Podróż za sto złotych...
"Jeśli Twoje losy zawiodły Cię w Bieszczady...Jeśli otwarłeś swe oczy, serce, duszę i głowę na to co Bieszczady chcą Ci powiedzieć...Jeśli to Ciebie trafiło, poraziło - wrócisz do tej krainy nadwrażliwych. I kiedy oprócz zdjęć i wspomnień usiądziesz w cieple swojego domowego ogniska, gdy za oknem dżdżysta pogoda, śnieg i mróz - wspominasz bieszczadzkie przygody - sięgnij również po książkę Andrzeja Potockiego "Majster Bieda," czyli Zakapiorskie Bieszczady...Nadwrażliwi przyjeżdżają w te miejsca tylko raz - potem tylko tu wracają. Tak i po wspomnianą książkę sięgał będziesz niejednokrotnie...Znajdź więc chwilę czasu i zapoznaj się z moimi przeżyciami, którymi się z Tobą dzielę....
P a p k i n...
Obywatel świata, optymista, trochę romantyk, troszkę "postrzelony," czasami słabszy psychicznie, realista, ryzykant...A tak po prostu normalny facet z odrobiną marzeń..."
*****
Po nieudanej przymiarce wyprawy w miejsce, które od zawsza mnie przyciągało, na początku lipca, trochę ze względu na niesprzyjającą pogodę, a troszkę z niezadowolenia "woźnicy" (kierowcy), poczułem się tak, jakbym był u celu, ale nie mógł dotknąć chmur, które tu w Bieszczadach mają swój wyjątkowy charakter. Mój niedosyt potęgowała wcześniejsza podróż, którą przebyłem od Bałtyku po Rzeszów, tracąc czas na niepotrzebne animozje, przepychanki i nastrój tych drugich. Rzecz w tym, że obiecałem moim bliskim wspólną wyprawę w miejsce, którego wcześniej nigdy nie odwiedzili, a ja sam będąc "znawcą" tego obszaru, mimo wszystko do końca jeszcze nie poznałem na tyle, aby być "przewodnikiem." Oczywiście - to przewodnictwo jest moją domeną tak jak stwierdzenie, że do końca jeszcze wszystkiego nie poznałem...i jest to prawdą. Wielokrotnie bywam, również w tych samych miejscach, ale ile jeszcze takich, gdzie nie dotarłem mimo upływu lat...? W dniu, kiedy powróciłem do domu postanowiłem, że po zregenerowaniu sił nadszarpniętych podróżą przez całą Polskę - wyruszę sam tak, jak to robiłem dotychczas. W tym przypadku moją bazą wypadową będzie Wetlina, w leśniczówce mojego kolegi Mariana. Ale póki co, "walczyć" musiałem z samym sobą i swoim nastrojem...Pogoda nie wybiera i zawsze należy przygotowanym być na każdą ewentualność...Dziś aura paskudna, taka jesienna z tą różnicą, że ciepło i liście z drzew nie spadają. I jak tu się nastroić na "kolorowe" lato...? Samopoczucie raz zależy od pogody, raz zapewne od fazy księżyca i...nasłonecznienia całej kuli ziemskiej, nie mówiąc już o tych bieszczadzkich ścieżkach, zapewne w tej chwili mokrych, błotnistych, ściekających wodą...? Jak trzymać fason kiedy pada? Jestem co prawda "uzbrojony" w pelerynę i gumowce - wszystko to chroni przed deszczem, ale nie przed wilgocią...Każdy miewa lepsze i gorsze dni, choć taka aura jak dziś nie skłania do entuzjazmu, ale co zrobić? Jak się zapętlisz i zapomnisz o auto współczuciu (?) to jeszcze w depresję wpaść możesz. I o dziwo, w sprawie nastroju, to nijak ma się powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...jakiego siedzenia, skoro stawiam krok po kroku idąc przed siebie? A może odwrotnie - czy człowiek ciężko doświadczony marszem w deszczu, czy bogacz opływający w dobra wszelakie (jakie do licha ma to znaczenie), czy nawet niepoprawny lekkoduch - taki jak ja dziś, też ulega podobnym nastrojom...?
Przez tydzień chodziłem nakręcony, jakbym przeczuwał coś gorszego, co w moim wydaniu oznaczało odłożenie na kilka dni wyprawy, co samym rozumem nie mogłem tego ogarnąć..."Wściekłość" mnie bierze, kiedy przez jakieś widzimisię pogodowe, nie mogę w pełni zrealizować swoich planów...Jeszcze jak jestem tylko smutny, to pół biedy, ale jak zły, poirytowany, to nic, tylko "lotnik kryj się" - trudno panować nad emocjami. Bo w końcu muszą one gdzieś znaleźć ujście. Taka szara godzina za duszę chwyci i niczym ten dusiołek trzyma. Musiałem więc ugryźć się w przysłowiowe cztery litery, bo bezradność w takiej sytuacji jest niczym rzep na psim ogonie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz