Za każdym razem, kiedy podejmuję ten temat mam obawy, że znajdzie się ktoś, kto będzie miał nie tylko inne zdanie, ale zacznie wytykać mi przeszłość i powrót do czegoś, czego za kilka lat nikt pamiętał nie będzie...Tak - z tym mogę się zgodzić, bo sam dochodzę do podobnego wniosku. Ale ja jestem człowiekiem "starej daty," jak to jest określane i tą osobą, która kultywuje tradycje rodzinne, również te z przed lat. Nie będzie dziś żadnych żalów, choć to akurat prześladuje mnie od lat i do tej pory nie zostało wyjaśnione, nie było jak dotąd żadnych przeprosin. Za naszą wschodnią granicą trwa wojna, ukazywane są zbrodnie na ludności - to haniebne i przykre. A ja pytam, kiedy ofiary Pogromu Wołyńskiego doczekają się prawdy o tym, co stało się w czasie wojny, choćby w 1943 roku...? Zamiast wstępu kilka urywkowych zapisów w Genealogii z czasów, kiedy "sielankowe" życie pod Horochowem toczyło się normalnym trybem....Ta Kolegiata w Horochowie z całą pewnością była odwiedzana przez mojego Ojca , Dziadków i rodzinę....
*******
Przed dworkiem na podwórku
Marianówka k/Horochowa
"Był rok 1943 - niedziela. To wtedy, gdy ludzie gromadzili się w Świątyniach, aby dzień święty święcić, banderowskie hordy przekształciły ten region Polski w pożogę, łuny pożarów, w niezwykle wyrafinowanych metodach zbrodni na niewinnych ludziach..."
" Jest rok 1999 - sierpień. Po intensywnym przygotowaniu ryzykuję wyjazd na Wołyń, do miejsca, które odwiedzę po raz drugi, gdzie znajdowała się posesja i gospodarstwo Dziadków - dom rodzinny mojego Ojca, jego rodzeństwa, rodziny. Ogarniam też myślami pozostałe miejsca, których w tej podróży nie odwiedzę: Stanisławów, Krzemieniec, Równe, Sarny, Łuck...Zatrzymałem się w miejscu i dzięki osobie, która wskazała, gdzie, w którym miejscu znajdowały się poszczególne zabudowania rozległej posesji. Zastałem dziko zarośnięte miejsce, gdzie stał dom - dworek, podwórko, ogrody. Z pod trawy wygrzebałem fragment cegły z podmurówki domu i do dziś przechowuję ją jako relikt dawnej świetności tego miejsca....Krótki opis błądzących myśli i strach, który przeszywał mój umysł - trudno nie myśleć, że za plecami nie stoi ktoś, kto nie jest mi przychylny. Bo choć nie zauważyłem wokół żywej duszy, to czułem wzrok innych na moich plecach....W tym domku pod kolumnami kryły się marzenia i to wszystko co związane było z jego okolicą. Tajemniczy ogród, słońce zaglądające pod każdy listek drzew, studnia i ten wielki dąb rozłożysty w przestrzeni prowadzącej z podwórka nad rzekę. A Zboryszówka to jakby inna historia, to kąpiele w leniwie płynącym nurcie wody i krowy będące nieodzownym zbiorowiskiem przy wodopoju. Ten dom, ten dworek, girlandy kwiatów o które dbała Babcia, białe okiennice i cała atmosfera beztroski, choć trudnego życia na wsi tuż obok miasta, które wyrastało zza szpalerów drzew i w oddali majacząca wieża kościelna....Dziadek - botanik zajmujący się swoją profesją, pochłonięty pracą nad roślinami, krył się pośród nich, a sam ogród był wyłączną jego domeną. Nikt z nas bez potrzeby nie zaglądał w te tajemnicze zakamarki, choć podziwialiśmy białe tabliczki z nazwami roślin wypisane po łacinie. Dziadek tłumaczył ich znaczenie snując opowieści o ich właściwościach....Był też ogród, również tajemniczy z owocami, a prym wiodły jabłonie i grusze, z których najbardziej lubiłem klapsy - miękkie, soczyste, zrywane prosto z drzewa. Te opadłe rozbijały się i pozostawała po nich plama miąższu, którą żywiły się pszczoły i osy. Na końcu ogrodu rosła soczysta czereśnia i te "straszaki" przed szpakami....Wszystko wkomponowane było w jedną harmonię gospodarskiego organizmu, któremu ton nadawali "Starsi...." Ojcowizna, jak mawiał mój Tata, która nawet daty swojego powstania nie pamięta (mieszkali tu rodzice Ojca, ich Dziadkowie i kto wie, czy nie jeszcze ktoś) leżała nad Zboryszówką - rzeką wolno płynącą, nawet zbyt leniwie, nad brzegami której zbierała się nie tylko rodzina (ten brzeg łączył się z posesją), jak również cała śmietanka okolicznych sąsiadów, w tym również Ukraińców. To był również wodopój sąsiedzkich zwierząt domowych - krów, koni i psów fikających radośnie wraz z dziećmi.
To nie tylko w zaciszu domowym, również tu biesiadując nad wodą, snuto opowieści o starych dziejach, czasach, historii nie tylko rodziny, o Polsce i jej dalekich obrzeżach Podola, skąd ród się wywodzi....Życie w tym klimacie było radosnym dzieciństwem wielu pokoleń, nawet w dni niepogodne, gdy na dworze szalały ulewy, śnieżyce, mróz, czy upalne letnie dni. Życie kwitło spokojnie wśród zielonej przyrody i łanów złocistego zboża. Wieczorami siadaliśmy w salonie, Dziadek wyjmował z futerału skrzypce, na których wygrywał melodie tłumacząc wcześniej ich znaczenie w sensie muzycznym i....historycznym. Grywał utwory polskich kompozytorów, a Babcia wtórowała na pianinie stojącym w głębi salonu pod wielkim oknem z którego rozciągał się widok na podwórko i dalej na okazały dąb. Stylowe latarnie naftowe (kaganki) dawały blasku i tajemniczej atmosfery, gdy za oknami zapadał zmrok - wtedy muzyka rozchodząca się po całym domu stawała się "mgłą" otulającą wszystkie zakamarki. Melodie wpadały w ucho i długo w nocy spać nie dawały....Wśród burz dziejowych, jakie targały naszą kresową ziemię, przechodziliśmy przemiany nie tylko dziejowe, lecz także, a może bardziej osobiste. Walki plemienne (tu wspominam opowieści przekazywane wcześniej przez samego Dziadka i nie tylko przez niego, a słowa były przekazem jego Ojca i rodziny - wywózka na Sybir po Powstaniu Styczniowym i inne opowieści). Jak to na Podolu bywało, o powstaniach zbrojnych i tych, którzy nigdy do domu nie powrócili, czy też innych zmaganiach i o tej rodzinnej historii, która szła równolegle w parze, jak panna do ślubu wraz z dziejami Polski. O Tatarach, Mongołach, dalekich stepach, po których tylko wiatr hulał, czy zagubionych jeźdźcach pośród wysokich traw i...bandach czyhających na podróżnych. O łunach pożarów wywołanych ludzką ręką czy przez naturę, o zbrojnych potyczkach i niezrozumiałej polityce tamtych czasów, o terytoriach bez granic, które były widokiem walk, zbrodni i innych śmierci, często niepotrzebnych. Opowiadano też o wcześniejszej krwawej potyczce wywołanej przez Książęta Ruskie i krwawą łaźnię zgotowaną im przez Mongołów, jakby na własne życzenie w bitwie nad rzeką Kałką....Licho wie, czy aby ktoś z naszych nie brał w tym udziału....?Osłuchałem się tych opowieści, podobnie jak tej z najbliższych dziejów historii tego miejsca, również niesamowitych, jak te staro dziejowe. Moja głowa z trudem mieściła wszystkie wydarzenia związane z opowiadaniami, ale jednak pomieściła więcej....Bo gdybym ponownie powrócił do swoich czasów, a robię to z bólem, to musiał bym zwrócić uwagę na zagadnienie "Idei tłumu" - tej ludzkiej masy dominującej we wszystkich tych opowieściach w kontekście "sztuki walki" gdzieś z Dalekiego Wschodu, bo jest ona jakby pod skórą, a natłok wszystkich zdarzeń jest wyczuwalną obsesją....Ale nie - nie chcę wrócić do swoich czasów - jeszcze nie teraz. Chcę pozostać w tej sielskiej" atmosferze IX i początku XX wieku, bo historia dzieje się tu i teraz oraz wcześniej na przestrzeni wieków, co nie znaczy, że była to sielanka jaką można by nam "nowoczesnym" przypisać....Szlachectwo zobowiązuje. We mnie jak widać płynie odrobina jeszcze błękitnej krwi i nie zapominam o tym. Dziś wspominanie, mówienie o tym spotyka się z kpiną, wyśmiewaniem, a nawet pogardą. A ja jestem wtopiony w historię z herbem i pochodzeniem rodu, który rozlał się na Kresach jak wody wielkiego oceanu, na najdalszych rubieżach Rzeczypospolitej od Podola przez Wołyń i Roztocze....A teraz znowu siedzę na pustym zarośniętym "placu," na podwórku przed nieistniejącym dworkiem z kolumnadami, z szeroko rozwartymi okiennicami, pod starą lipą tuż opodal ogródka z którego wyglądają śmiejące się żółte słoneczniki....W ten letni dzionek z bezchmurnym błękitnym niebem...i to słonko udzielające się ciepłymi promieniami. To wszystko sprawia, że czuję się lekki, pogodny, szczęśliwy, ze jestem w tym miejscu, ale też przygnębiony. Wszystko co tu było radością rodziny Ojca zostało spalone, zniszczone, nawet drzewa wycięto, aby wymazać polskość w tym miejscu....Życie w zaciszu, wspaniałej oprawie wielkiego Wołynia - ziemi Ojców naszych i ich przodków....Ta ścieżka wydeptana na łące i leniwie płynąca woda w rzece, ten nastrój nadaje wrażenie bycia w...Raju. Ten niewielki niski plotek tuż przed gankiem nieopodal lipy, która żyła brzękiem pszczół zbierających nektar, bo czemu miał służyć, który można było przekroczyć jak skakankę rozłożoną na trawie - bardziej ozdobny, z kunsztem wykonany, wypleciony z ogarków wystruganych z drewna. Kto wykonał tak mozolną rzecz, która służyła jako ozdoba? Wszystkie te myśli tłoczące się w przestrzeni, nie dające spokoju i brzmienie skrzypiec, klawiatury fortepianu, głosy i okrzyki dzieci, śpiew ptaków pośród drzew, to wszystko tak ulotne umyka do tyłu, zamiera w najdalszych zakamarkach umysłu...."Jak dobrze moja skołatana duszo! Zbawco oczu moich, mojego umysłu przyswajającego to wszystko co widzę w jego przestrzeni dziś - tu na tym pustkowiu, a widok wcale nie jest pusty....Białe ściany, biały sufit, te drzwi wejściowe tak charakterystyczne przy wysokim progu i...podłoga w izbie w tarasobiczowe paski. Całą podłogę w salonie pokrywają poprzeczne "rowki", jakby ręcznie malowane w ten sposób, aby z jednego konca salonu kolor przechodził z indygo w pomarańcz i na odwrót. Na ścianach cenne obrazy i relikty historyczne - szable i pukawki, jakieś ryty i oszczepy, trąbki myśliwskie, a na korytarzu trofea wcześniejszych polowań.... "Kiedy bierzesz do ręki "Zarys biograficzny rodu," tam znajdziesz kilka odpowiedzi oraz szerszych opisów - tutaj w tekście wykropkowanych (....) A może nadal poszukiwał będziesz tego, co uciekło z dziejów historii - dziś trudnych do odtworzenia...?"
"Ze stepów Podola, z gór Podkarpacia, z rozwianych prochów historii narodów, wracają Oni, wszyscy dziś zapomniani, z komnat pałaców szlacheckich, dworów chłopskich, omszałych progów. Wracają Ci, których dziś trudno odnaleźć, zakatowani, umęczeni i tylko ich kości bieleją w nieznanych "mogiłach...." Jest też przepowiednia, która rujnuje sielską atmosferę. Bo choć lat temu - raczej wieków miało miejsce, to jednak piętnem się odbija w naszej rodzinnej społeczności. Ująłem to zagadnienie po swojemu dawno temu, jak napisałem: - "bez znaczenia nie naciskając na sprawę..." "Znaleźć w tej kałabani jakie bądź wyjście, znaczyło dla nich "być, albo nie być...." Takoż i wtedy brat rękę na brata wyciągał, aż do tragedyji doszło...Ano i na ten czas naszym familijnym druhom zasobności w gotowiźnie cało stoi na majątkach w Podle tylnej pod - to tu rozegrała się tragedyja. Co i pomiarkować teraz łacno, że od prosperity żeglugi dniestrowej (rzeka Dniestr), to jak i reszty galicyjskiej szlachty była zawisła, tak i samego księcia naszego i króla późniejszego - Michała Korybuta Wiśniowieckiego....A było to u schyłku tegoż i od tej pory jakieś fatum ciąży nad familiją naszą...."
"Budzę się ze snu," który ujawnił po raz któryś tamten czas spokojnej i niespokojnej "sielanki." Widzę całe obejście wołyńskiej posiadłości, dzieci (tudzież mojego Ojca i rodzeństwo), zwierzęta kapiące się w rzece. Ten gwar i śmiech dzwoni mi w uszach. Ten czas przed zbliżającą się "burzą,"która zakończy historię zakończoną Tryptykiem...."
I ta herbatka dla "głupców," którzy stali się niemymi świadkami przez przypadek nie znając szczegółów. Kto wie, czy mnie też to nie dotyczy? Ale to własnie ja tymi słowami poniżej wyciągam na światło dzienne tamten świat...
Patetyczna tuba patefonu w zaciemnionym kącie salonu, w jego głębokim zakamarku. Słoneczny stok porośnięty trawą i jegomość siedzący przy stoliku na jasnym tarasie i to wszystko z dziejów w kolorze czerni - nad jegomościem, nad stolikiem, nad tarasem....
Melodia śpiewa wypuszczane przez usta słowa -
Babcia "wbita" w seledynową połyskliwą suknię
(zapach płowych włosów).
Dziadek - kwartet smyczkowy siedzący w wyplatanym fotelu -
(brak czasu - nie ma czasu)....
Punktualnie o siedemnastej czasu Greenwich pokojówka w białym fartuchu roznosi herbatę...
Biesiadnicy z salonu wyciągają węźlaste szyje czując zapach brązowego płynu (lub lury, jak wieść niesie)...
Nozdrza rozdymają się zapachem,
a Oni wykonują ruch do przodu, aby sięgnąć po filiżankę.
Dama - dostojna Babcia o pełnym podbródku mówi z uśmiechem
i lekką ironią -
"Milordzie...." (do Dziadka), podając skrzypkowi filiżankę popołudniowego napoju.
Obraz sielskiej atmosfery dnia, który chyli się ku zachodowi.
Nastaje cisza i ciche pochlipywanie -
pokojówka znika za zasłoną kotary....
*******
"Gdzieś za Marianówką, od strony Piskora,
pędzi po bezdrożu jeździec zadyszany,
koń zapieniony, w pocie cała głowa,
rzeź i pogromy - płoną wszystkie domy.
Cała wieś w ogniu, czuje się swąd dymu,
dziadek Franciszek zabity, czy ranny?
Wszystkich Polaków tam rżną dzikie bandy,
śmierć i pożary w całej okolicy....
A dziś tu spokój - wszystko zamarło,
po ziemi ojcowskiej nie zostało śladu,
ta cisza tak ciąży i krew mi się burzy,
a złość moja wielka - siłą wodospadu.
Moja wyprawa mi się nie udała,
większość mieszkańców zukrainowana,
naszego powrotu się nie doczekała,
ta ziemia nasza z dziada pradziada
na wieki pozostanie tylko w sferze marzeń.....
Udanego tygodnia życzę.
Pozdrawiam.
P a p k i n