Szukaj na tym blogu

środa, 14 grudnia 2016

                    Idą Święta...(magia wspomnień)

Siedzieliśmy kołem na podłodze wsłuchując się w opowieści Dziadka... "Słońce świeci...jakieś wojsko z nieba leci..." To jakiś fragmencik piosenki kolędniczej przebierańców chodzących od drzwi do drzwi z prymitywnymi słowami, za co dostawało się byle co, a od samego Dziadka, zawsze w Nowy Rok był tzw. "szczodrok," jakieś grosze tradycyjnie na obfity rok... Zabawiał nas tak, gdy w tym czasie nasze Mamy, ciotki i inni starsi zajęci byli ostatnimi przygotowaniami do zbliżającej się Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia. Prześcigaliśmy się w wypatrywaniu pierwszej gwiazdki na zimowym niebie... Kolacja zawsze była o godzinie 18-tej. Do tego czasu wszystko musiało być gotowe. Tuż po spożyciu kolacji, do domu dziadków przychodził Mikołaj, uprzedzony diabłem, który w niesamowity sposób biegał po całym domu, strasząc nas i przeganiając. Chowaliśmy się za plecami rodziców, krzycząc na całe gardła. Kiedy diabeł uciekł - w dostojny sposób wchodził Anioł z Mikołajem, diabeł natomiast wygwizdywał za drzwiami. Siadaliśmy gdzie kto mógł, a Mikołaj wyczytywał po imieniu każdego z nas wręczając prezenty.... W wigilijny poranek nasze Mamy i inni z rodziny ubieraliśmy choinkę. Nasza zawsze była bardzo skromna, ale słodka (do dziś podtrzymuję tę tradycję). Mama już wcześniej przygotowywała piękne, słodkie ozdoby. Były to jak nazywała - "pomadki" - biała serwetka cięta na bokach we frędzelki, w które owijała przeważnie czekoladowe praliny, bardzo popularne w owych czasach. Na choince wisiały pierniki o różnych kształtach, dorodne jabłka, pomarańcze, orzechy owijane w złocisty staniol, słodkie sopelki, a ponadto kolorowe, kręcone świeczki choinkowe do jej oświetlenia. Z gałązek zwisały srebrzyste "Anielskie włosy" mieniące się blaskiem i radością. Spadały iskierki "zimnych ogni," a w całym domu rozchodził się specyficzny zapach. Magiczne Boże Narodzenie....Owoce cytrusowe były rarytasem, dostępnym wyłącznie w okolicy Bożego Narodzenia i Nowego Roku i to w bogatszych domach. Mogłem sie tak przyglądać i ślinkę przełykać. Wtedy to zawsze sobie obiecywałem, że jak będę miał swoje pieniądze, kupię kilogram pomarańczy i najem się do syta. Cóż - pragnienie się spełniło, ale nie byłem w stanie zjeść kilograma tych owoców, ale wtedy jako dziecko... (?) Sama Wigilia, to już inny temat szeroko gdzieś opisywany, może nawet na tym blogu...? Kolędowało się do północy. Potem zasypialiśmy zmęczeni wrażeniami, a co wytrwalsi szli o północy na Pasterkę. Mroźne powietrze i chrupiący śnieg pod butami dodatkowo ubogacał ten czas oczekiwania. Biało wszędzie i rozgwieżdżone niebo... "Bóg się rodzi moc truchleje..." rozlegało się po nocy. A gdy już wszyscy usnęli, cały dom ogarniała błoga cisza. Starsi odpoczywali po trudach przygotowań, dzieci po wrażeniach wigilijnego wieczoru... Narodził się Chrystus Pan, pokój i radość wszystkim...W dzień Bożego Narodzenia, radość wszelkiego stworzenia, ptaszki w górę podlatują, Jezusowi wyśpiewują - wyśpiewują...." 

   
To ja z moją Mamą przy choince...Ile mogłem mieć wtedy lat? Dwa, może trzy, nie więcej....

                                                                                        P   a   p   k   i   n
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz