkin już odpowiedział sobie na te i podobne pytania. Jeśli o tym wzmiankuje, to tylko dlatego, że są to rzeczy oczywiste i wynikają jakoby z jego "obowiązku." I w tym miejscu Papkin przypomina sobie chwilę, kiedy jego córka napisała mu przy jakiejś okazji" - "Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie gaś nigdy światła nadziei.." No i Papcio nie gasi. Wierzy w to, że kiedyś to światełko się zaświeci.... Ale wcześniej zahaczę o esej, już nawet nie wiem, kiedy i gdzie się z tymi słowami spotkałem, zapewne przy czytaniu jakiejś książki i to na pewno nie z Erwinem Ringlem: - "Więc mniejsza o to w jakiej spoczniesz urnie..." Ale były też chwile uniesienia i to jakiego...? Pierwsze miłości, po "czarnym czasie" Domów Dziecka. Piękne, wzniosłe uniesienia..."Moja mila - jeśli odejdziesz dokądkolwiek - usiądę w cieniu "wielkiego drzewa" i...umrę. Po Tobie nie będzie już we mnie miejsca dla nikogo, nawet dla mnie samego..." To straszne i okropne...Papkin boi się samego siebie, swoich przepowiedni i przewidzeń. To cyganka mu wywróżyła w Gdyni na "Kamiennej Górze" to, co go w życiu czeka... Sprawdziło się! 
Dotyczy to jego pierwszej miłości, zmarłej tragicznie, której tyle zawdzięcza, a która zgasła tragicznym zdarzeniem. A potem, po latach była kolejna tragedia przepowiedziana przez wspomnianą cygankę - "miłość i pożycie krótkie choć szczęśliwe..." Historia lubi się powtarzać i tak się dzieje nasze życie.... "Bo wielkość człowieka jest jak płomień, który nosi w sobie, bo do życia trzeba mieć mocną głowę, choć niekoniecznie twardy łeb..." 
                             Za dużo tej tęsknoty, za dużo,
                             jak na jedno krótkie życie.
                            Za dużo tej miłości,
                            za mało, jak na jedno 
                            długie życie...
Tak się Papkin rozczulił, że "wypadł" z tematu, który mu przyświecał. Ale to nic - przyjdzie pora na powtórkę. Bo z tymi powtórkami jest podobnie jak z powracaniem do starych spraw z przed lat... "Bo jak się cholera Papkin zdenerwuje, to ze złości swojej świat cały opluje..." Sami widzicie, że akapit powyższy w ogóle nie pasuje do treści dzisiejszej notki. Miało być coś innego, wyszło znowu nie tak jak powinno. No tak - czasy są nie do pozazdroszczenia... A ktoś mnie zapytał nie tak dawno - "Po co Stary ciągle wracasz do przeszłości, po co odgrzebujesz to co przeminęło." A niby dlaczego miałbym tego nie robić? To jest taki "powrót ptaka" jak kiedyś pisałem będąc w Tynwałdzie na Mazurach, kiedy Papkin wdepnął w krowie łajno, a buta domyć się nie dało. Czemu więc o tym nie wspomnieć, skoro wspomnień tyle...? I tu się Papkin będzie spierał. Nie wracam tylko wspomnieniem dla samego siebie,
lecz dla innych. Niech wiedzą, a może mają podobne dylematy? 

Póki co - Papkin chce mieć spokój. Za niedługo wyruszy na kolejną wyprawę po bieszczadzkich ostępach, w tym roku trudny i dziki teren. Będzie się działo... Pogody ducha życzę wszystkim, którzy mnie odwiedzają.
                                                                               P  a  p  k  i  n

poniedziałek, 8 maja 2017


                  R  y  m  o  w  a  n  k  i...

               Widzisz, jak wszystko dookoła się zieleni...?
                       Już maj nastał, a słonko rumieni
                           kwiaty wszystkie na łąkach,
                               w ogrodach i skwerach,
                                cieszyć się czas nastał - 
                               cieszyć, nie "umierać...!"
Tak  mi się dziś wszystko rymuje znowu, że aż strach brać się za pisanie, bo co by nie napisać, zaraz rymem stanie...(?)
Głupie to słowa, kiczowate, które tak mnie prześladują już od wielu lat, ale cóż zrobić mogę mój przyjacielu...? 
                 No nie, dlaczego los mnie prześladuje,
                          a chciałbym Ci powiedzieć,
                              że się wciąż wsłuchuję
                               w ptaków śpiewanie,
                               wcześnie o poranku, 
                            gdy patrzę na tą zieleń
                         wprost z mojego ganku..(?)
                           Ach, jak mnie to męczy,
                                to pisanie rymem,
                            chyba dość na dzisiaj,
                         bo zaraz się "skrzywię...!" 
                         Chciałbym Ci powiedzieć
                             o dniu wyjątkowym,
                             gdyż maj już nastał - 
                             miesiąc rocznicowy,
                              miesiąc radosnego
                         wspomnienia, czułości,
               zapachów bzu, poczucia skromności.
           Ale najważniejsze, że to miesiąc Maryjny,
                             Niebieską Panienkę 
                     w tym maju znów czcimy...!

                                        PS.
                                               Narzekam na spokój, 
                                                  na domową ciszę,
                                             wychodzę więc z domu - 
                                              nic już dziś nie pisze...!
                                                                                             (8 maja 2017)

                                                                                P  a  p  k  i  n



piątek, 5 maja 2017

Marcelinho de Lima - Trem Que é Bom - Ao Vivo

Weekendowa polityka...

Nie tak dawno obiecałem, że wrócę "myślami" do  dni spędzonych w... Poznaniu. Było wiele sytuacji, które mogły się podobać, albo nawet NIE! Wrócę do nich, bo być może warto. Dziś jednak kilka moich spostrzeżeń z...wypadu do Berlina, czyli za opłotki naszego państwa. Tak się złożyło, że



dzięki telewizji kablowej, mogłem podziwiać telewizję z różnych krajów w tym kilka programów niemiecko-języcznych. No to sobie podziwiałem... Muszę przyznać, że germańska telewizja jest godna uwagi, a jej wizerunek daje sporo do myślenia. Lubię oglądać niemieckie programy popularno-naukowe, bo są zrobione naprawdę dobrze i dogłębnie omawiają sprawy, którym są poświęcone. Filmy niemieckie są jeszcze bardziej głupie i prymitywne niż amerykański szajs (nie odnosi się do pozycji wybitnych) - są beznadziejne aż do śmieszności i nie da się ich oglądać. Być może akurat natrafiłem na jakieś badziewie - przepraszam... Teleturnieje, których w polskiej telewizji nie oglądam (programy te są dla mnie stratą czasu, aby je delikatnie określić), są identyczne jak w Polsce, robione według tej samej licencji i podobnie jak u nas przeznaczone dla debili i ociężałych umysłowo pożeraczy telewizyjnej papki. W sumie nic ciekawego - banał, nuda i obciach. Zastanawiam się po co w tym Poznaniu tyle programów niemieckich, ale pewnie po to, że tutejsza nacja, jak mi powiedziała pewna pani na poznańskim dworcu - "standart zachodni." A chodziło tylko o moje pytanie: "dlaczego na dworcu brak jest poczekalni dla podróżnych, baru i restauracji, pomieszczenia socjalnego dla matki z dzieckiem..." Są tylko kawiarenki i...ciasto - słynne rogale. Szanowna pani, proszę na śniadanie zjeść słodkie, na obiad tak samo, na kolacje powtórzyć dwa poprzednie "posiłki," zobaczymy, jak długo pani pożyje... Dworzec na betonowych podporach zwany przez miejscowych "chlebakiem." Ale to tylko tak na marginesie... Wracając do tematu - wysoce interesująca jest w tych programach publicystyka, bardzo osobliwa, zupełnie różna od ociekającej autentyzmem, znakomitej publicystyki polskiej. W niemieckich programach nie ma mowy o przypadku, realizmie - wszystko jest wypomadowane i zrealizowane według przemyślanego, propagandowego schematu. Niemcy najwyraźniej bzdury te gładko łykają, ale dla wyrobionego widza pochodzącego z innego kraju niż ojczyzna doktora Goebbelsa jest zastanawiająca. Otóż mamy w niej do czynienia z Herenvolk - czyli rasą panów, z którą najwyraźniej Niemcy utożsamiają się do dzisiaj. Nie wspomnę o wypacykowanych i starannie uczesanych i sztucznie oświetlonych prezenterach. Celowo nie używam popularnych określeń, aby kogoś nie obrazić...Bo wszystko, co niemieckie musi być najlepsze. A na ulicy w Poznaniu ocierałem się co krok o te same określenia - Poznań jest naj, naj, naj... Taka niemiecka buta! Kiedy kamera pokazuje niemieckie ulice, pogoda zawsze jest słoneczna, po niebie płyną kiczowate obłoczki, wszystko jest czyste, wyszorowane i utrzymane w absolutnym porządku. Ale każdy, kto pojeździł po Germanii wie, jak fałszywy to obraz. Nawet w pobliskim Berlinie na bocznych ulicach jest chlew, jakiego w naszych miastach, też brudnych jak noc - nie ma, a tereny byłego NRD, to rozpacz...(więcej nic już nie powiem). W piątkowy wieczór, taki jaki dziś mieć będziemy - w centrach wielu miast niemieckich trudno uświadczyć kogoś... trzeźwego. Jest nawet gorzej - tam człowiek czuje się "zwierzyną łowną." Jest niebezpiecznie i lepiej wieczorami siedzieć w domu. Ale telewizja niemiecka przedstawia inne 



państwa, na przykład Polskę, bo okazuje się, że w Polsce zawsze jest brzydka pogoda w dodatku deszczowa, że nasz rodak przeciętnie jest nieogolony, obdarty, wyraźnie podpity obuty w gumiaki, z wykrzywioną gębą i stojący pod obskurnym "wiejskim" sklepem. Zastanawiam się, skąd oni biorą materiał do takich programów, bo to scenki rodzajowe, których od lat u nas nie uświadczysz? W niemieckiej telewizji ulice polskich miast zawsze są zaśmiecone, brudne, a z budynków odpadają tynki (tu czasem można się zgodzić). W starych budynkach (czynszówkach) gnieżdżą się wielodzietne rodziny w warunkach uwłaczających ludzkiej godności. Że polski rolnik orze cherlawym koniem, a porusza się furmanką, a przykładów można byłoby jeszcze mnożyć....A mnie się wydaje, ze jest to krecia robota. Być może jest ktoś, kto opowiada takie bzdury tym zza Odry i nie tylko, przedstawiając swój kraj jako coś, gdzie cywilizacja jeszcze nie dotarła (?) a może nawet coś więcej? Trzeba mieć naprawdę tupet, aby nas tak oczerniać. Rewelacja - jesteśmy dla nich istnymi podludźmi...! Przespacerowałem się po ulicach Berlina i mam wyrobione zdanie. Owszem - centrum jest okay, ale są miejsca, gdzie jest podobnie jak u nas, ale gdy znalazłem się w miejscu, które niby reprezentacyjne, ale z walającymi się śmieciami - doznałem szoku. Czemuż ja się dziwię chodząc po Poznaniu? (inne miasta też nie grzeszą, w tym moje). Tak więc jestem pełen podziwu dla wysiłków niemieckich producentów telewizyjnych, którzy nieźle muszą się namęczyć, aby podobne scenki zainscenizować...Tyle na ten weekend. Wyrażam nadzieję, że nikogo nie obraziłem, a jeśli tak, to przepraszam. są to tylko i wyłącznie moje odczucia, które przelewam na papierek. A zatem - miłego weekendu życzę. Bawcie się fajnie i optymistycznie. Do poniedziałku...
                                                                P  a  p  k  i  n