Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

                                       Żal i złość...

Smutek, żal po stracie kogoś bliskiego jest czymś naturalnym. Nie mniej pozostaje złość, bo i takie uczucie ciśnie się na usta, niekoniecznie z powodu czyjegoś zgonu. Ta złość wynika z innych przyczyn. A wszystko to związane jest sytuacją nadzwyczajną, okresem tak niesprzyjającym, okresem świątecznym i tym co hamowało wszelkie wysiłki normowania problemu. Złość spowodowana świadomością czegoś, z czym trudno było wtedy, jak też obecnie pogodzić się i z całą pewnością długo się nie zapomni. Odejście mojego brata było czymś naturalnym, choć trudno się z tym pogodzić. Mnie i moją rodzinę trapi inna sprawa - wzbudza wręcz nieodżałowany żal i niepohamowaną złość. Pandemia wymusiła swego rodzaju niepewność w wielu aspektach naszego życia - nie inaczej było teraz. I w takim szczególnym stanie znalazła się moja rodzina. "Trudności" wynikające z tego stanu rzeczy spowodowały, że umęczone chorobą ciało brata, dosłownie przez tydzień pozostawało w miejscu, o którym trudno mówić w sposób racjonalny. Opuszczone, jakby "zapomniane," pozbawione czci i godności...Wszystko rozumiem, całą zaistniałą sytuację...i aż cisną się na usta, które wkoło powtarzam przez cały czas: - "Jurku, jeśli już tak chciałeś zostawić nas samych na tym padole ziemskim, nie mogłeś wybrać sobie innego czasu, innej chwili tylko właśnie teraz...?  Wiem - to niepoważne, a nawet głupie! Ale w takich sytuacjach umysł odbiera różne myśli, nawet te niepoważne...Chcę to wszystko wykrzyczeć na głos, na cały świat - dlaczego...?! To wszystko co nas dotyka ukazuje stan bezsilności i świadomość tego nie daje mi spokoju, w jakim stanie ten biedak leżał tam sam, jak wspomniałem - "zapomniany" z powodu niezawinionej bezsilności z naszej strony. Izolacja nie pozwoliła nie tylko być obecnym przy umierającym, ale także tu, w tym odosobnionym miejscu, jakim była szpitalna kostnica. A jeszcze potem okazało się, że w przeciągu dwóch dni, kiedy wreszcie można było załatwić formalności pochówku, urzędowi dranie trzykrotnie mylili nazwisko wpisując jakieś bzdury...To nie pierwszy raz, kiedy walczę z urzędową "mafią" nieudaczników i...analfabetów. Podobne fakty miały miejsce znacznie wcześniej i do dziś nie są do zweryfikowania...
"Położono Go w cienkiej szpitalnej piżamie, na "hamaku" - raczej pryczy, w zimnej kostnicy. Jak nędzarza , łazarza bez okrycia, bo nawet odzieży dostarczyć nie wolno było, aby ubrać ciało - zmarzniętego w lodówce i tak zatrzaśnięto drzwi tego przybytku... I poszli wszyscy świętować Święta zapominając o tym, który jeszcze chwile temu był człowiekiem. Zostawiono Go bezdusznie odartego z czci, honoru, człowieczeństwa. Zapomniano, bo któż by pamiętał o tym, który ducha wyzionął? I tak leżał biedak siedem dni, aż wreszcie otworzono te martwe wrota, by znowu na chwilę ujrzał światło dnia. Nie - On nie widział już świtu. Jego oczy zaszły mgłą, stały się zastygłą masą skurczoną jak pomarszczona bibuła. Zgasły Jego oczy i nie dopuściły już światła dnia. Leżały na pryczy Jego zwłoki, lekkie piszczele nie przypominające człowieka... Jak można było zostawić ludzkie ciało na takie pohańbienie, nagie bez możliwości ich ubrania, jak bezdusznym być trzeba, aby nawet w takich sytuacjach, w jakich się znaleźliśmy, nie można było przyjąć odzieży? Pozostawić Go w szpitalnym łachmanie, nie umyte, które można było rozpoznać po charakterystycznych wąsach i rysach zmęczonej twarzy...? Ale mnie już nic nie zdziwi. Ze znieczulicą i chowaniem się za różne bzdurne przepisy, miałem do czynienia przez całe lata i to nie zmieniło się do dzisiaj. I mimo żalu i smutku, mogę dziś powiedzieć - tak, cieszy mnie, że ten urzędowy koszmar mamy już za sobą, a brat mój wreszcie doznał spokoju. Żegnam Cię Jurku, a pamięć moja trwała będzie aż do ostatnich moich dni, do czasu, gdy spotkamy się na niebieskich ścieżkach...
 Zmartwiałe serce zimnem skute,
w nim obraz Jego zastygły w kamień,
jeśliby kiedyś chciało stopnieć - 
z obrazu nic nie pozostanie.
Zmartwiałe krople miały spływać,
a lecą z oczu skamieniałe,
wpatrzony w Ciebie ,
w tamten obraz,
nawet nie czuję, że płakałem.
Och łzy wy moje, łzy daremne,
czy chłodu już nie macie dosyć,
że zastygacie w igły lodu,
zimniejsze od porannej rosy...?
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz