Szukaj na tym blogu

piątek, 31 sierpnia 2018

"Życie nie jest bajką, ani przelotnym uśmiechem. To, co teraz Ty uczynisz, w przyszłości odezwie się echem..."

Jutro sobota...Zastanawiając się nad tematyką, która chcąc, nie chcąc sama nasuwa się na umysł (mowa o wszelkich politycznych przepychankach) - mówię o nich sporadycznie, bo nie warto bawić się tą zgnilizną, która śmierdzi coraz bardziej...Pozostając w sentymentalnej atmosferze - wszystkich wraz z samym sobą zapraszam na południe naszego kraju w odwiedziny do pięknych miasteczek i wsi - do galicyjskiej przyrody, krainy czystej wody, do przepięknych Bieszczad o tej (i nie tylko) porze roku, do zapomnianych cmentarzyków z czasów I i II wojny światowej, poznania burzliwej historii tego regionu. Zapraszam do podziwiania 
pięknych widoków, jakie rzadko można spotkać. Po co szukać szczęścia po świecie, skoro tu na miejscu znaleźć je można? 
Wspaniałego, ostatniego weekendu wakacyjnego życzę wszystkim. Pozdrawiam serdecznie.

                                                                 P  a  p  k  i  n

środa, 29 sierpnia 2018

                          Pamiętnikowe wspomnienia...

Każdego dnia, każdy z nas "pisze" swój własny "pamiętnik." ten dosłowny (blog też jest jego formą) lub po prostu we wspomnieniach...Jest to tak jak z rodziną - można nie wiedzieć kim jest, bo ją "straciłeś," ale ona mimo to istnieje. Mogłeś ja porzucić, odwrócić się od niej, ale nie możesz powiedzieć, że jej n ie masz. To samo dotyczy własnej historii...Pisząc pamiętnik, ten "tajemniczy," opisujący dzieje z mojej historii - jest formą "magazynowania" zdarzeń, które być może ktoś kiedyś przeczyta, a zgromadzone zdjęcia pozwolą na zastanowienie się, pozwolą na zadumę i refleksję. 
Opowiadam w nim to, co mnie cieszy, czy też smuci. Piszę własnymi, prostymi słowami i nie dla jakiegoś widzimisię lub dla "zabicia" czasu, gdyż często mi go brakuje - po prostu piszę dzieląc się z innymi tym, co mnie spotyka. W moim archiwum uchowało się zdjęcie naszego transatlantyka "MS Batorego," (chyba z lat 60-tych XX wieku), pływającego z Gdyni do Montrealu w Kanadzie. Kilka razy byłem na nabrzeżu, kiedy statek odpływał...Refleksje i wspomnienia... Pozdrawiam.

                                                                 P  a  p  k  i  n 

piątek, 24 sierpnia 2018

Udanego weekendu życzę wszystkim i sobie samemu. Pozdrawiam...

                         P  a  p  k  i  n


środa, 22 sierpnia 2018

                               W ą t p l i w o ś c i...

Zastanawiam się, co takiego mam w sobie, że ciągle ponoszę konsekwencje swojego zachowania. Taki niespokojny duch ze mnie, który "nerwowo" reaguje na zdarzenia dziejące się tuż obok lub w "dalekim" świecie. Co za niepoprawna dusza, która by nie żyła, gdyby komuś nie przygadała lub zareagowała w sposób, jak to się określa - "niestandardowy." To słowo wprost mnie oburza, bo co to jest "standart" w wykonaniu Facebooka? Dzisiaj rano miałem problem, aby otworzyć stronę tego portalu. Od razu pomyślałem, że jakaś lewacka ręka odcisnęła swoje piętno na moja osobę, do mojej wolności, co też okazało się prawdą....Zapewne nowa miotła polskiej edycji Fb - niejaka Agnieszka Kosik chce się przypodobać swoim mocodawcom, a może tym sposobem pokazuje, kto tu rządzi? (zrobiła pac w moją głowę). Ale stało się - jestem uziemiony na cały miesiąc, czyli do 21 września (w moim przypadku to standart). A ja poszukuję definicji tego słowa, gdyż w czerwcu pozbawiono mnie "przyjemności" bycia w społeczeństwie za to tylko, że pod zdjęciem pana Rabieja i Biedronia pod tęczowym parasolem umieściłem taki oto wpis: "Kiedyś była popularna piosenka śpiewana na każdym kroku bez uszczerbku na czyimkolwiek honorze - "Teściowo, ty stary rowerze, tylko pedałów ci brak...." Treść tej piosenko można znaleźć w Internecie" No i pac mnie po głowie na 30 dni z dopiskiem, że nie odpowiada to naszym standardom... A teraz znowu - tym razem za "rasizm," bo tylko tak to mogę wytłumaczyć, gdy pod zdjęciem nowo otwartego Kebabu w Warszawie ustawiła się pokaźna kolejka, jakby nic w domu nie potrafili zjeść. Treść mojego wpisu był następujący: "Pogonić to tureckie nasienie..." Fb jest bardzo standardowy, dbający o kulturę i wszystko, co mu pasuje, czyli lewackie wpisy obrażające rząd i partie rządzącą - w takich przypadkach cisza, nawet ręce zacierają, ja natomiast i inni mi podobni jesteśmy niestandardowi...A co do mnie - czy na prawdę ten facet (ja), nie może powstrzymać się od "głaskania" światowych standardów i zaraz musi te swoje przysłowiowe "trzy grosze" wtrącić? Tak, czy owak prawda boli, bo turecki kebab jest nam niepotrzebny, a jest tego multum wszędzie (mamy swoją kulturę i menu nie gorsze od innych, obyczaje w tym konsumenckie). Mój kraj od zarania dziejów jest krajem chrześcijańskim, polską kuchnią i przynajmniej ja nie życzę sobie żadnych tęczowych parad i obnoszenia się po ulicach gejów trzymających się za pośladki (dupę) w miejscach publicznych. To samo dotyczy tego niewiadomego pochodzenia mięsiwa, które serwują nam kebaby. Nie godzę się, aby ktoś groził mi palcem, że za to, czy tamto zostanę zablokowany na społecznościowym portalu tylko dlatego, że "rządzi" nim lewacki klan z piekła rodem i tylko dlatego, że nie godzę się na zjawiska wyżej opisane. Czy rzeczywiście jestem takim "arogantem" i nie nadaję się do życia w cywilizowanym świecie? A może lepiej byłoby zamieszkać pośród zwierząt, bo tylko tam czułbym się dowartościowany...? Każdego dnia docierają do mnie informacje i żale od innych uczestników Fb, ze są notorycznie blokowani i w żaden sposób nie są w stanie przeskoczyć tego nagminnego zjawiska. Nie jestem więc sam w tym zwariowanym świecie Facebooka, którym w Polsce kierują ludzie - na pewno nie Polacy. Pozdrawiam wszystkich poszkodowanych przez ten portal.

                                                                  P  a  p  k  i  n
       

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

                                   List Papkina do...

Droga moja...Jestem daleki od "dyktowania" Ci rad, ale uważam, że nie bardzo rozumiesz życie, a właściwie te jego aspekty, które mają swój czynnik decydujący nie w tym miejscu, o którym mówisz z takim przekonaniem. Ja natomiast z reguły należę do ludzi spokojnych i...opanowanych, gdyż moje "być, albo nie być," gdzieś na krańcu cywilizacji, w miejscu odludnym i narażony na atak dzikiego zwierzęcia, nakazuje mi opanowanie w ekstremalnych sytuacjach. Tu jednak o opanowaniu nie ma mowy, bo słysząc Ciebie i Twoje narzekania, wnerwiasz mnie tą swoją "niewiedzą." Bo to nie jest tak, jak sobie to w głowie poukładałaś. Nie możesz za wszystkie swoje niepowodzenia obarczać wszystkich tylko nie siebie. W naszej dyskusji (to mało powiedziane), za wszystko, co Cię spotyka w pracy, za brak czasu dla siebie, rodziny, za niezałatwione sprawy osobiste - nawet za kiepskiego męża, obarczasz rząd - ten obecny i wszystkie inne. Jeśli rozmawiamy o Twojej pracy i wszystkim, co z tym zagadnieniem jest związane, o swoich dolegliwościach i pragnieniach, o mężu, który wiecznie jest poza domem i żadnego pożytku z niego. Gdyby choć przyniósł do domu liczącą się kwotę pieniędzy...ale cóż...! To przede wszystkim jest to sprawa dotycząca Twojego środowiska pracy i prywatnych relacji z mężem. Wszelkie bóle, pretensje, to do szefostwa firmy lub w przypadku męża, do samej siebie - "widziały gały, co brały." a nie do rządu. Rząd niczego Ci nie zabiera jak twierdzisz, a podatki płacą wszyscy, nawet ja emeryt. Państwo, aby egzystować, musi utworzyć swój budżet, a bierze się on właśnie z podatków od zarobków społeczeństwa i zakładów pracy. Jaki ten budżet jest i jak rozdzielany, to już inna sprawa i na pewno nie jest to moment do rozważania tego zagadnienia. Państwo, na którego czele stoi rząd wybrany przez społeczeństwo w wyborach, ustala pewne normy, ustanawia prawo, które winno być równe dla wszystkich i inne akty prawne dotyczące funkcjonowania państwa. Ustanowione prawo powinno być przestrzegane niezależnie, czy nam się dany rząd podoba, czy nie...Jeśli, jak mówisz rząd zabiera Ci wszystko (za dużo oglądasz stacji TVN - wyłącz ją i włącz myślenie), to spróbuj zamieszkać w...lesie, w szałasie, w namiocie lub po prostu pod drzewkiem, albo przenieś się na pustynię. Nie korzystaj z dobrodziejstw cywilizacji, nie korzystaj z prądu, gazu, wody, telewizji (tu akurat zalecam wstrzemięźliwość od telewizji), Internetu, kanalizacji itp. Wtedy to nie będziesz musiała za nic płacić i nie będziesz mówiła, że to rząd wszystko Ci zabiera. To nie rząd lecz samorządy lokalne podwyższają czynsze, instytucje odpowiedzialne za wymienione dobra pobierają opłaty za swoje usługi, z których korzystamy wszyscy - Ty także. Ale jak wiem, głupiego przeświadczenia i nieprawidłowej interpelacji rzeczywistości nie da się zmienić zwłaszcza w czasach obecnych, gdzie "króluje" cynizm, nienawiść do wszystkiego i wszystkich, braku zrozumienia i tolerancji, chamstwo i brak wychowania oraz zatracenie poczucia odpowiedzialności za swój kraj. Już to mówiłem, powiem raz jeszcze: "Masz wyprany mózg, gdyż ledwo oko otworzysz, naciskasz przycisk na pilocie  i od razu leci TVN. To cała Wasze pokolenie, jak widać bierze przykład z chamstwa i arogancji polityków i kiepskiej reputacji ich autorytetów. Widać, jak na dłoni, jakie to autorytety, celebryci, którzy spaśli się na ludzkiej krzywdzie, którym brak w Polsce demokracji, bo sami mieli ja taką, że pożal się Boże...Im bardziej wykształcony, tym gorszy cham, rozwydrzały, szalony dzikus. I nie ma nikogo, kto by ukrócił wszystkie te zwyrodniałe zachowania. Tacy jesteście, dzisiejsi trzydziestoletni +...bałwany! Zachłysnęliście się wolnością, którą rozumujecie w inny sposób niż powinniście. Wolność, to nie "hulaj dusza piekła nie ma." Wolność, to poczucie zbiorowej odpowiedzialności za kraj, w którym żyjemy, za to co tworzymy wspólnym wysiłkiem, a to przede wszystkim zachowanie, tu w kraju, a zwłaszcza na zagranicznych stanowiskach. Wy jak widać, niczego nie rozumiecie. Co do pracy, pretensje miej do swojego szefa, który opowiada Wam, jakie przygody miał na urlopie w...Egipcie. Bo On leży z gołą dupą na piaskach Egiptu, a Wy zapieprzacie jak mrówki na tego wylegującego się nieroba i nie macie czasu nawet pójść do lekarza, bo to było powodem naszej rozmowy, a za swoje niepowodzenia obarczasz rząd. Skoro tak, to myśl sobie co chcesz. Ja tylko próbowałem uświadomić Ci Twoje błędne myślenie...i to wszystko! Życzę Ci więc zdrowia, bo do Was na prawdę trzeba mieć żelazne zdrowie. Miłego dnia...

                                                                   P  a  p  k  i  n
           

piątek, 17 sierpnia 2018

                                    T r y p t y k  III...

                 Wszystkie siły mnie opuściły...

Ostatnio notorycznie czuję się zmęczony - wypalony niemal...Świat zaczął smakować jak tektura..żeby gorzki przynajmniej był - w ustach coś by się czuło, a tak - takie szklarniowe pomidory..(?) Nie mogę też nic napisać - gdzieś mi się zagubił moduł do pisania wierszyków...Czy znalazł ktoś może? Przez głowę co chwila maszerują równo, jak czerwono armijne kompanie myśli - proszę, żeby je uwolnić, a tu nic!  Nawet zwykłego milczenia kota nie potrafię zapisać tak, żeby od razu to nie zmurszało, nie rozsypało się jak tysiącletni papirus ze spisem inwentarza - nadzieja, zwątpienie, fascynacja, strach. Wszystko obficie polane, jak sosem hilii, brakiem poczucia sensu. Nie zbyt to pasjonujące danie...(?) Cóż - kucharz gotuje z tego, co ma - nie życzę więc smacznego...(lipiec 1974 r.)...Dzisiaj chciałem dokopać się do rury doprowadzającej wodę, ale nic z tego nie wyszło. Miałem kilof od sąsiada...i nagle przyszło olśnienie - ruszyłem kilka taktów, ale czym mam wybrać ziemię - rekami? Zniechęciło mnie do tego stopnia, że zrezygnowałem z...pracy i wróciłem do domu. Mój los przekichany, a najgorsze jest to, że osoba, która najbardziej na mnie liczyła - zawiodła się. Cóż więc powiem na swoją obronę? A wystarczyło poprosić o klucz do "narzędziowni."
(17 sierpnia 2018 r.)

"I gdyby przyszło mi żyć od nowa,
cóż chciałbym zmienić - 
pewnie niczego,
nie można zmienić natury ludzkiej,
a już na pewno siebie samego.
Zostawiam wszystko tak, jak było,
jak do tej pory żyłem z kretesem,
nie nawiązuję więc do niczego,
co było niezgodne z moją naturą...
Nie można zmienić lat przeżytych
to, co się stało nikt nie zwróci,
można się tylko zastanowić,
przemyśleć życie, 
śmiać się lub smucić.
Niech więc zostanie tak, jak było,
jak zapisałem życie w..."notesie,"
lat mi przybyło, życie uciekło
i w czasie niech mnie los uniesie..."
                           ("reminiscencje," kwiecień 1975 r)

                                                    ***
Pogody ducha życzę w ten nadchodzący weekend, wszystkich pozdrawiam.
                                                 P  a  p  k  i  n

                                                            

  

wtorek, 14 sierpnia 2018

                             Pójdę w połoniny...

"Wyzbywajmy się tego, co niesie nam codzienność w naszym środowisku...Dlaczego płaczemy, chociaż możemy się uśmiechać...Dlaczego nienawidzimy, skoro możemy kochać...Dlaczego zamykamy się w sobie, kiedy chcemy rozmawiać...Dlaczego czujemy się źle, gdy szczęście jest tuż obok? Czemu jesteśmy samotni, skoro możemy być razem - nieznani, skuleni w czarnych myślach, głusi na głos rozsądku...." (?)  Na wszystko jest sposób, na stres, niepowodzenie. Jedź pod błękit mojego nieba, wpuść wiosnę, lato z uwięzi,  uchyl rąbka jesieni...Tu zapraszam wszystkich zatroskanych, w miejsca owiane nutką tajemnicy, beztroski, zadumy...
"Bieszczady, to morza zielone, połoniny, to fale do nieba
i wsie, jak wyspy zamglone i krzyże czarne jak heban.
W Bieszczadach jesienią las milczy i szlaki pokryte są kirem,
tu woda płynie leniwie i życie twardnieje na zimę...
Bo tutaj jest wszystko po prostu, niż na innych halach i szlakach, tu jest wszystko normalnie,
dlatego tu wracam po latach...Bo Bieszczady to tajemnice,
połoniny, to garby olbrzymy, tu czas biegnie szalony,
a życie twardnieje od zimy..."
Myślę, że tymi słowami uda mi się (wreszcie) wyjaśnić, dlaczego uciekam w te zielone bieszczadzkie połoniny, w te bezdroża, którymi wiodą mnie nieprzebyte ścieżki, gdzie spędzam sporo czasu, choćby najkrótszego, obcując z przyrodą. Może tym sposobem uda mi się nakłonić wielu do przyjazdu w te piękne strony naszego kraju. Kraina Bieszczad, znana i opiewana w tekstach i utworach muzycznych, obrazujących"przepych" przyrody, gdzie występuje roślinność, której nie znajdziesz w innych częściach kraju...Szukając materiału, który posłużył by mi do przekazania i zgłębienia "tajemnicy Bieszczad," natrafiłem na wiele, które obrazują tę część Polski w sposób wyrafinowany, a zarazem w ciepłych słowach opisujący nadzwyczajne zjawiska, tylko tu spotykane. Gwieździste, niczym nie zakłócone niebo, księżyc w pełni ogromny jak talerz, oświetlający czerń nocnego nieba, czy też palące słońce nad połoninami, odbijające się promieniami od lustra wody w potokach i zbiorniku w Solinie. Nie ma nigdzie takiego szumu wiatru, jak w Bieszczadach. Kiedy przycupniesz, aby na chwilę odsapnąć, usłyszysz szum morskich fal - tak własnie tu w górach pośród bieszczadzkich traw...To dzikość, cisza i spokój niczym nie zakłócony, to przyroda, zwierzęta i wszystko, co Cię otacza, żyjące w zgodzie z naturą, do której my także się zaliczamy. To słowa piosenek nuconych pod nosem, wędrujące kolorowe sznury turystów, uśmiechniętych, pozdrawiających się wzajemnie...To także samotne wędrówki w miejsca, gdzie nie dociera stopa przeciętnego turysty - miejsca odosobnione, tajemnicze, kryjące piękno tego regionu. Czasem lęk, a nawet strach (w zależności od mentalności człowieka), to odpoczynek w miejscu tak dzikim, o jakim innym pomarzyć się nie da...
"A ja wolę na zielonej łące siedzieć, niźli w szarym mieście,
które głuche jest, na moje wołanie, na mój niemy krzyk,
na moją samotność, obojętne jest.
Pójdę w połoniny, w roztańczone bujne trawy,
pod rękę razem z polnym wiatrem,
miedzy szumem liści, ukryte słowa dla mnie,
zanucę je głośniej, niech popłyną dalej gdzieś.
Niech na moim niebie rozniebieszczą się gwiazdy,
niczym Mały Książę, będę sobie szedł.
Może spotkam różę, której kolców brak,
która zdradzi mi swe imię i swój uśmiech da..." 
Jesienne Bieszczady - rozpromienione słońcem i różnokolorową barwą drzew - niesamowity obraz przyrody tylko tutaj spotykany. To zachęta dla tych, których drogi i ścieżki nie skrzyżowały się w Bieszczadach, dla ciekawych świata przyrody, ludzi i regionu....Spotykam ludzi, którzy ze wstydem mówią, że nigdy w tych stronach nie bywali, że słyszeli, ale....Własnie - to indywidualne decyzje każdego z nas. Jedni je chwalą, wyśpiewują, inni złorzeczą lub wprost "nienawidzą" - to ludzie zaściankowi, zapatrzeni w siebie, lubiący swoje zamknięte środowisko i nie warto o nich mówić...Gdy spojrzysz na rejestracje samochodów zaparkowanych choćby na przełęczy w Brzegach Górnych (wejście na Połoninę Wetlińską) stwierdzisz, że są tu ludzie z całego kraju, pokonując setki kilometrów, aby znaleźć się w tym miejscu...
  Bieszczady - miejsce szczególne dla mnie i wielu innych "napaleńców."  Jest mi tu dobrze, bo intensywnie odpoczywam pomimo trudy wspinaczek, podejść, czasem bardzo stromych, a zarazem cały czas coś nowego odkrywam. Bo przyroda w miejscu nie stoi, zmienia się, tak jak my się zmieniamy...Bieszczady - cudowne o każdej porze roku, wędrówki, w których tyle wiosny, co lata, jesieni czy zimy...A progi i te zielone i te bieszczadzkie kamienie, głazy, te drewniane kapliczki i urokliwe widoki słońcem witające o świcie i te gwiezdnym pyłem przyprószone nocą, te w dolinach osnute mgłą jesienną, radość naszych serc jaśniejąca, która zawsze wita dobrem i nadzieją....Przycupnij sobie wędrowcze gdzieś na połoninie, gdzieś w zacisznym miejscu, w gościnnych progach lub na bezludziu i posłuchaj o czym strumień trawom bieszczadzkim opowiada. Niech na Waszym niebie - tu w Bieszczadach rozniebieszczą się gwiazdy...Posłuchaj, podziwiaj i zachwycaj się pięknem zapamiętanych obrazów, bo tu serce rwie się, a u ramion chcą skrzydła rosnąć, aby wzbić się do góry i polecieć, polecieć wysoko...Podzielając opinię innych, przyłączam się do nich. Obcowanie z górami, z przyrodą, daje poczucie spokoju, szczęścia, swobody, cudownego zawieszenia nad codziennymi sprawami, problemami, które zostają gdzieś tam na dole....
"Pamiętam tylko tabun chmur się rozwinął
i cichy wiatr wiejący ku połoninom,
jak kamień plecak twardy pod moją głową
i czyjaś postać, co okazała się Tobą...
Idę dołem, a Ty górą,
jestem słońcem, Ty wichurą, 
ogniem ja, wodą Ty,
byłaś jak słońce w tą smutną noc,
jak wielkie szczęście, co zesłał mi los..."
Wszystko, co tu zapisałem, nie jest reklamą Bieszczad i tego regionu. To jakby "rozmowa" z tymi, których ścieżki nie skrzyżowały się jeszcze w tym regionie kraju. Nie polecam mnie naśladować w odwiedzaniu miejsc trudno dostępnych, które odwiedzam i po których się poruszam - to wymaga pewnego rodzaju doświadczenia, choć osobiście nie uważam się za wszech wiedzącego, umiejącego wszystko...Serdecznie wszystkich pozdrawiam i zapraszam na "święto bieszczadzkich kolorów," które są tuż przed nami, z dedykacją wszystkim moim przyjaciołom i znajomym - członkom naszej "grupy wędrującej," a także: Romanowi (Wrocław), Czesiowi (Wałbrzych), Kasi (Tarnów), Bożence (Ościłowo), Basi (Elbląg), Krysi (Biała Podlaska), Marzenie (Kraków), Magdalenie (Rzeszów) oraz wszystkim innym...
Do zobaczenia na szlaku...

                                                                       P  a  p  k  i  n


      

sobota, 11 sierpnia 2018

                    Z kart pamiętnika Papkina - 

                        rozdział VI, tom IV,  

                 cd z dnia 15 lipca 2018 roku....

Zawsze lubiłem, kiedy moja rodzina i sąsiedzi mieszkający w naszej czynszówce oraz Ci z pobliskich posesji, zbierali się wieczorami, aby porozmawiać, wymienić poglądy o tym i owym. Przychodził też pan Klemens mający twarz przedzieloną na pół siwymi wąsami - człowiek oczytany, siedzący w książkach, mówiący kresowym językiem, a jego pochodzenie sięgało Śniatynia. I chyba nie było w tym towarzystwie drugiej, podobnej osoby, która tyle książek czyta. Jak powiadał: - "lubię czytać książki, bo to jakbym podróżował. Za każdym razem jestem gdzie indziej, raz tu, raz tam, bez przepustki, bez dewiz oddalam się od codziennej rzeczywistości..." Dorastałem więc w doborowym towarzystwie ludzi oświeconych, posiadających dużą wiedzę o tym obecnym świecie, a już na pewno o starych dziejach historii, jako, że większość z nich pochodziła z naszych Kresów Wschodnich i określali się Kresowianami. Historia w szkole nie wspominała nigdy o szczegółach wiedzy (uczyłem się w szkole historii starożytnej, nie Polski), toteż tej prawdziwej historii uczyła mnie moja Mama, rodzina, sąsiedzi. Raz nawet zaliczyłem "wpadkę," kiedy zadałem pytanie nauczycielce historii, pytając ja wprost: "co to są Ateny Wołyńskie i przez kogo zostały założone..." Oczywiście, oberwało mi się zdrowo, a pani historyczka wezwała do szkoły moją Mamę, aby dać upust mojej niesubordynacji wobec pedagoga. Mojej Mamie nie trzeba było wiele tłumaczyć i odparła wprost, że nauka dzieci polskiej historii leży w gestii rodziców skoro szkoła nie potrafi je nauczać prawdy historycznej. No i miałem przechlapane... Dla wyjaśnienia powiem, że odpowiedź na moje pytanie brzmi: "Założycielem Aten Wołyńskich był Tadeusz Czacki - a konkretnie chodziło o słynne Liceum Krzemienieckie, w którym jedną z nauczycielek była moja krewna, zamordowana bestialsko przez banderowców ukraińskich w 1943 roku. Potem po szkole rozeszły się plotki, ze mam rozwlekły (?) głos udając "wykształconego." (IV klasa podstawówki) oraz szpilki w języku...Serwówka była miejsce sielankowego dzieciństwa i lat młodzieńczych, prawdziwy dom rodzinny. Wiele lat temu był utwór muzyczny "W piwnicy u dziadka..." Czytałem też opinię jednego z wypowiadających się i podpisuję się obiema rękami pod ta opinią - słowa tej piosenki kojarzą mi się własnie z dzieciństwem i latami wczesnej młodości, beztroski, wolne od problemów i różnych zawirowań, które były - owszem gdzieś, lecz nas nie dotyczyły.
  
W takie wieczorne nasiadówki, mój Dziadek Augustyn (kolejarz i maszynista zarazem), zawsze siadał w wygodnym fotelu i z rzadka się odzywał, gdy cała reszta rozmawiała. Siedział tak ze wszystkimi i nie miał ochoty iść do łóżka. Jak powiadał: "nie mam się co śpieszyć, w łóżku najprędzej kostucha przydybie, a jak tu wszyscy razem siedzimy, to się schowam miedzy Wami, albo wlezę babie pod spódnicę i spokój..." Ale jak już coś zaczął  opowiadać, takie relacje z okresu I wojny światowej (prowadził pociąg pancerny), o wojsku i "przygodach," to słuchało się go z zapartym tchem, z należytym szacunkiem i uwagą. Z Dziadkiem zawsze miałem super relacje i to przez wszystkie lata. Często zwracałem się do Niego w różnych poradach, prosiłem o złotówkę na przejazd autobusem miejskim (często tak podróżowałem), także On najczęściej się do mnie zwracał. Moja Mama była Jego najlepszą córką - jak powiadał. Dziadek, to chwat przy innych starszych ludziach - wody nanosi, węgla z piwnicy przyniesie i jeszcze innym pomaga...To był ktoś...!  Wszystkich natomiast denerwowało to, że zawsze chodziłem z kajetem w ręce i ołówkiem, zawsze coś pisałem czy rysowałem. Według nich, bylem takim "konfidentem," jak mnie nazywano. A te wszystkie zapiski i szkice posłużą po latach do napisania biografii rodziny, całej Genealogii i pamiętnika...
Zganiano mnie kiedyś, kiedy przy okazji jakiejś "nerwówki" w stosunku do Dziadka powiedziałem: - "to jak z tą kurą, której trafiło się ziarenko, ale staremu człowiekowi o ziarenko trudno. Gdy drzewo usycha, to się je zrąbie i dobrze - posłuży do palenia. Gdy krowa (krasula pana Serwy), stara - zabierają ją do rzeźni...i dobrze, będzie mięsiwo...Za skórę konia i za mięsiwo ma pieniądze - tylko z człowieka nic...!" Dano mi do wiwatu nie rozumiejąc moich słów, a może nie chcieli niczego zrozumieć? Moją konkluzją był nerwowy odpust takim docinkiem: "bo najlepiej oddać starych do takiego domu, gdzie sami starzy - jak to się nazywa? Bo taki zawadza , choć Go wszyscy potrzebują, ale tylko do "służenia" im, do niczego więcej..." Dylematy - człowiek na starość chce mieć poważanie i mieć miejsce przy rodzinie. Taki człowiek to już zgryzota według Was? Widzicie, ile wiader wody targa od Szeligi (posesja obok), ile razy dziennie i to jest dobre? Tyle naniesie, że już by i ryba miała się gdzie obrócić - daj Boże, abyście dożyli jego wieku...." (Moja konkluzja do słów ciotki, która najbardziej Dziadka wykorzystywała). I zmarł mój Dziadek w roku 1981 w wieku nieco ponad stu lat. Nikt inny Go nie przeżył wiekiem...Źle spałem tej nocy. Śnił mi się Dziadek - coś do mnie szeptał, jakby przestraszony. Zupełnie tak, jakbyśmy jeszcze siedzieli w restauracji parkowej przy ulicy Dąbrowskiego, gdzie często zapraszałem Go na setkę i kawę. Dziadek nigdy nie wypił alkoholu na żywca - zawsze wlał do kawy i tą miksturą się dialektował...Gdy się przebudziłem, blask księżyca zmącony firanką przesunął się od stołu do drzwi, a to znaczyło, że zbliża się świt - nawet ptaki odzywały się za oknem. Nie wiem dlaczego zaniepokoiłem się o Dziadka, przecież jego już nie ma pośród nas...? Gdy przyszedłem na starą Serwówkę, wtedy już "dogorywającą." w pustym pomieszczeniu, gdzie stało jego łóżko, oczami wyobraźni zobaczyłem Go siedzącego na łóżku. Nie spał. Poruszył się niespokojnie, gdy zwrócił na mnie uwagę: - "Co Ty nie śpisz, chodzisz po nocy...? Jaka znowu noc, to już południe i ta przejmująca cisza. Na Jego łóżku, na pierzynie zobaczyłem ubranie - czyżby się gdzieś wybierał? Gdzie się Dziadku wybierasz, jeszcze młoda pora...? Cóż, skoro młoda pora, to można spać dalej - dobrze radzisz mi wnuczku..." "Otrzeźwiałem" po chwili zastanawiając się, z kim właściwie rozmawiam, z Dziadkiem, czy z samym sobą? Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że Dziadek nie żyje od siedmiu lat i że to tylko sen przywiódł mnie w stare kąty i Jego duch snuje się po opuszczonym mieszkaniu....Nikt z nich już nie żyje, a Ci co pozostali - mieszkają w innym miejscu...Gdyby jednak  kontynuować temat, to powiem tak: - "ap ropo tej wody i wcale nie było mi wesoło. Dom pana Szeligi był blisko widoczny z Serwówki, po drugiej stronie ulicy Podpromie, czyli na wyciągnięcie dłoni. Był blisko, ale nosić wodę wiadrami? Czy ktokolwiek wyobrażał sobie trud nałożony na garb Dziadka? A ile jej trzeba było robiąc pranie, ile do spożycia? Wygodnictwo sprawiło, że woda ze studni serwowskiej na podwórku, nie odpowiadała gustom co niektórym - takie to były czasy....Chciałbym jednak wrócić do swoich osobistych dylematów z tamtych lat. Wiele pisałem o szkole, o szkolnych latach (to obszerne fragmenty w pamiętniku), a to z tego powodu, że klasa, do której uczęszczałem, była wyjątkowa pod każdym względem. (gdzieś poniżej jest to opisane). Zawsze były wielkie heca, bo zebrała się w niej wyjątkowo aktywna śmietanka różnych charakterów i...nazwisk. Na przykład taki Burkiewicz Tosiek, czyli Antoni, albo Wiesiek Doliński, czy też ja nazwany początkowo śledzikiem, a potem już tylko Papkinem...Każdy z nas miał swoją ksywkę i nikomu to nie przeszkadzało. Andrzej Pietrucha był jak nać pietruszki, czy też Mania (Marysia) Kołdra, którą można było się przykryć. Byli też rudzi i piegowaci z nieprzeciętnym wyrazem twarzy, a jak taki jeden zrobił zeza, to wszyscy z krzykiem uciekali. Jednemu z nich uszy powiewały na bokach jak u słonia...O sprawach szkoły również było w tych wieczornych rozmowach starszych. A gdy dowiadywali się o moich wyczynach, skóra mi "zgęsiała" bo wiedziałem, że będzie wsypa na całego. Oczywiście, zawsze swoje trzy grosze wtrącić musiał mój kuzyn zwany "pierdzi kółkiem," bo jeździł na motorowerze o nazwie "Komar." Był chudy jak patyk, a zarazem przemądrzały, jakby zjadł wszystkie rozumy świata. Raz posądził mnie, że go pchnąłem z krzesła, na którym wiercił się, jakby miał szpilki w tyłku i potoczył się jak bryła smalcu. Ale czy bryłą smalcu można nazwać takiego chudzielca? Tego nie wiem, bo to stwierdzenie nie pasuje do tego osobnika, bo ani to tłuste, choć może wyglądać jak nadmuchana żaba, taka z plastyku, która bawi małe dzieci. Normalnie wygląda nawet nie źle, ale jak jest zły....? Jemu często coś się poplątało i mówił od rzeczy i wychodziło coś jak "fonsekensja."  Śmiałem się do rozpuchu, co wzbudzało jego gniew. Konsekwencją jego "zemsty" było doniesienie na mnie do Mamy, że ja zostawiam tornister z książkami pod dachem przybudówki kuźni, a sam zamiast do szkoły idę na...wagary! W taki to sposób obrywało mi się po tyłku, On sam udawał pozytywnego bohatera. 
Snułem się wtedy z obolałym tyłkiem, jak duch po cmentarzu. Musiałem znaleźć inne miejsce (schowek) na tornister, bo kuźnia była "spalona." Było to i lepiej i równocześnie gorzej niż mógłbym przypuszczać. Lepiej, bo zawsze przecież lepsza jest taka kara niż wysłuchiwanie kazań, a tak raz na tyłek i po krzyku - nie warto było wdawać się w dyskusję....I minęły lata, jak z bicza strzelił. Minęła szkoła, ludzie przeminęli, młodzieńcze wybryki - wszystko przeminęło. Przeminęło również kilkoro z nas - przyjaciół z jednej ławki - ten przy oknie z uśmiechem na twarzy i ten drugi, trzeci, kolejny....Z wieloma utraciłem kontakt, innych odwiedzam na cmentarzach...Wielu z tych wieczornych "posiedzeń," właściwie wszystkich nie ma pośród nas. Pozostała garstka dźwigających swój krzyżyk na grzbiecie. I tylko zegar na ścianie chodzi jakoś tak nieprzyjemnie głośno i każe zapomnieć o tamtych czasach, a może przypomnieć, że czas ten ucieka, biegnie do przodu zostawiając całą resztę daleko wstecz. Bo czasami nie mogę wprost słuchać tego skrzekliwego, jakby zardzewiałego odgłosu, jaki wydaje przy każdym ruchu jego błyszczące wahadło....
                                                               (6 listopada 1966 r.)
  
 Pozdrawiam,
                                                                      P  a  p  k  i  n

wtorek, 7 sierpnia 2018

                                    W  r  ó  c  i  ł  e  m...

Tam, gdzie byłem, temperatura wskazywała 38 st. Celsjusza - tak diagnozował mój termometr...Pisałem te słowa na kolanie w notatniku, który zawsze mam przy sobie...Ciche miejsce (tak by się mogło zdawać), osłonięte lasem, choć ja sam byłem na ścieżce już w...lesie. Kilka kroków do przodu i miałem piękną panoramę wolnej przestrzeni widzianej nieco z góry, a od tyłu ścieżka leśna, na której miałem obozowisko. Gdzieś w dole był mały potoczek z zimną wodą. Warunki, na które narzekać nie można...A ja myślałem, że będę tu sam, a tu niespodzianka. We czwartek 2 sierpnia, około poranka usłyszałem "ciężkie" stąpnięcia i byłem pewien, że nadchodzi jakiś zwierz. Nic z tych rzeczy - jegomość, jak się okazało pogubił się i musiał nadłożyć sporo drogi i czasu, aby wyjść z tej "pułapki." Zastanawiam się...jeśli mój krokomierz udziela prawdziwych informacji, to gość ma przechlapane. 
Gdyby brać na poważnie, że mój krok mierzy 1 metr (bez przesady) - dokładnie około 86 cm, to musiałem przejść do tego miejsca około 9,5 kilometra. Ale cóż, zabawić się w liczenie kroków, to też frajda na takiej wędrówce. A jeśli tak, to nieznajomy gość ładnie musiał naddać drogi i czasu...Udał się dalej mówiąc, że akurat jemu odpowiada miejsce bliżej ludzkich pól...A gdzie tu masz pola w dodatku obsiane zbożem, czy innymi produktami rolnymi? Biedak! 
Siedzę na pieńku w lesie - doprawdy (patrz zdjęcie),
nic nie niesie, nawet echo,
tak jest gorąco...
Ludziska narzekają,
gdy deszcz lub słonce pali - 
nigdy im nie dogodzisz...
A ja w lesie siedzę
i widzę przestrzeń w oddali,
ścieżkę prowadzącą do nikąd
i potok z zimną wodą.
Po ścieżce chodzą mrówki,
te pracowite "pszczółki," 
które nie fruwają,
ale widok dają
samotnikom jak ja...
"Nabijam akumulatory,"
oglądam gwieździste wieczory,
a wokół same "stwory"
i nawet nie wiem, że
pod gołym niebem śpię...(?)
Dobra, dobra, to czysta teoria - doskonale wiem, że śpię pod gołym niebem, gdzie jestem i co tu robię. Nie jestem zagubiony, jak niespodziewany gość. Takie miejsca pozwalają na odreagowanie tego, co niesie codzienność. Na dokładkę troszkę historii, tego, co było, co się skończyło, ale pozostaje w pamięci. Tutaj zawsze można wrócić...

Pozdrawiam...
                                               P  a  p  k  i  n