Szukaj na tym blogu
sobota, 31 sierpnia 2019
poniedziałek, 26 sierpnia 2019
Bieszczady...Jesienne reminiscencje.
O poranku spowita mgłą białą jak mleko dolina, przypomina bajkę nie z tego świata...Podobno we mgle zwierz tumanieje - człowiek również...Krople rosy spadają jak lekki deszcz - mży, a wilgoć przenika wszystko co kryje się pod nią - gdzieś na dnie tej przedziwnej krainie o zjawiskowej poświacie...Gdy jestem sam ogarnia mnie cisza...Obejmuje wszystkie moje członki, umysł...Zniewala, by po chwili dać komfort samotności...Ona mnie zniewala - czuję ulgę, izolację i luz...Jest wszędzie, w każdym zakamarku mojego umysłu, w sercu i tam, gdzie bym sie nie spodziewał. I wszystko to trwa do chwili, gdy pierwszy dźwięk zakłóci spokój, tą ciszę - chwili...gdy mgła opadnie i przebije pierwszy promień słońca...Ta cisza trwająca od kilku godzin tak zniewala, zdawać by się bez końca...Ile wspomnień niesie - powtarza się co raz, co roku, co kilka, gdy tylko jestem tu - w tym bajecznym świecie bieszczadzkiej puszczy, gdzie paproć się ścieli, mchy wszędobylskie, wilgoć i ta bezkresna cisza...Miłego tygodnia wszystkim życzę, pozdrawiam.
P a p k i n
piątek, 23 sierpnia 2019
O s o b l i w o ś ć.....
Taką osobliwą informację odkryłem w jednym z pensjonatów nad Soliną. Początkowo nie wierzyłem, że coś takiego mogę spotkać w takim miejscu, ale jak widać - wszystko jest możliwe. Przyznać muszę, że to bardzooryginalna wywieszka, z całą pewnością nie tyle zdeterminowanych wynajmujących pokoje. lecz bardziej w potocznym, luźnym języku. A swoją drogą - bardzo mnie rozbawiło to oryginalne podejście do zagadnienia. Co ciekawe, jak można się zorientować po dacie, instrukcja obowiązuje od 2004 roku czyli od piętnastu już lat i wciąż jest aktualna...Zapowiada nam się piękny weekend skąpany słońcem kończącego się lata. Wyciśnijmy to słoneczko jak
cytrynkę. Cieszmy się tym co mamy, bo do końca lata pozostał tylko miesiąc, a potem nie wiadomo jak będzie - mgły i szarugi i...smutek. Pogodnego weekendu, uśmiechu na twarzy i pełni życia wszystkim życzę.
"Kocham lato właśnie za to, że po prostu jest, za słońce, za chmury, za deszcz..."
P a p k i n
poniedziałek, 19 sierpnia 2019
Hej Bieszczady, Bieszczady...
I można by zaryzykować stwierdzenie, że każdy z nas da rady wybierając się w Bieszczady...Czasy, kiedy Bieszczady były dziką, nieznaną i tajemniczą krainą, dawno już minęły. Byłem wyrośniętym nastolatkiem, gdy docierały do mnie przeróżne i dla mnie dziwne informacje niedostępności, o różnych "strachach," choć strach ten był poważny. Tutaj wojna zakończyła się o wiele później z różnych powodów. Pominę fakty z polityką związane - w świadomości tutejszej społeczności żyje ona po dziś dzień. Jedną z takich osób była "Kaśka Litwinka" o której niejednokrotnie wspominałem, a która ma swoje miejsce w moim pamiętniku i relacjach z bieszczadzkich wędrówek....To były wspaniałe czasy, w wielu przypadkach budzące strach pokonywany ciekawością i...upartością. Należało być nie tylko upartym, ale także odważnym, nie ze względu na czyhające w krzakach dzikie zwierzę, lecz odwaga i ryzyko z powodu człowieka - władzy ówczesnej, wojska, milicji i wszelkiej maści tych, którzy uzurpowali sobie absolutną władzę nad tym terenem. Chęć udania się choćby do "Grobu Hrabiny," czyli do Sianek, czy innych oddalonych miejsc, na Opołonek, było ryzykiem nie tylko uderzającym po kieszeni, ale nawet posadzeniem o...szpiegostwo, karą sądową i innymi karami. A jednak byli śmiałkowie przecierający wszystkie te trudności i oddawaniu tego trudnego, górskiego i dzikiego zarazem skrawka terenu porośniętego gęstymi lasami, które trzebione były przez rabunkową gospodarkę ówczesnych władz....Doznałem tej dzikości na własnej skórze i z tego powodu mam wiele satysfakcji, uciechy i zadowolenia. To wtedy tworzyły się grupy samotników bieszczadzkich zwanych później "Zakapiorami." entuzjastów Bieszczad. Cieszę się do dziś tym "szczęściem" wielu bywalców, śmiałków i entuzjastów, którzy poświęcali swoje urlopy, czas wolny na spędzenie tego czasu właśnie tu - w tej dzikiej krainie , którzy odkrywali zalety dobrze spędzonego czasu, poznawania przyrody, przełamywania barier strachu i niepewności. Bo tam gdzieś za zakrętem ścieżki, za pagórkiem, gdzieś w lesie, zawsze kryła się niepewność,ciekawość, zawahanie i wszystkie inne nasze zachowania. Te dźwięki pierwszy raz słyszane, a nieznane do tej pory, nauka ich odróżnienia, poznawanie zachowań i charakterów spotykanych zwierząt, oswajanie się z ich obecnością. Musieliśmy uczyć się co nam wolno, czego nie wolno. Uświadamianie tego, że to my jesteśmy tu gośćmi, że to my swoim byciem, swoją obecnością i zachowaniem stwarzamy zagrożenie dla rodzimych mieszkańców tego terenu...Ingerencja człowieka - wojskowe gospodarstwa rolne, do których dostępu praktycznie nie było, rabunkowa gospodarka drewnem (wycinki lasów bez opamiętania) pustoszyły tą część naszego kraju. Spotykałem takich "łapciuchów," w czasie swoich wędrówek, unikając ich jak ognia - żołnierskie patrole włóczące się po Bieszczadach, często nieogolonych, wyglądających jak banderowcy, o których tyle się słyszało. A w swojej świadomości tkwiły opowieści o rodzinnej tragedii na Wołyniu, o których nie wiele się mówiło na co dzień, chyba, że w domu....Widok takich patroli siał strach i należało się ich wystrzegać. Takie były początki moich wypraw, które wtedy i w latach późniejszych były moją pasją, ale też stały się wrodzonym uzależnieniem. Dzisiaj Bieszczady należy zacząć chronić.
Już zostały zadeptane milionami stóp ludzkich, które każdego roku wydeptują ta ziemię, zanieczyszczają i degenerują. Każdego roku zwiększa się liczba turystów odwiedzających Bieszczady, a obecny rok jest pod tym względem rekordowy. Nie dziwi więc fakt, że od lat nie chodzę utartymi szlakami. Trzymam się od nich daleko. Moje ścieżki prowadzą dzikimi ostępami, gdzie nie dociera zwykły turysta lub jest rzadkością - to są te prawdziwe Bieszczady. takie miejsca, jak Solina, Cisna zostały ucywilizowane i więcej tam tłumów niż ciszy i spokoju. Ale pomimo tego, warto tu zaglądać. Tu inna atmosfera, obyczaje, których można się doszukać jeśli się chce. Życzę udanych wędrówek i wypoczynku teraz i w najbliższym czasie zbliżającej się jesieni, która tutaj jest wyjątkowo kolorowa i urokliwa. Pozdrawiam i życzę raz jeszcze pięknych wrażeń.
P a p k i n
sobota, 17 sierpnia 2019
Po 15-tym sierpnia...
Przebrzmiały echa podwójnego święta, które obchodziliśmy, a które spowodowały nam długi weekend. Z tego powodu można się tylko cieszyć. Chciałbym jednak odnieść się do odległego czasu, mianowicie sierpnia 1986 roku. Ludzie szli drogą na pielgrzymkę do Kalwarii Pacławskiej pod Przemyślem. Związane to było ze świętem Wniebowzięcia NMP. Niestety, ani mnie, ani mojej rodzinie nie dane było udać się na Kalwarię z uwagi na mnogość prac polowych. "Harowaliśmy" jak mrówki przy żniwach. A było tego tak wiele, że nawet sami domownicy często "psioczyli" na "dziadka" - tak bowiem nazywano mojego teścia, który jakby bez opamiętania siał tego zboża w wielkich ilościach. Dobrze gospodarzył i był świetnym rolnikiem, prawdziwym rzemieślnikiem w tej branży. W tamtych czasach żaden kawałek ziemi nie mógł pozostać ugorem...Dawne to czasy, trudne , bo praca w polu lekką nie była. Dla mnie była to dobra nauka tego, czego mieszczuchy na co dzień nie doznają. Zazdrościłem tym, którzy szli drogą do Kalwarii i zawsze obiecywałem sobie, że kiedyś również tam dotrę. Ile lat upłynąć musiało, aby moje marzenie się spełniło i nie była to pielgrzymka lecz pojechałem tam autobusem, aby zobaczyć, jak tam jest - tym razem bez możliwości przezywania uroczystości wraz z pielgrzymami. Dziś pozostaje tylko wspomnienie i niedosyt...Pola, z których zbieraliśmy plony porosły dziś lasem. Nie ma "dziadka," wszystko opustoszało i tylko wiatr hula pomiędzy zabudowaniami, które odwiedzamy od czasu do czasu (również indywidualnie). A na Kalwarię ludzie nadal pielgrzymują, tu się nic nie zmieniło....Przemijamy wraz z czasem i tylko patrzeć, jak nas tu zabraknie... A ja mimo tej smutnej refleksji staram się być pogodnym i unikam tych "wpadek" psychicznych, choć nie zawsze mi się to udaje. Mamy długi weekend, czas wypoczynku, odprężenia, refleksji. Niech będzie dla nas wszystkich udanym, obfitującym w przygodę i uśmiechem na twarzy. Tego życzę Wam wszystkim i sobie samemu, z dedykacją Miry Kubasińskiej, którą znałem osobiście, podobnie jak Kasi Sobczyk. Ale to już inne historia. Pozdrawiam.Ps.
Mira Kubasińska - wokalistka zespołu Breakout, późniejsza żona Tadeusza Nalepy. Cały zespół grał w klubie na poczcie w Rzeszowie, gdzie rozpoczęła się ich kariera. Byli moimi kolegami. Mirę poznałem znacznie później, kiedy dołączyła do zespołu. Tadziu nadal z nami obcuje w postaci "pomnika" stojącego przy ulicy 3-go Maja.
wtorek, 13 sierpnia 2019
N O S T A L G I C Z N I E...
W ostatnim czasie zastanawiałem się, czym "ubogacić" kolejne notki na blogu i nic do głowy mi nie przychodziło - tak jest do dzisiaj. Brakuje nie tyle czasu, co pomysłu. I choć zjawisk, które rozpanoszyły się wokół jest mnóstwo, a które dziwnie źle wpływają na moją osobowość powodując, że wpadam w nostalgię. Niby lato, z którego powinniśmy się cieszyć, ale nie...Jest coś bowiem, co budzi we mnie żal i ten przemijający czas...Kilka dni temu obserwowałem jeszcze bocianie gniazdo, a w nim trzy dostojne klekoty stojące nieruchomo, jakby na baczność (może zostały zaczarowane?) Następnego dnia już ich nie było i tak jest do dzisiaj - znikły, odfrunęły udając się w długą i niebezpieczną podróż do Afryki. Dlaczego tak wcześnie? To pytanie zadaje sobie wielu ludzi...Co ciekawe - jaskółki jeszcze gromadnie fruwają siadając na pobliskich dachach domów wesoło baraszkując. Ale i one wkrótce nas opuszczą. Pozostaną tylko wszędobylskie wróble, którym trudu zimy nie są straszne... Cisza tu i spokój, powoli zostajemy sami. Coś się kończy, coś ucieka, pędzi do przodu na łeb na szyję - tylko nie wiem po co? Jeszcze nie tak dawno zabrzmiał dzwonek w szkole oznajmiający początek wakacji. Za chwilę zabrzmi ponownie, tym razem zapraszając szkolniaków w swoje mury. Ale może to dobrze, bo wielu z nich nie mając innego zajęcia dopuszczają się wandalizmu niszcząc to, co ciężko wypracowałem wcześniej. Skalniak został uszkodzony, kamienie rozbite i przewrócone...Smutny obraz jesieni w środku lata. Opuszczony ośrodek i plaża pobliskiego jeziora,aż się wierzyć nie chce, że tak tu pusto się zrobiło, nawet ludzie "uciekli." Nic tu po mnie, pora wracać! W tym miejscu przypomina mi się jeden z utworów, który napisałem przy innej okazji lat temu kilka. Wiersz to, czy też esej - sam już nie wiem, jak nazwać tą moją "poezję?" Ale co by to nie było jest moje i obrazuje uczucia tamtego miejsca. Nie odwiedzam go często, ale jeśli już jestem, przycupnę w miejscu jakby odosobnionym, przed pomnikiem grobowym porośniętym bluszczem z pod którego wyłania się zdjęcie dziecka. Takich miejsc jest znacznie więcej. Poświęciłem mu sporo miejsca w swoim pamiętniku. Przeglądając go, wehikułem czasu można cofnąć się do starych czasów, dziejów miasta, do ludzi i epoki w której żyli. Podobnie jest także dzisiaj. W głowie się nie mieści to przemijanie, grobowa cisza, tylko zając kicnie przez drogą lub z pola na pole - to wszystko co pozostało - obraz przemijania....
Tam, gdzie niebo łączy się z ziemią,
pomiędzy marzeniem, a szarością dnia,
spokojnym ruchem otula nas
noc bladym światłem gwiazd.
Tam wszystko jest prostsze -
nie ma pytań bez odpowiedzi,
życie nigdzie się nie śpieszy,
chłonie słowa niesione przez wiatr.
Tam wszystko jest inne,
choć takie znajome,
te same twarze, te same uśmiechy,
tylko dłoń nie ośmiela dotykiem.
Tam słońce oślepia skazańców -
prowadzi na wieczne zapomnienie tych,
którym człowiek jest bliski...
Nikt się nie zatrzymuje, by popatrzeć,
wejrzeć zza kolorowej firanki -
wszyscy milczą zbawiennym milczeniem
nie oczekując nic
i nie dając nic w zamian.
Tam nikt na nic nie czeka,
nie liczy się upływających minut,
nie odmawia niczego i o nic nie prosi,
tam każdy "chodzi" własnymi drogami,
nie trzymając nikogo za rękę -
ludzie ludzi nie znają...
Nikt z nikim nie rozmawia,
każdy się tylko uśmiecha śmiechem miłości,
ciekawości, uczuciami,
których czas może nigdy nie nadejdzie?
Tam nikt nikomu nie daje szansy
i nikt nikomu nie wybacza,
nikt nie sprawia nikomu przykrości,
nikt nikogo nie rani,
nikt nikogo nie zna i nigdy nie pozna -
każdy chodzi własną ulicą
za szklaną szybą sprzątając swój chodniczek -
zasypując ślady, które wydepcze.
Nikt nikomu nie wchodzi w drogę,
tylko te uśmiechy wiele mówiące,
lecz na szczęście nie mówiące nic -
przez szybę nic nie słychać,
a wargi zatrzaśnięte bronią dostępu słowom...
Tam panuje przeklęta cisza
o przeklętej twarzy, myśli, że jest pożądana,
panoszy się w każdym zakątku -
zbudowano jej pomnik na pustym placu -
martwej ciszy pomnik tam stoi.
Snem wiecznym śpi miasto umarłych
ogarnięte świętym spokojem...
Tam z nikim nie trzeba się dzielić,
wszystko znajome i własne,
przed nikim nie trzeba się tłumaczyć,
nikt nie słucha relacji niczyjej.
Nikogo nic nie obchodzi,
nikogo nic nie interesuje,
ważne są cztery kąty
i to co egoizm nakazuje.
Być może, że nikt się nie śmieje
i śmiechu nie słyszy,
nikt nie płacze i nie zna łez,
każdy, to odrębna istota
żyjąca własnym życiem.
Tam nie ma luster, bo są niepotrzebne -
dla kogo się stroić,
nikt się nie chwali, nikt nie zgani,
nie wypowie komplementu.
Tam nikt się nie stara,
nikt nikt nikogo nie obchodzi,
nikt nie głaszcze po głowie,
nie doda sił, nie przytuli,
nie powie nikomu "na zdrowie."
Tam życie jest prostsze, nie ma cierpienia,
nie ma smutku, nie ma złości,
nikt nikogo nie uderza,
nikt nikogo nie pieści,
nikt nikogo nie zabija,
lecz mówi o miłości.
Nikt nikomu nie daje życia,
ani nie odbiera, z drugiego nie szydzi,
tam każdy jest tylko sobą samym,
tylko o siebie zadba,
tam życie jest tylko egzystencją,
bez czasu, bez zegara,
bez mijających chwil, tęsknoty, powitań,
bez problemów, bez płaczu i łzy,
bez piękna i brzydoty...
W mieście świętego spokoju
życie upływa bez smutku,
bez większego wrażenia -
snem wiecznym śpią "serca z kamienia...."
(sierpień 2000 r.)
Życzę udanego weekendu pełnego uśmiechu. Pozdrawiam.
P a p k i n
wtorek, 6 sierpnia 2019
D E B A T A...
W weekendowym wpisie nadmieniłem o debacie, której przysłuchiwałem się w radio i przyznam, że w czasie audycji ogarniała mnie nie tylko złość, ale także śmiech - złość z tego przesadnego, poznańskiego "naj..." a śmiech z naiwności i zadufanego w wypowiadających się entuzjazmów, ślamazarności i cedzenia słów z przełykających ślinę tychże, w całości biorących udział w wypowiedziach. Nie mniej tonuję swoje emocje choć powiem, że niesmak pozostaje - to taka miejscowa mentalność...Siedzenie nad wodą oraz czas, jaki upłynął od "debaty" wcale nie ostudziły moich emocji, bo cały czas słyszę w uszach to ślamazarne i lejące się słowa zniewieściałych dziadków. I tu zgadzam się w pełni z jedną wypowiedzią, chyba najmądrzejszą wśród wypowiadających się dotyczącą obecnych czasów tego miasta i jakby nie mającą wiele wspólnego z omawianym tematem, a mianowicie, że Poznań to miasto upadłe dzięki obecnemu prezydentowi - nieudacznikowi... Ale do rzeczy - sprawa dotyczyła tego, jaki kolor tramwajów w mieście powinien być utrzymany. Tradycja mówi o kolorze zielonym, jednak problem w tym, jaki to ma być kolor - jasny, czy ciemno zielony. Śliniący się dziadkowie optowali o tradycyjnym rzekomo kolorze ciemnej, zgniłej zieleni wyraźnie to podkreślając. Na marginesie tematu chciałbym zauważyć, czy mieszkańcy miasta nie mają większych problemów, jak tylko kolor tramwajów? Ten obecny jasny kolor zieleni jest nie tylko bardziej przychylny oku, ale też bardziej przyjazny niż zgniła zieleń. Ale dziadki swoje i ani rusz ich od tego "nawrócić." Ciekawe, że w audycji nie wzięli udziały ludzie o wiele młodsi - czyżby ich głos mógłby konkurować z tymi z debaty? Była też mowa o wieżowcu mieszkalnym górującym tuż nad Dworcem Głównym. Oczywiście wielu z tych ludzi ma negatywną opinię o tej budowli, bo to ruch itd. Cóż - jeśli komuś miasto nie odpowiada, może się wyprowadzić i zamieszkać na wsi, nikt nikogo na siłę nie zatrzymuje, a tu zamieszkają pasjonaci widoku rozpościerającego się z ich mieszkań oraz Ci, którzy to miasto kochają. Co do samego budownictwaw tym mieście - żadnych architektonicznych koncepcji - klocki stawiane byle gdzie, chaotycznie, bez wyrazu i spójności. W miejscu secesyjnej kamienicy przy Kaponierze wybudowano czarne straszydło, podobnie podobno było z całym centrum przy ulicy Święty Marcin. Dokonano "barbarzyństwa" na secesyjnym zabudowaniu. Oczywiście nic mi do tego, to tylko pokłosie całej tej debaty, których w tym mieście mnóstwo, a z których nic nie wynika - ot, taka poznańska mentalność. W tym miejscu dodam, że kilka lat temu ktoś proponował nawet oderwanie tego regionu od Polski i przyłączeniu do Niemiec. W podobnym tonie wypowiadał się na łamach Głosy Wielkopolskiego pewien redaktor tej gazety, aby nie "sprowadzać" do Poznania ludzi z poza Wielkopolski, bo psują poznańską kulturę. Kuriozalne!
Cóż, może to akurat pasuje do tych zniewieściałych facetów, którzy zapewne przyklaskują obecnemu prezydentowi miasta, który wypowiedział posłuszeństwo rządowi centralnemu i jak mówi: - "przyłączmy Poznań do Europy." A gdzież my jesteśmy panie Jaśkowiak?! Bo chyba nie w Azji!
Idę wymoczyć się w jeziorze. Bywajcie!
Życzę udanego tygodnia, pozdrawiam.
P a p k i n
sobota, 3 sierpnia 2019
Weekendowe plażowanie...(?)
Pada!! Mieszczuchom przeszkadza każda kropla deszczu - mnie także, bo akurat miałem inne plany. Doszedłem do wniosku, że od czasu do czasu można sobie popsioczyć zwłaszcza, gdy jest się pod wpływem czegoś, co w żaden sposób mi nie odpowiada, czyli debata starych dziadków na tematy mniej znaczące. To akurat sobie dziś odpuszczę, bo tydzień zacznie się od poniedziałku i zdążę o tym napisać. Nie mniej emocje mnie nie odpuszczają i muszę sobie jakoś z tym poradzić...Jakby k...wa nie patrzeć - dookoła otacza mnie łajno - nawet tutaj pośród lasu i obrzeża jeziora, nad którym przycupnąłem, aby odetchnąć świeżym powietrzem po pobycie w Poznaniu. Brak cywilizacji jakby się mogło wydawać, też nie jest idealna. To prawda - można odpocząć, co zresztą czynię, ale deszcz nie pozwala cieszyć się swobodą, przynajmniej moich sąsiadów z nad jeziora. Nie ma tu gwaru miejskiego i huku oraz zgłupiałych i upierdliwych ludzi, jak to bywa w ostatnich czasach, którym w wielu przypadkach zlasowały się móżdżki. Takie pieroństwo się wykociło i to na każdym kroku...Siedzę więc nad tą wodą, na łące przy lesie, gdzie cisza aż w uszach dzwoni, a dodatkowo z nieba spływa inna woda w postaci deszczu. Przypominają mi się te cisze z Bieszczad - tam dopiero są głuche i niesamowite...)?) Czas wlecze się jak żółw i może nawet dobrze? Jakoś niedaleko ode mnie stoinamiot, taki wojskowy, wtapiający się w otoczenie swoim kolorem - jakaś para go zajmuje, a przed nim (tak było wczoraj, bo dziś pada) jakiś gość, który jak znudzona panienka, duma nad krzyżówką lub "połyka czcionkę." A ta prawdziwa panienka do wczoraj godzinami leżała na wznak na słońcu i ani rusz spiekła się na murzyna. Facet natomiast jak można było zauważyć, stroni od naturalnego piecyka (słońca) - k...wa coś tam rozwiązuje i myśli, że tak można przez cały dzień? A może w ten sposób odpędza się od myśli, które mnie atakują, jak muchy łajno? Ale On ma fajnie - może liczyć na d... którą udzieli mu żona lub wolna cizia...(?) Mnie pozostaje tylko słodka myśl i przełkniecie śliny - trak to jest na takich wczasach...Wychodzę mimo deszczu wciągając na nogi kalosze i pelerynę na grzbiet. Przejdę się trochę po ściernisko świeżo skoszonego złotego łanu zboża. Pracował tu kombajn jeszcze kilka dni temu - dziś spokój i cisza. Życzę udanego weekendu, pozdrawiam.
P a p k i n
Subskrybuj:
Posty (Atom)