Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 5 listopada 2018

                                                               (troszkę humorystycznie, 

                                                                      ale na poważnie)

                              Wybory i już po...

Pamiętacie, jacy radośni i szczęśliwi byliśmy, jak radowaliśmy się z obrad Okrągłego Stołu? Z jakim napięciem i wyczekiwaniem przed telewizorami zasiadali wszyscy domownicy, rozbrzmiewało pukanie, kiedy sąsiedzi przychodzili na wielogodzinne śledzenie wydarzeń, kiedy na naszych oczach tworzyła się...przyszłość..? Pamiętacie z jaką radością powitaliśmy wiadomość: "Panie, Panowie, ogłaszam koniec komuny?!" Na ulicach cieszyli się ludzie, otwierały się okna, rodzice ściskali dzieci i mówili - "teraz już będzie dobrze." Każdy obywatel miał wtedy nadzieję, że od tego dnia będzie lepiej, że skończy się upodlenie, hipokryzja, konformizm, kłamstwa i wrogość. Mieliśmy nadzieję, że Nowa Ojczyzna pomieści nas wszystkich, da możliwość rozwoju, zarabiania, tworzenia dnia po swojemu i pewność, że żona i dzieci nie będą już musiały obawiać się, że ojciec strajkuje w zakładzie, nie wróci do domu, a wieczorem do drzwi zapuka pan w prochowcu i zaprosi do samochodu...Ale w Polakach zgasła nadzieja, że mogą zrobić cokolwiek, żeby poczuć się szanowanymi obywatelami. W pogoni za złotówką stali się sobie wrogami, donosicielami, sąsiadami, którzy najchętniej poprzebijali sobie nawzajem opony, żeby tylko drugi nie mógł jechać do pracy...Pokolenie szkrabów (ówczesnych małolatów), które tamtego wielkiego dnia obserwowało rodziców i sąsiadów i nie rozumiało o co toczy się gra, wychowali się w świecie, w którym uczciwość rodziców nie opłacała się. Otworzyli biznesy w najlepszym do tego okresie, zmienili asortyment w swoim małym sklepiku, raz, potem jeszcze raz, potem zdecydowali się sprzedać towar "na zeszyt." a dziś już wiązali koniec z końcem. A zbliżając się do emerytury zastanawiali się, czy dwadzieścia lat bez urlopu, wstawania codziennie o piątej rano, brak kontaktu z dziećmi i nieustanna frustracja opłaciły się? Bo Urząd Skarbowy kradł każdą możliwą złotówkę, straszył więzieniem, grzywnami. Urząd miasta podnosił czynsze i kazał sobie płacić krocie za zapleśniałe lokale bez dostępu do wody, niczym za salony brukowane złotą kostką. Wiele rodzin wyrzucano z mieszkań na siłę. U lekarza nie można było otrzymać właściwego leczenia, bo niewłaściwy papierek, niewłaściwa kolejka, niewystarczająco wypchana koperta. W biurach i urzędach petent był traktowany jak wróg. Odsyłany od biurka do biurka, bez śladu szacunku, niejednokrotnie z tak zwanym "ryjem," bo przerwało się niekończące się , acz jak zajmującą czynność  mieszania herbaty w...szklance. Pokolenie szkrabów poszło na studia i okazało się, że jak urzędnicy traktują w biurach ich rodziców, tak samo panie w Dziekanacie i sekretariacie traktują ich. W bibliotece - potencjalny złodziej i nauczyciel, w sali wykładowej - pomyłka, bo przecież jak pan nie ma ochoty, to nikt tu pana siłą nie trzyma....Nie wspomnę już o jakichś naleciałościach, w które powpadali wykładowcy i profesorowie - skąd to się tak nagle wykociło...?  Po skończonych studiach, w atmosferze kompletnego braku poszanowania nie tylko dla studenta, ale i dla wiedzy tam wykładanej, pokolenie szkrabów wróciło do domu z dyplomami i okazało się, że książeczka mieszkaniowa, na którą rodzice latami odkładali pieniądze, zdewaluowała się pięciokrotnie i po 20 latach oszczędzania, młody Polak nie ma szans kupić nawet kawalerki. W między czasie rząd mieniący się troską o nasze dobro, sprzedał wszystkie liczące się zakłady pracy, podwyższył podatki, umniejszył nawet zasiłek pogrzebowy itp. Cóż było robić?  Z dyplomem w kieszeni, choć niekoniecznie i nadzieją, że jednak gdzieś w świecie będą potrzebne ich kwalifikacje, otwarte głowy i chęć do tworzenia Europy, pokolenie szkrabów poszło szukać pracy. Dzień po dniu, z otwartą głową zwieszoną coraz niżej wracali do domów, gdzie rodzice ślęczeli nad książkami rachunkowymi szukając, gdzie też podziało się życie, szacunek do siebie, rządu i Ojczyzny, która pozwalała na biedę. Z obrzydzeniem przełączając kanały telewizji, która pokazywanie skrajnej biedy w wieczornych wiadomościach, traktowała jak rozrywkę typu "łza w oku, dobrze, że nam lepiej." Religia, która była wiarą wszystkich obywateli, źródłem nadziei i pokrzepienia, stała się nagle w mediach jedynie koszmarnie wynaturzoną karykaturą samej siebie. Dzieli zamiast łączyć, szydzi zamiast wybaczać, krzyczy głosem młodych i starych, że inność nie jest grzechem, nie skazuje na potępienie i wieczność w piekielnych płomieniach - rozprzestrzeniły się sodomistyczne marsze równości...Po kilku miesiącach parzenia kawy w biurze, noszeniu lunchów do gabinetów, czy ostrzenia ołówków dla szefa, młody Polak  stwierdził, że jako kelner zarobi więcej - kelner na obczyźnie. Jeden po drugim spakował co miał, wsiadł w samolot i myknął za granicę szukać tego, czego nie dał mu jego własny kraj. Na obczyźnie zapomniał, że jest magistrem, że ma dyplom pielęgniarki czy księgowego, że jest inżynierem, a nawet lekarzem - dostał pracę na zmywaku, kilka miesięcy później w kuchni, potem awansował na managera, zmienił pracę, zmienił pokój na mieszkanie, potem dom...Od pierwszej wypłaty pomagał rodzicom i jeszcze mu starczało. Szybko dorobił się roweru, potem lepszego samochodu. W ciągu lat zdobył więcej doświadczenia i wiedzy niż szukając pracy w kraju i stojąc w niekończących się kolejkach do okienka z upodleniem i wstydem...Tęskni, dzwoni, pisze, pyta jak w domu...Słysząc, że dobrze i tak wiedział, że jego pomoc nie wystarcza, bo rząd uprawia swoją politykę, zbliża się do Europy i zabiera ludziom coraz więcej złotówek, szacunku i świętego spokoju. W Święta Bożego Narodzenia młody Polak siedzi przy małej choince i głośno przełyka ślinę, bo mama tam, a ja tu. Dzwoni do domu, a po drugiej stronie odbiera tata, mama też płacze...I emigrant, a tak po prawdzie "wyrzucony na siłę"  za granicę, postanawia skończyć z tym wszystkim - tęsknotą, bólem rozłąki, wiązaniem końca z końcem - postanawia zabrać rodzinę do siebie, na obczyznę. A pewnego dnia kupuje sobie komputer, a tam czyta: "Polska już Ciebie nie chce nieudaczniku, zmywaku, głupi, tępy robolu, bez szkoły, korzeni, zdrajco, chamie, złodzieju..." I nie wie już, czy ma płakać bardziej za straconą Ojczyzną, czy nad straconym pokoleniem. bo On ma szansę na przyszłość, a kraj, który stracił swoje pokolenie wyrzucając je na pastwę obcych krajów, nie czeka już nic...Oto jak "Partia miłości" Tuska potraktowała nas wszystkich.... Od trzech lat nowy rząd próbuje zmienić wszystko to, co zostało utracone, co zostało zniszczone przez poprzedników. Wybory były szansą na zmianę i wyciągnięcie wniosków. Niestety, szkoda, że w moim kraju jest jeszcze tylu zatwardziałych komuchów, złodziei i wszelkiej maści wstręciuchów. Wstyd mi za Was...

                                                                          P  a  p  k  i  n
          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz