Szukaj na tym blogu

środa, 6 listopada 2019

                         Podróż za sto złotych...

Sezon wakacyjny tegorocznego lata nie należy do szczególnie obfitującego w letnie upały. Może to nawet dobrze, ponieważ zbytnia "gorączka" nie sprzyja dalekim wędrówkom, zwłaszcza w otwartym terenie... Wiosna była piękna, ciepła, a kwiecie zalewało wszelkimi kolorami.  Ale już pierwsza połowa wakacji kiepsko się spisała - dominowały pochmurne i deszczowe dni. Dobrze, że ostatnie dni pogodowo się wyklarowały...i dobrze - można coś wreszcie zaplanować... W tym miejscu warto cofnąć się do wcześniejszego wpisu, w którym to okazywałem frustrację , a nawet złość, bo wszystkie wcześniejsze plany pokrzyżowała mi nie tylko pogoda, ale też...(ech, za co za ludzie?!)... Dziś nawet jestem zadowolony z faktu, że poprzednio zaplanowany wyjazd w większym towarzystwie, nie doszedł do skutku - ich strata!  Nie zawsze można sobie zamówić słoneczną pogodę na wakacyjny wypad w plener. Doświadczyłem tego czegoś w pierwszych dniach lipca, co było też powodem niepotrzebnej "szarpaniny" i nieporozumienia. Moja (nie) cierpliwość została w końcu wynagrodzono wspaniałą pogodą, również ta nocna. I jak wspomniałem - lipiec w Bieszczadach do pogodowych raczej nie należy, to jednak wyjątki mogą się zdarzyć. Mimo wszystko szkoda mi trochę straconego czasu - zapewne w pewnych momentach, kiedy przypomną mi się perturbacje, jakie wtedy przeżyłem - będę mruczał pod nosem, gderał i się użalał...Oczywiście, w międzyczasie zadzwonił do mnie szwagier z Łobozewa (zbieg okoliczności?) z propozycją, abym spędził trochę czasu w okolicy Soliny, może bym "popracował" w jego pasiece, którą jak mówi - "spustoszył" i to dosłownie niedźwiedź. Nie dałem konkretnej odpowiedzi, ale przyrzekłem, że się zastanowię. W końcu postanowiłem, że w pierwszej kolejności pojadę do Wetliny według zaplanowanego scenariusza, uzgodnionego z kolegą leśniczym - Marianem, u którego się zakwaterowałem... Zatrzymałem się w pokoiku na poddaszu, gdzie mam tak naturalne i wygodne warunki niemal do wszystkiego - wypoczynku i przemyślenia swoich spraw. Natomiast wspomniany Łobozew, jako baza wypadowa, jest doskonałym miejscem w okolicy Soliny, która w obecnych czasach przypomina mi miejski gwar z tłumem ludzi. Tu w Wetlinie mam bezpośrednie sąsiedztwo Wysokich Bieszczadów, skąd blisko do niedostępnych i dzikich miejsc, do Rezerwatu Moczarne poprzez Dział (1150 m npm), Mała i Wielka Rawka są w zasięgu ręki, czy pogranicza. Blisko tu do miejsca 
związanego z "Kaśką Litwinką, której tym razem nie odwiedzę (chyba) - Jej miejsce wiecznego spoczynku... Całą resztę zrelacjonowałem już wcześniej i w późniejszych zapisach... I tak się zastanawiam, czy w dalszym ciągu nie dokonuję jakiegoś "przewodnictwa," przed którym bronię się jak mogę. Nie wnikam w szczegóły - od tego są oficjalne przewodniki, foldery i inne publikacje, chociaż czasem trudno jest oprzeć się pokusie tworzenia czegoś takiego - piszę dla siebie (?)... Nie widzę związku słów gdzieś zawartych i tego co dziś zapisuję do swojego archiwum (?)...Potrzebowałem trochę czasu, aby je odszukać. Słowa, które być może, albo wcale nie pasują do moich czynów związanych z poznawaniem Bieszczadów, ale...? "Nie jednemu w dzisiejszych czasach udało się zrobić błyskotliwą karierę przy pomocy cudotwórczego talentu (tu z racji kultury nie wymienię w jaki sposób) - i to bez najmniejszego udziału wykształcenia, a może nawet bez dostatecznej umiejętności czytania..." (wstęp do pamiętnika)... Wielu z tych ludzi zajmowało się lub wolało zajmować się robieniem kariery. Ja także próbowałem coś robić, aby zdobyć fundusze na moje podróże - swój wolny czas poświęcałem pobytem własnie tutaj. Nigdy nie skarżyłem się na żadne dolegliwości, trudności będąc w przekonaniu, że tylko upór i determinacja zawiodą mnie do celu, choć wiadomo, że nasza "maszynka" nie zawsze może działać sprawnie...Mam satysfakcję ze wszystkich tych podróży, wędrówek, zwiedzania poznawania, choćby ta "Nekropolia na rozdrożu," jak nazywam Sianki, czyli "Grób Hrabiny," miejsce tak znane i opisywane wcześniej... "Przejdź się 
ścieżką wijącą się pośród lasów, gdzie zamiast horyzontu stoją szpalery drzew, gęstej puszczy, gdzie z jednej strony masz zaskakująca dzikość tej części Bieszczadów, niezwykle malownicze grzbiety gór wyłaniających się zza ściany lasu, a z drugiej - ta wielka niewiadoma będąca przed Tobą. Bo na tej ścieżce za każdym razem spotkać można coś nowego coś, czego nie dojrzało się poprzednim razem.
I coś kusi, żeby tak zejść ze ścieżki i znaleźć się pośród traw falujących na wietrze lub wejść w głąb lasu - tak i ja uczyniłem to wielokrotnie, także tu pod Tarnawą, by po chwili stanąć nad Sanem - ładnie tu, cicho i dziko...A na końcu wędrówki po minięciu potoku Niedźwiedzia jest cel, do którego wszyscy zdążają - grób Franciszka i Klary z Kalinowskich - Stoińskich. Nieopodal, o czym nie wiele osób zapewne wie, w zarośniętych chaszczami ruinach kapliczki spoczywają ich córki - Marysia i Bogusia. Jak wspomniałem, turyści zwą to miejsce "Grobem Hrabiny." Obecnie jest to głuche miejsce pośród lasów tuż nad Sanem, a jego źródło oddalone jest o kilkanaście metrów dalej, gdzie potoczek stanowi granicę państwa. Bo jeśli powieść Jarosława Haszka nie jest fikcją literacką, to bywał tu również sam wojak Szwejk - Czech z armii austro-węgierskiej, który dobrowolnie poszedł na wojnę, by walczyć za Najjaśniejszego Pana...
Cdn...     
 

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz