S t a n b e z s i l o ś c i...
Wizjonerstwo nie jest moją domeną, ale jest coś we mnie co budzi strach i niepewność. Boję się samego siebie (czasem), kiedy zbliża się coś, czego nie rozumiem, choć przyzwyczaiłem się już do tego stanu...To pozwala mi, jest jakby ostrzeżeniem przed tym, co może się zdarzyć, pozwala przewidzieć.Męczy, a nawet gnębi, staję się jak szmata nasiąknięta brudną wodą. Nie potrafię tego wyrazić w sposób jasny i klarowny, w sposób zrozumiały dla innych, gdyż również ja sam mam z tym trudność. W takim czasie (okresie) staję się nerwowy, choć nawet obojętny, czuję się jakbym był w amoku, obciążały, bezradny. Padam ze "zmęczenia," które wynika nie z przepracowania lecz z powodu natłoku myśli, które mnie uwierają...
"Padam na tapczan ciężko jak worek. Pomyślałem z dreszczem niepokoju: - jestem skończony. Tak bezwładnie pada tylko ciało, w którym mięśnie nie trzymają się żywych wiązadeł. Głowa przechylona na ukos, opadła wzdłuż krawędzi tapczana, ręce zwisły zwiotczałe i bezkształtne wzdłuż ciała, w półmroku nikle zapadającej nocy (22:30) - wyglądałem jak trup....I wtedy nie umiałem wyjaśnić jak powstała przede mną ta okropna wizja czegoś, ale naraz stanął mi przed oczyma "przerażająco" realistyczny widok upadłego gościa - tak, zobaczyłem Go przed sobą "martwego," ze szklistym wzrokiem. Miałem niezbitą pewność, że było to tylko kwestią chwili, kwestią czasu, że coś musi się stać wcześniej czy później. Czeka Go kres tak samo nieunikniony, jaki czeka spadający kamień, który leci w dół i nie zatrzyma się zanim nie dotrze do dna przepaści. Nigdy w życiu nie widziałem takiego wyrazu znużenia i rozpaczy już w samym układzie ciała człowieka. Proszę pomyśleć: - staję w odległości kilku kroków od tego tapczana na którym siedzi człowiek bez ruchu załamany moralnie i fizycznie i nie wiem, co dalej zrobić. Z jednej strony gnała mnie chęć pomocy, z drugiej powstrzymuje wpajana od dzieciństwa, odziedziczona, wrodzona nieśmiałość i chęć nie wtrącania się w cudze sprawy, choć w jakiejś mierze również mnie dotyczącej, nie pozwalająca "zaczepić" tegoż człowieka bez jego zgody, mimo wszystko dażac go szacunkiem..."
Piszę o tym nie po to, aby się użalać, piszę dlatego, że zawiódł mnie ten ktoś na kogo można było (?) liczyć, był nawet w pewnym sensie autorytetem, a który okazał się miernotą (przepraszam za określenie). Ma dojście do mojego bloga więc może poczyta (jeśli zechce) coś na swój temat, a raczej wzmiankę o sobie. To jest opis mojego ducha i tego co czuję, jak się zawiodłem i nie tylko ja, ujmując rzecz słowami trudniejszymi niż te proste słowa. Bo każdy, kto umie czytać pomiędzy wierszami, będzie wiedział o co chodzi.
Pozdrawiam.
P a p k i n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz