Szukaj na tym blogu

środa, 31 października 2018

Nie zapomnij zapalić światełka, pamiętając o tych, których nie ma już pośród nas...

 

poniedziałek, 29 października 2018

                    Świat moich myśli w słowa                                                        zamieniony...

Świat, w którym żyjemy jest szaleństwem - jakże inny od tego sprzed czterdziestu pięciu lat...jest tak odmienny, że aż strach pomyśleć, co przyniosą najbliższe czasy...Jak to dobrze, że moje dni są "policzone," bo gdyby nie to, trudno byłoby wytrzymać, choć już i teraz nie mogę odnaleźć się w tej rzeczywistości...Dzisiejszemu pokoleniu ten stan rzeczy odpowiada - Oni są na "swoim" i czują się jak ryba w wodzie. jakieś śmiechy, chichy słychać zewsząd. Jak Oni uwielbiają ten bajzel. Aż trudno uwierzyć, ani się zdziwić. A powiedz słowo, to zaraz chamem zostaniesz, dziadem, czy śmieciem...Właśnie dziś miałem taka przypadłość w autobusie. Wsiadł podchmielony jegomość na jednym z przystanków, z piwem w ręce i od razu przyczepił się do siedzącej obok mnie dziewczyny. Trącał ją i zaczepiał...Nie wytrzymałem, zwracając mu uwagę na jego zachowanie. Mamrał na cały głos wyzywając mnie od najgorszych słów. Na najbliższym przystanku wyprowadziłem gościa z autobusu, wypychając go siłą. Powiedziałem też, że może mam swoje lata, ale rąk na urlopie nie mam. Szkoda tylko, że stracił piwko, bo stłukła mu się przy okazji butelka. Ciekawe, czy pozbierał szkło...? 
Jakże to obrzydliwe, to nowoczesne chamstwo przewijające się w różnych formach, a także przez znakomite "autorytety." Draństwo, zaprzaństwo - lecz dla nich, to raj, w którym jak w złocie się tarzają...Gdzie się podziały te czasy, kiedy słonko jasne na niebie świeciło i pszczółka za uchem bzyknęła, gdzie żuczki i wieczorne nietoperze...? Dziś świat otępiały jakiś, a z każdego zakamarka wyłażą pokraki podobne do tego dzisiaj - nieporównywalny, nieprzyjazny - 
nowoczesny (?) a zarazem głupawy. Do czego zmierza ten głupi świat, który sam potępić się nie może, a nawet nie chce?! Świat w masce zakłamania, obojętny na los drugiego człowieka, manipulacji, poniżenia, nienawiści...
                  "Nie potrafię moja mała piękna Muzo,
           bo zbyt wiele jeszcze we mnie bólu oraz złości,
                nim odpocznę, minie jeszcze czasu dużo,
                 tak daleka jeszcze droga do...radości."
Doświadczony człowiek wie, kiedy się poddać i czyni to świadomie. Czy ja też mam się jej poddawać, nie czekając aż wypełni się mój los? Czas mnie pokonał...Odejdę w poczuciu własnej niemocy...Nie płaczcie po mnie, oszczędzajcie łzy, jeszcze się Wam przydadzą, kiedy płakać będziecie ze szczęścia w ramionach innych czasów...
Bardzo, bardzo miłego dnia życzę...

                                                                P  a  p  k  i  n

piątek, 26 października 2018

                     (PO) wyborczy remanent...

Nie chciałem nikomu psuć weekendu tematem, który być może nie powinien znaleźć się w tym miejscu. Wzmiankuję o tym, ponieważ taką "deklarację" zamieściłem w notce poniżej, czyli pod datą 24 października..."Biłem" się z myślami, czy podjąć temat, czy też dać sobie spokój. Skoro jednak zasiadający w Facebooku przedstawiciele jego polskiej edycji, którym w zasadzie nic się nie podoba prócz ich własnych poglądów, blokując mnie już notorycznie za wyraźną prawdę - mówię, trudno! Używając już nie swoich lecz słów innych osób, z opiniami, z którymi w pełni się identyfikuję. (moje spostrzeżenia są w nawiasach i to je odróżnia). Ta, którą autor (nie ja) wyraził już w roku 2001, a która do dziś jak widać jest całkowicie aktualna, co do mentalności mieszkańców Warszawy i nic przez wszystkie ostatnie lata w tej materii się nie zmieniło. Jest także druga - aktualna, czyli na czasie opinia. jest odbiciem prawdy, (za którą mnie zablokowano na Fb), która to prawda nas w tym miejscu nie wyzwala, ale uświadamia o stanie dojrzałości części Polaków. No, niestety - przykre to, ale cóż...! (Na przykładzie batalii warszawskiej  widać jak na dłoni, kogo i co reprezentują jej mieszkańcy). " W sensie socjologicznym  i politycznym, warszawka to stary, wielokrotnie przywoływany i odgrzewany fantom prowincji, (jak warszawiacy kochają nazywać prowincją to, co już tuż za rogatkami miasta), narośl kompleksów, osądów, zazdrości, buty, skrytych westchnień wysyłanych w jej kierunku przez zauroczonego prowincjusza...(osobiście nie cierpię W-wy, nie miasta, lecz zadufanych w sobie, zakompleksionych jej mieszkańców, choć nie wszystkich). Lokacyjne utożsamianie warszawki ze stolicą naszego zadziwiającego kraju (wszędzie są takie warszawki), choć oczywiste, jest tylko wycinkiem szerszego zjawiska, które zdaje się narastać i krzepnąć (już nie tylko w mentalności mieszkańców stolicy, lecz także w pogłębianiu tej swoistej pychy i wyższości nad pozostałą częścią kraju). Logika paradoksu: - jedyną mamy warszawkę i każdy ma swoją warszawkę, jest w pełni uzasadniona..." (Oczywiście - mógłbym przytoczyć dalsze słowa autora, mądre i jakże pasujące do dzisiejszego, po wyborczego dnia, mentalności  tej wyższej kasty warszawskiej, ale po co? Jest jednoznaczna w swej krytyce. Wypowiadając się na temat warszawki z głębokiej i odległej prowincji, sam bym, wpadł we własną pułapkę, a może nawet schizofrenii...? Złoszczę się i fukam, wzruszam ramionami i zatykając oczy i uszy na ten durnowato - populistyczny sznyt warszawski. Wybrali  dyndałę mówiącego farmazony i poplecznika złodziejstwa, któremu "zaufała"  lwia część kiciarzy (przestępców). Cóż, niech im będzie...A druga sprawa - z ust znanego profesora wynika dosadna prawda...) " W Warszawie wygrywa kompletne zero umysłowe, środowiskowy dziedzic gigantycznego złodziejstwa w Ratuszu. Oznacza to, że żadne normy nie mają dla jaśnie oświeconego Demosu żadnego znaczenia. Że wolno najbezczelniej kraść, gwałcić i naruszać wszystkie inne przykazania dekalogu..." W tym kontekście widać jak na dłoni o czym zdecydowała część społeczeństwa - niby to europejczycy, jak każą się nazywać (a Polska gdzie leży w...kosmosie?). W moim mieście wygrał ten, który uprzednio bił pokłony przed Komorowskim, a teraz chce przyjmować imigrantów. W Poznaniu wygrał kolejną kadencję ostentacyjny protektor dewiatów, a w świetle dzisiejszego tęczowego piątku w szkołach, mamy jasny przekaz do czego zmierza ta zgniła Europa. Oby nie było tak, jak dodał wspomniany pan profesor) - " Miliony ludzi z entuzjazmem zanurzyło głowę w gnojówce...!" 
(Myślę, że na dziś wystarczy, to i tak zbyt ciężki kaliber, jak na nadchodzący weekend, za co mogę tylko przeprosić. Wszystkim bez wyjątku życząc udanego weekendu, mimo tego, że deszcz, mżawka, że drzewa tracą liście, za oknami szaro i buro...Nawet w takie dni można "uzbroić" się w kalosze i pelerynę, wyjść na spacer, aby w domu nie zgnuśnieć. Wszystkiego dobrego życzę)...
                                              P   a   p   k   i   n 
  

środa, 24 października 2018

                                  Rozkojarzenie...

Miałem w planach zupełnie coś innego, spokojny wczorajszy wieczór, co prawda wietrzny i mokry, ale w domu nic za kołnierz nie leci...Miał to być wieczór przygotowania się do wyjazdu do Krakowa. Muszę przyznać, że nie jestem zbytnio zadowolony z decyzji odwołania tego wyjazdu z co najmniej dwóch powodów. Remont, a może bardziej odrestaurowanie rodzinnego grobowca trwa już stanowczo zbyt długo, a wszystko spowodowane jest jego zabytkowością. Nawet nikt nie zdaje sobie sprawy, jak mnie to wkurza. Instytucje "dbające" (rzekomo) o coś zabytkowego, do czego ani reki, ani wsparcia nie przyłożą, ale rządzić i decydować, nakazywać i wskazywać, to owszem - pełną gębą! Druga sprawa, to pogoda. No wściekło się i akurat teraz aura się pogmatwała. Trudno, mój kuzyn jakoś będzie musiał sobie poradzić i "obskoczyć" wszystkie groby sam, tak samo z wykonawcą tego remontu, bo podobno, coś pilnego mu wypadło. A chodziło wyłącznie o zamontowanie dużej tablicy, która kosztowała mnie nie bagatelną sumę...Cóż - w Święto Zmarłych nie ja położę na grobie kwiaty czy znicze (mowa o Krakowie), zrobię to w pierwszych dniach listopada. Może to i dobrze, bo sam już nie wiem, co o tym myśleć...? Miał to być wieczór spokojny, z dala od wszelkiego zgiełku - obeszło się na mamrotaniu pod nosem. A w ciągu dnia miałem ochotę na spacer po parku, usiąść na ławeczce, pogapić się na kaczki i z miną poczciwego "staruszka" wrócić do domu. Psia krew - nic z tego nie wyszło z powodu deszczu i wiatru, który zrywał wszystko, nawet moje kwiatki na balkonie połamał. Co prawda, nosiłem się z zamiarem samemu ich "unicestwić," ale natura się pośpieszyła... A ja zastanawiam się, jak oszukać samego siebie, rozśmieszyć, opowiedzieć o swoich planach, choć nie wiem komu...? Acha, mam najnowszą wiadomość - właśnie lewactwo z Fb mnie kolejny raz zablokowało na miesiąc...Fajnie - prawda? Tak więc deszcz i niepogoda pokrzyżowały wszystkie moje plany...Czy ja mogę choć na chwilę nie być dorosłym? Spojrzeć na świat oczami dziecka, zapomnieć o doświadczeniu życiowym, zapomnieć o wszystkim? Widać, że nie! Bo jak nie deszcz i wiatr, to znowu coś innego i ta historia  z niedotrzymanym terminem...Tak! Znowu wyszło, jak wyszło, znowu się pożaliłem, choć nie miałem ani ochoty, ani zamiaru...
Tak po prostu wyszło. Na domiar złego, nie mogę powrócić do normalności po ostatniej (wyborczej) niedzieli. Temat, któremu będę chciał poświecić tylko kilka zdań, bo nie warto niczego komentować. Zrobię to być może jutro, albo wcale, krotko od siebie, bo tylko na tyle mnie stać lub zacytować kogoś innego? Jak będzie - zobaczę! 
Dziś tyle i tylko tyle. Pogodnego dnia życzę i głowa do góry. Musimy przebrnąć przez te jesienne szarugi. Pozdrawiam.

                                                                     P  a  p  k  i  n
     

piątek, 19 października 2018

       Piątek, 19 października...Szaruga...

Pogoda popsuła się na tyle, aby wpaść w jesienny nastrój...I jak tu się przestroić na lepsze nuty? Samopoczucie, raz zależy od pogody, a raz zapewne od fazy księżyca. Własnie wczorajszego wieczora takiego widziałem - jakby połówka, czy coś w tym rodzaju? Pewnie zniknął w nocy jak kamfora, bo rano zamiast pogodnego nieba, ujrzałem mgłę, jak mleko. Nasłonecznienia całej kuli ziemskiej nie było - ja nie widziałem prócz "mlecznej" ulicy za oknem. Jak tu trzymać fason? Każdy miewa lepsze, czy gorsze dni. Jak się człowiek zapętli i zapomni w auto współczuciu, to jeszcze w depresję popadnie i o dziwo - w sprawie nastroju, to nijak ma się powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, czy odwrotnie. Czy człowiek ciężko doświadczony przez los, czy bogacz opływający w dobra wszelakie, czy nawet niepoprawny lekkoduch, to też ulegnie nastrojom takie pogody. 
Nawet tydzień może chodzić jak nakręcony, a tu bach,,,jakiś słabszy dzień podobny do dzisiejszego i nijak rozumem tego nie ogarniesz. Jeszcze tylko jak smutny, to pół biedy, ale jak zły i poirytowany, to nic innego, jak tylko "lotnik, kryj się..." Trudno panować nad emocjami, nawet za bardzo nie należy się wysilać, bo w końcu gdzieś muszą znaleźć ujście. Zwierzęta też zdają się podlegać tej chemii mózgu. "Przyplątał" mi się piesek oddany do mnie na przechowanie, zresztą nie pierwszy raz. Jakoś do tej pory wszystko było jak najlepiej, ale dziś...szczeka jak najęty i nie wiem dlaczego, na kogo, bo na pewno nie na mnie (?) Skoro pieski ulegają czemuś takiemu, to co my ludzie mamy się spinać i zmagać z wiatrakami? Nie mniej jego zachowanie stawia mnie na baczność i wszystko to, co porusza się w moim domu, czyli ja i mojego...ducha. Chciało by się użyć dosadniejszego słowa, ale tu bym bluzgał, a piesek na to nie zasługuje mimo, że "wariuje" od rana. Nie chcę więc "występować" jako osobnik smutny, czy też ciągle źle usposobiony do otoczenia (no fajnie, moje otoczenie, to moja "chałupa i to co w niej się znajduje, czyli martwa natura), albo ważniak, który posiadł wszelkie rozumy. Ale nie jestem też ciemny, jak but z lewej nogi, choć miewam swoje chimery, ale na krótko...W taki dzień można wpaść w niezły bajzel...Zastanawiam się, jak długo potrwa taka aura (dopiero się rozpoczęła) i jak długo przyjdzie nam psioczyć? I co tu dużo mówić - miałem jechać do Krakowa. Na przeszkodzie stanął piesek, wybory i ta psia pogoda. Ale nie smutajcie się, za jakiś czas wszystko się zmieni i wróci słonko. A dziś zagwizdajcie sobie znana piosenkę, którą kiedyś cytowałem: "Wędrowali szewcy przez zielony las, nie mieli pieniędzy, ale mieli czas...itd"  
Dobrego humoru życzę i na prawdę świetnego wypoczynku. Weekend, to zawsze weekend. Wszystkiego dobrego - pozdrawiam...
                                           P  a  p  k  i  n      

poniedziałek, 15 października 2018

              Poniedziałek - 15 października...

(nie) lubię poniedziałku...Przede mną cały tydzień, może się tyle wydarzyć...? A co takiego wydarzyć się może w zwyczajny poniedziałek? W zwyczajny poniedziałek marzenia siedzą w kącie. Czy wystarczy, że świeci słońce, by tę niezwyczajność dostrzec? Czasem smutek obejmuje całe moje ciało, a słoną kroplą zwilża suchy policzek, zwłaszcza poranną porą - wtedy jest mi źle...Ale czy przez tą jedną łzę dzień robi się szczególny? Patrzę szarym kolorem, choć widzę tęczę. Czy wystarczy wspomnienie, by barwą jesieni dzień zaistniał...? Wiatr zaszemrał mi krótką historię, jak to w mocy wleciał kominem i pogłaskał śpiącą samotność. Czy po takiej nocy ranek będzie piękniejszy? Poranne jesienne słońce zagląda do pokoju i zaprasza na poranny spacer...Nie, nie, dziś będę grabił liście, tyle ich już naspadało...No dobrze, już idę...W zwyczajny poniedziałek będę razem z wiatrem, delikatnie muskającym mnie po twarzy. Wszystkim życzę udanego tygodnia i wesołej twarzy.
                                            P  a  p  k  i  n

niedziela, 14 października 2018

                                   T r y p t y k  I...

Wyjęty z kontekstu fragment początku znajomości z późniejszą moją żoną. Kiedy dziś przeglądam wszystkie zapisy z tamtych lat, jakbym zaczynał od nowa - to mój cały świat w tej krótkiej historii i zarazem najwspanialszy. Jest o czym wspominać..."Ten mały fragment, który mnie "rozbawia," ale wtedy na poważnie, wbrew całej tej "zgrai," byłem nieugięty w swej okazałości, przy zgrzytaniu zębów - pękali z zazdrości...


Siedliskie szkice 1972 - 1994

Małe miasteczko, w którym nie powiedzą Ci prawdy - 
(Dynów),
zresztą po co Ci ona, przecież należy do wczoraj...
Drzewa szumią za oknem, odpierają wiatry,
które zna tylko autobus,
gdzieś obok brzęczy pszczoła...
Zrobił na rozdrożu drogi swą karierę - 
(Papkin),
sam teraz jest znakiem drogowym,
plus jeszcze w dole płynąca rzeka,
gdzieś przed nim - 
(w przodzie)...
Różnica pomiędzy lustrem,
w którym widzę swe odbicie,
a tym, co mnie zgania, też przecież niewielka...
Zamknięte okiennice, obficie plotą w skwarze
dusznego dnia,
lub obrastają bluszczem,
by nie wpakować się w...gówno... 
Miastowy wyrostek, co biegnie korytarzem
w samych tylko gaciach,
kradnie jej przyszłość - 
tak na złość...!
Dlaczego tak długo się zmierzcha,
wieczór, jak zwykle zaklęty
u  podnurza "Nowiny"
(w wodzie ryba pluska),
a księżyc oświetla twarz mojej dziewczyny...
I ten wzrok innych,
w których wciąż czytam - 
"a bądźże Ty przeklęty," jest wprost proporcjonalny
do obecnej zgrai,
a ja ciągle sobie pytanie zadaję: - 
"czy Oni oszaleli, czy ja nieugięty?"
Ja z farbą przyjechałem,
zelmerowski chłoptaś,
taki nieokrzesany, miastowy, obcy
i co mam powiedzieć,
czy mam się oddalić,
czy być nieugiętym - 
"złośliwy człowiek?"
-"Mozes być kulega, ale się nie zenić" - 
te słowa jak badyl tkwią w moim umyśle,
-"Nie jestem jej kolegą" - ojcze mej dziewczyny,
-Ona moja żona," 
- "Nie wolno, nic z tego...!"
Wbrew woli taty i innych czarownic,
dopnę swego jeśli dostanę jej zgodę,
nikt więcej nie użyje tego słowa - 
(kolega),
-"Mężem jestem tej pani, co się Maria zowie...!
Ktoś mnie zakapował
w tym dynowskim mieście - 
(rodzynki z makaronem),
w tym siedliskim cieście,
nie zważając na nic, do biura wskoczyłem,
- "o dokument proszę - po to tu przybyłem..."
Zjedz teraz stary capie,
to siedliskie ciasto
i zjadłem bez rodzynek -
drzwi za mną zatrzasnął...
Jednak się obyło, bez żalu i bólu,
mąż, żona i dzieci - 
witaj Papkin - królu...!
Siadałem ja z wdzięcznością
na domowym progu,
spoglądając w gwiazdy - dziękuje Panu Bogu...
                                                                    (1972)
                                     
PS.
Zbyt się pośpieszyłem z tym podziękowaniem,
co się potem stało, już się nie odstanie...
                                                   (1994)




czwartek, 11 października 2018

   Jesienne reminiscencje - "błędny rycerz...."

Niemal całą noc spędziłem na rozważaniach i przemyśleniach - spać się nie chciało i nie wiem dlaczego...Zastanawiałem się między innymi, co zrobić ze swoim życiem. Są bowiem sprawy, które mnie przytłaczają, bulwersują, a z tego wszystkiego już mnie głowa boli. Tak było ostatnio, a właściwie dzieje się od jakiegoś czasu w moim parafialnym środowisku...I długo nic do głowy mi nie przychodziło. Postanowiłem temat powyższy pozostawić losowi - być może sam się rozwiąże...(?) W którymś jednak momencie pomyślałem także, że mógłbym zostać "błędnym rycerzem." Bo jak nazwać faceta, który zamiast spać smacznie w ciepłym łóżeczku - rozprawia, sam nie wie o czym i...po co? Ale czy można przygotować się i w jaki sposób na bycie takim rycerzem...? Pisząc, układając poszczególne notki, wprost daję do zrozumienia, że pisanie czegoś takiego, jest jakby przestrogą dla potomnych (innych również, którzy mnie czytają), aby nie popełniali tych samych błędów co ja. Wiem, że w tym miejscu mnie wyśmiejecie, ale cóż - ani to samochwalstwo, ani nic podobnego. Jakie wychowanie otrzymałem, można się przekonać, choćby z tekstów, tudzież kiczowatych wierszy. Być może moja przyszłość pisała się
złotą czcionką, ale ja wbrew zupełnie mojej woli, wszystko "zaprzepaściłem." Zapoznając się z "Historią rodziny," czytający dowie się, że płynie we mnie odrobina (jeszcze) szlacheckiej krwi, ale kolejne dekady jakby ja wysysają z mojego krwiobiegu...A szlachcic poszedł swoją drogą. Czy z tego powodu musiałbym popełnić seppuku? NIE! Nawet się nie zalałem łzami, nie wypiłem beczki piwa nie mówiąc o...okowicie, żeby zalać wszystkie smutki. Nawet nikt się na mnie nie obraził z tego powodu. Papkin stał się bajarzem, jak jego Mama i pisze coś tam (czasem sam tego nie rozumiejąc), zostawiając dla potomnych swoje słowa...Często z tego pisania puchną mu dłonie, a palce sztywnieją, dlatego wszystkim tym, którzy chcą go naśladować, niech nie zapomną przygotować sobie maść na opuchliznę (?) To wszystko w kwestii pisania. Inną sprawą są jego podróże (małe i duże), zwłaszcza to samotne wędrowanie, które lubi, po licznych zakamarkach (życia także), gdzie czuje się dosłownie ta samotność, którą można pokochać, bo to piękna sprawa. Idąc ciemnym lasem można dostrzec "smoka," (oby nie mówiąc o niedźwiedziu). Jego doświadczenie zawsze mu mówi, ze powinno się przemyśleć atak - tu wszystko jest możliwe. Ale niestety - może ten "smok" jest prawdziwy i zionie rykiem? Zanim wpadniemy na siebie, lepiej się wycofać zanim cokolwiek mogło by się zdarzyć...Miałem w życiu dwa takie spotkania, raz sam na sam i z dużej odległości, a raz ostatnio, ale w większej grupie osób - strachy na lachy...? Nic mi się ze strachu nie spaliło, a moje doświadczenie (raczej liche) bycia na takim odludziu powoduje tylko jedyna przestrogę, jaka w ogóle na myśl mi przychodzi. "Zawsze, gdy znajdziesz się w podobnej sytuacji, mykaj czym prędzej, jednak powoli, bez zamaszystych ruchów, byle jak najdalej. Pamiętaj, że to Ty jesteś tu obcym. A gdyby, nie daj Boże...to wcześniej pomyślcie o potomku, który mógłby Was zastąpić..." Ta noc nie była żadnym błogosławieństwem, ale dzięki jej nieprzespaniu (usnąłem nad ranem), być może (nie jestem do końca pewien) odzyskałem poczucie sensu pisania. Czuję się nieco rozkojarzony, przewrażliwiony. Napotykam na swojej drodze mnóstwo problemów, które od razu nie wiadomo skąd rodzą kolejne problemy, nawet bardziej nieznośne. Z tego powodu interesuje mnie to, co ludzie nazywają nudą (choć mnie się trudno nudzić), lub nic nie robieniem. Wspominam o tym z powodu tego, że sezon praktycznie się zakończył (nie planuję w tym roku żadnych wypadów) i wpadam w stan hibernacji jesienno-zimowej. Jak to przetrwam - nie wiem?! Ktoś mnie kiedyś zapytał - "dokąd jedziesz" i nie chodziło o jakąkolwiek podróż lecz zamyślenie. Jaka mogła być moja odpowiedź? -"Myślę, że tam,gdzie nie ma słów, ludzie wydobywają z siebie tylko nieme dźwięki." I tu mógłbym stanąć wobec tematu na wstępie...Ile takich chwil istnieje w życiu, kiedy nie wiemy, co powiedzieć...? Bezsenna noc, a papier jest cierpliwy - wszystko przetrzyma, nawet mnie. Przyłączam się do ogólnego tonu. Genialność leży dzisiaj na medialnych straganach, (może na obrzeżach duszy), jest polityką faktów papierowych i bilbordów (tak na marginesie nadchodzących wyborów), wykwitem promocyjnej hekatomby i...karnawałowym strojem min (wszystkich nas to czeka niebawem) i koterii, kładzie fundament pod taką  bieszczadkę w tej części kraju. A ja...? Ja własnie poczułem się taki "odtrącony" przez porę roku, przez ten "los" zafajdany i nie mogę przyzwyczaić się do rzeczywistości. "Jak mi się marzy, aby pisać wierszem, a może nie wierszem tylko prozą? Bo sam wiersz jest w głowie..."
Cóż mam więc powiedzieć mojej zadręczonej głowie? Czy to, co dziś Wam powiedziałem? Słowa wdzięczności za to, abyście błędów moich nie powtarzali...?  Idę na małą drzemkę - bywajcie..!
                                          P  a  p  k  i  n
        

poniedziałek, 8 października 2018

                           P r z e m y ś l e n i a...

Po powrocie z Bieszczad pozostaję w jesiennym nastroju. I nie chodzi tu o porę roku, w którą weszliśmy. Ten nastrój udziela mi się z powodu odwiedzin rodzinnego domu żony - miejsca, które było dla mnie miejscem wymarzonym, spokojnym choć gwarnym - oazą wyciszenia. Każde odwiedziny tego skrawka , który budzi sentyment i wiele wspomnień, za którymi tęsknię. Nic już się nie zmieni, nie wrócą dawne czasy - dni beztroski, choć pracowite. Jak pisałem w poprzedniej notce - miejscem dla mnie szczególnym zawsze był próg domu z wyjściem na schody, zaduma i patrzenie w gwiaździste niebo niczym nie zakłócone, wielki księżyc, a nawet wycie wilka. I ta "Nowina" - nie wiem, skąd wzięła się ta nazwa pola na wysokim wzniesieniu, najbliżej domu. Jeśli miałbym zawsze, a tak się dzieje, wpadać w taki nastrój, to może nie warto już przyjeżdżać do Siedlisk, aby nie popaść w melancholię? Ale tak się nie da, to magnez, który przyciąga...I można tak siedzieć na tym progu w nieskończoność i ciągle będzie mało...I te wspomnienia o Tobie, bo kiedy jestem tu, widzę Cię na każdym kroku, miejscu przy mnie, przy nas..."W ciszy południa woda niezmącona niczym, odbija w swoim spokoju przybrzeżne drzewa, a Twoje ramię jest ponad moją głową i nie narzeka wcale na jej ciężar. Patrzymy sobie na ten przedziwny obrazek rozpościerający się tuż przed nami..."Nowina" rozpościera swoje oblicze, zmienia się, gdy noc ciemna zapada...I niech życie nasze będzie wspólną przygodą, w której są takie wyciszenia chwile...jak to dobrze, że Cię mam...Popatrz na nasze dzieci, jak dobrze im w tym wiejskim środowisku..."Nowina" nigdy nie przestanie mnie zachwycać, to tylko taka "mała" górka, takie nico, a jednak ma coś w sobie, co przyciąga wzrokiem...Jest coś majestatycznego w tym kawałku pola opadającego stromo ku domowi. Ile wysiłku, potu wsiąkło w tę ziemię, ten tylko się dowie, kto tu ciężko pracował...Tu łapię powiew wiatru i patrzę, a błękit nieba zachęca, by wejść wyżej, zdjąć z niego białą chmurkę i spojrzeć oczami i myślą tak wprost na Ciebie. Wtulić twarz w Twoje dłonie, delikatne, ciepłe i tak oddać siebie zupełnie w Twoje władanie....Ale cóż...Czas tak szybko ucieka, jak rzeczka, która toczy niezmiennie swoje wody. Tak, jak dawniej, tak i teraz śpiewa melodię życia. Czas pożegnać to wspaniałe miejsce błogiego spokoju. Bo tu już nawet poumierały drzewa i cisza zaległa złowieszcza. Stare domostwo jakby oczekiwało na coś, czego trudno przewidzieć. Stodoła opierająca się czasowi i dom - świadek czasu...Miejsce tętniące kiedyś życiem, pozostało na swoim dawnym miejscu, a życia już nie ma...Oaza spokoju i ciszy i tylko wiatr pieśń śpiewa o tym, czego dziś nikt już nie słyszy. Żegnaj Kochana, zegnajcie wszyscy...Niech Was do snu tuli ziemia, po której tyle razy stąpaliście...I jej odrobina, która przywieziona z rodzinnego domu, śpi wraz z Tobą w mogile...." 
  

sobota, 6 października 2018

Trwa weekend...Życzę wszystkim, aby moje dobre myśli dotarły do Was wszędzie tam, gdzie jesteście, niezależnie od tego, co akurat robicie. Niech otoczą Was przyjemnym poczuciem wciąż przybliżających nas przyjaźni, nawet mimo dzielących nas odległości. Dobrego humoru i wypoczynku życzę wszystkim z serca. Pozdrawiam.

                                                          P  a  p  k  i  n


  

środa, 3 października 2018

                               (Nie) moje święto...

Wcale nie uważam, aby dzień moich urodzin był najważniejszym, czy najprzyjemniejszym dniem. Stereotyp, który zagnieździł się  w naszych umysłach i obyczajach. Owszem, kiedyś, a były to inne czasy, być może, a nawet może tak było...Dzień, jak każdy inny i tyle w temacie. Ale wieczór wigilijny, to całkiem coś innego. Wyrażałem swoją opinię jakiś czas temu (chyba przed Bożym Narodzeniem) i był to temat trafiony. Bo to właśnie ten wieczór (nie dzień), jest najważniejszym. Wigilijny wieczór jest wyjątkowym czasem - tak bywało w czasach mojego dzieciństwa i młodości. Same już święta, to co najmniej wypoczynek i...leniuchowanie. Inaczej patrzę na to z perspektywy lat, inaczej dzisiaj. Człowieka w sile wieku nic już cieszyć nie musi - nawet może stać się obojętnym, w zależności w jakim żyje środowisku i...warunkach, obojętnieje na pewne zjawiska, nawet te przyjemne. Powszednieją i zacierają się granice oczekiwań na tą pierwszą gwiazdkę, którą w dzisiejszych czasach na prawdę trudno odnaleźć na niebie. Wszystko staje się legendą i urasta do symbolu, a cała prawda skrywa się za coraz grubszą zasłoną mgiełki i odchodzi wraz z wiekiem. Czas robi swoje, wszystko się zmienia, komercja zalewa nasze umysły. Bo wyścig szczurów już się rozpoczął...tak, dziś w trzecim dniu października i zatrzęsło mnie ze złości, gdy zobaczyłem bożonarodzeniowe słodycze, a nawet bombki na choinkę...Jakie to okropne i przerażające zarazem i trudno się dziwić, że często powtarzam, że nie ma już miejsca na tym świecie dla ludzi mojego rocznika, trudno odnajdywać się w tej okropnej rzeczywistości. Zresztą podobnych zjawisk w naszym obecnym życiu jest o wiele więcej...I być może dlatego wspomniany wieczór wigilijny , jest tak ważny dla mnie (dla nas wszystkich). On przypomina mi stare dzieje, czasy, gdy z tymi, których kochałem, zasiadałem do wspólnej wieczerzy, przypomina mi tych, których już nie ma...Znowu będę sam, co wpisane jest w mój tok życia, ale się tym nie załamuję. Czy skorzystam z zaproszenia - nie wiem. Za wcześnie bowiem, aby o tym myśleć. Życzę wszystkim uśmiechu pełną buzią, bo cóż innego możemy uczynić w te słotne i wietrzne dni? Bywajcie...!
                                                    P  a  p  k  i  n  

poniedziałek, 1 października 2018

                      Wędrówka w...czasie...

Mój czas gdzieś uciekł, gdzieś się podział, gdzieś ..."wyparował.."
Jak złodziej przemknął zostawiając mnie na jednym z zakrętów życia i wziął tak ostro, że nie zdążyłem wyhamować. Zostawił mnie samego, a sam pognał dalej przed siebie i gna tak bez opamiętania...A na mojej głowie już siwy włos się kłania i szepcze do ucha - "jak ten czas biegnie - życiowa zawierucha - unicestwienie...Tyle wiem dzisiaj i na nic zdają się prośby o zwolnienie, błagania - ten czas jest nieugięty. Uciekł mi gdzieś daleko do przodu i nawet nie wiem, czy kiedyś go odnajdę. Nie - chyba już nigdy! A ja pomyślałem sobie, że najwyższy czas wyruszyć na "podbój świata," bo przecież nie cały zwiedziłem. A było to w większości palcem po mapie, nie licząc podróży do Arizony, Słowacji, Czech, czy Na Kresy, ale już na pewno tu w kraju przeszedłem wiele szlaków w dziczy i pustkowiu, w samotności, bo lubię te klimaty i ciągnie mnie tam, jak wilka do lasu. Bo nie ma to, jak być sam na sam z przyrodą, bez gwaru i obecności ludzi - w końcu po to się chodzi po takich "szlakach," aby móc się odprężyć...Tak! - nie jedna mądrość zdobi kark, a włos posiwiały przypomina lata, które mi czasie zabrałeś. Więc może już czas ""utonąć" w barwach wędrówki? Do każdej takiej zawsze jestem przygotowany, na każdą ewentualność tak, jak było to przed kilkoma dniami, kiedy wróciłem z jesiennych Bieszczad. Może właśnie w taki sposób można sobie kupić błogosławieństwo Stwórcy, bezpieczeństwo i...zadowolenie. Zaliczyłem już pierwszy podmuch zimy, huraganowy wiatr na Tarnicy i problem z zejściem, ale się udało...Tak! To On mnie strzeże przez cały czas, przez całe moje życie. Może własnie dlatego omijają mnie "przygody," których nie chciał bym, aby stanęły na mojej drodze.." Dziś rano popatrzyłem w lustro, tak na prawdę zawsze to robię, nie tylko z racji porannej toalety. Tak, to ja, choć już inny niż przed laty, odmieniony, ze "smutnymi" oczami w głębi, z włosami stojącymi na baczność i mocno przerzedzonymi. Czasem puszczam oczko do faceta, którego widzę w lustrze i mówię: - "cześć stary," a On głupio na mnie patrzy uśmiechając się pod nosem, pod którym widać białą piankę do golenia. Durny facet uśmiechający się pod pianką, po której to twarzy "szaleje" maszynka...Takie to rozmyślania nawiedzały mnie przed wyruszeniem w tą jesienną podróż do kolorowego lasu, w te piękne bieszczadzkie widoki, gdzie z bliskiej odległości przyszło 
mi podziwiać niedźwiadka, nigdy wcześniej go nie spotykając, choć tyle było tych wędrówek w samotności - dziś w grupie, a może to lepiej, bo nie wiem, jak zachował bym się w innej sytuacji. Tak było, bo finał dobiegł końca i jest super, bo wszyscy zadowoleni. Wcześniej ten facet z lustra w którymś momencie radośnie pogwizdując wskoczył w buty i już go nie było. Jaka szkoda, że to co dobre zawsze musi się skończyć, czar prysnął i bajka się skończyła. Bo tak wszystko gaśnie, nawet to, co najprzyjemniejsze. Niech więc złapią mnie szalone myśli - więc naprzód przez jesień i mroźną zimę, dalej ku wiośnie! Już teraz rozmyślam plany na kolejny sezon. Lecz buty, do których wskoczyłem, takie jakieś sfatygowane, niby za duże, rozchodzone, leciwe...Tak, tak - wysłużone i przejdą na emeryturę - dobrze się spisały - ten czas zrobił swoje pod każdym względem. Tak więc niech nic nie stoi na przeszkodzie, bo na buty jest rada...Czasie mój czasie, jak tak było można biec do przodu, tak szybko, bo dziś jesienny szron pokrywa moją małą głowę i nic nie da się tu zmienić. Bo, ani cię zatrzymać, choćby w ciasnym pomieszczeniu usadowić, byś czekał na kolejne, nowe życie tu na ziemi? A ja cóż...wyruszyłem w kolejną podróż przed siebie szukać miejsca bez ciebie - czasie! A może znowu kiedyś się odnajdziemy, w co nie wątpię i razem powrócimy w dawne czasy, jakże nam przychylne wtedy i zaczniemy wszystko od nowa..,?
 Czasie mój - dlaczego tak szybko biegniesz? I chociaż nie wskazują nam go już zegary słoneczne, ani piasek nie przesypujący się w klepsydrze, to on i tak idzie swoją drogą. Czasami mam wrażenie, że po prostu biegnie z zawrotną szybkością, mija mnie gdzieś obok tak szybko, że nie zdążę się zamyślić! Ale i on czasami troszkę zwariuje, odwróci psotnie cyfry na zegarze. Czy wtedy czas inaczej mi płynie, czy inny jest wtedy czas marzeń...? Wróciłem i cieszy mnie to, że żyję, że jestem, ze mogę być zdrowy i że mam za co Bogu dziękować. Byle do wiosny panie i panowie - moi przyjaciele z grupy wędrowniczej. Przeżyjmy to raz jeszcze we wspomnieniach, w te długie jesienno-zimowe wieczory.
Wszystkich serdecznie pozdrawiam.
                                                                     P  a  p  k  i  n