Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Historia pseudonimu.
Nazywam się "Papkin." Jak każdy pseudonim - wybrałem go poprzez skojarzenia z dodatkowym kłopotem, ze zdrobnieniem mojego prawdziwego imienia. Jan, Witold, Józef czy Antoni są w tej szczęśliwej sytuacji, ze mogą przebierać w wyborze odmiany imion - Stanisław już nie. Mam tylko dwie możliwości - być albo dorosłym, albo całkiem dziecinnym... W życiu bywa tak, że czasem ma się kolegów... Ja miałem, ale żaden do dziś się nie ostał. Rozpierzchła się cała gawiedź po świecie... Ten, kto ma więcej szczęścia, ma także przyjaciół. Wtedy zamiast imienia używamy własnych ksywek. Kto nadał mu tylko imię, staje się nudnym, bezbarwnym i banalnym gościem...Zostałem wiec Papkinem, albo Gandhim (nadał mi ten przydomek mój brat). Czas zrobił swoje, młodość pozostała za mną. Naturalną więc sprawą było też dojrzewanie imienia, bo tak naprawdę nigdy go jakoś nie lubiłem i tak jest do dzisiaj. Nie, żebym się wstydził, ale ten Staszek jakoś mi nie pasuje. I w ten to sposób narodził się Papkin od postaci granej w szkolnym teatrze w "Zemście." Może miał na to wpływ sam A. Fredro...? To jego utwory nauczyły mnie miłości do słowa pisanego, miłości do języka sama moja Mama. Mam nadzieję, że wybaczyła by mi błędy, które czasami zakradają się do moich tekstów, a nauczycielka już nie będzie mnie biła wielkim cyrklem po rękach za każdą pomyłkę.... Ach, te nauczycielki ze starych, dobrych czasów..? Nie byłem intelektualistą , nie zarabiałem na chleb i masełko wysiłkiem umysłu... Teraz korzystam z "dobrodziejstw" emerytury, a wcześniej z pracy własnych dłoni. Nigdy nie zaliczałem się do elity krawatowców, ot takim standardowym polskim stereotypem mężczyzny, używającym co najwyżej setkę słów do komunikowania się z innymi. Zawsze chodzę swoimi i tylko swoimi ścieżkami, ponieważ zawsze byłem i czułem się wolnym człowiekiem, a co ważne - zawsze jestem sobą. W swojej głowie piszę "pamiętniki," gdzie odkrywam najistotniejsze myśli, czyny itp., najbardziej "tajne" marzenia, sprawy najważniejsze. Niedaleko stąd, w małym miasteczku koło Mielna śpi snem wiecznym Kasia Sobczyk - moja koleżanka ze szkoły, pochodząca z Tyczyna pod Rzeszowem. Kto stary jest, ale wciąż duszę ma dziecka pamięta wyśpiewaną skargę na samotność po odejściu "Małego Księcia."  Tak więc mój pamiętnik rozpoczął się od pierwszego tomu, podobnie jak ten naiwny czasem Papkin. Kiepski więc z niego "lotnik," jeszcze gorszy "pisarz," ale duszę to On ma całkiem polską..!

3 komentarze:

  1. Dziękuję. To prawda, ciekawa o tyle, że stała się nieodzownym atrybutem przezwiska. Nikt inaczej mnie nie nazywał tylko Papkinem.

    OdpowiedzUsuń