Szukaj na tym blogu

sobota, 17 sierpnia 2019

                             Po 15-tym sierpnia...

Przebrzmiały echa podwójnego święta, które obchodziliśmy, a które spowodowały nam długi weekend. Z tego powodu można się tylko cieszyć. Chciałbym jednak odnieść się do odległego czasu, mianowicie sierpnia 1986 roku. Ludzie szli drogą na pielgrzymkę do Kalwarii Pacławskiej pod Przemyślem. Związane to było ze świętem Wniebowzięcia NMP. Niestety, ani mnie, ani mojej rodzinie nie dane było udać się na Kalwarię z uwagi na mnogość prac polowych. "Harowaliśmy" jak mrówki przy żniwach. A było tego tak wiele, że nawet sami domownicy często "psioczyli" na "dziadka" - tak bowiem nazywano mojego teścia, który jakby bez opamiętania siał tego zboża w wielkich ilościach. Dobrze gospodarzył i był świetnym rolnikiem, prawdziwym rzemieślnikiem w tej branży. W tamtych czasach żaden kawałek ziemi nie mógł pozostać ugorem...Dawne to czasy, trudne , bo praca w polu lekką nie była. Dla mnie była to dobra nauka tego, czego mieszczuchy na co dzień nie doznają. Zazdrościłem tym, którzy szli drogą do Kalwarii i zawsze obiecywałem sobie, że kiedyś również tam dotrę. Ile lat upłynąć musiało, aby moje marzenie się spełniło i nie była to pielgrzymka lecz pojechałem tam autobusem, aby zobaczyć, jak tam jest - tym razem bez możliwości przezywania uroczystości wraz z pielgrzymami. Dziś pozostaje tylko wspomnienie i niedosyt...Pola, z których zbieraliśmy plony porosły dziś lasem. Nie ma "dziadka," wszystko opustoszało i tylko wiatr hula pomiędzy zabudowaniami, które odwiedzamy od czasu do czasu (również indywidualnie). A na Kalwarię ludzie nadal pielgrzymują, tu się nic nie zmieniło....Przemijamy wraz z czasem i tylko patrzeć, jak nas tu zabraknie... A ja mimo  tej smutnej refleksji staram się być pogodnym i unikam tych "wpadek" psychicznych, choć nie zawsze mi się to udaje. Mamy długi weekend, czas wypoczynku, odprężenia, refleksji. Niech będzie dla nas wszystkich udanym, obfitującym w przygodę i uśmiechem na twarzy. Tego życzę Wam wszystkim i sobie samemu, z dedykacją Miry Kubasińskiej, którą znałem osobiście, podobnie jak Kasi Sobczyk. Ale to już inne historia. Pozdrawiam.
                                                      P  a  p  k  i  n 

Ps.
Mira Kubasińska - wokalistka zespołu Breakout, późniejsza żona Tadeusza Nalepy. Cały zespół grał w klubie na poczcie w Rzeszowie, gdzie rozpoczęła się ich kariera. Byli moimi kolegami. Mirę poznałem znacznie później, kiedy dołączyła do zespołu. Tadziu nadal z nami obcuje w postaci "pomnika" stojącego przy ulicy 3-go Maja.

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz