Szukaj na tym blogu

piątek, 29 marca 2019

Zostawiam wszystkich z moja refleksją i przemyśleniami na okres całego tygodnia. Tyle bowiem czasu mnie nie będzie. Udaję się w małą podróż, aby choć na chwilę usiąść na progu domu, o którym wspominam. Posiedzieć w ciszy i być tam ze wszystkimi, którzy są mi tak bliscy, zwłaszcza ta jedna osoba. Postaram się przywołać obraz tamtych lat i dni, usłyszeć gwar biegających dzieci i wszystkiego, co było codziennością w tych wspaniałych czasach. Do usłyszenia, pozdrawiam...

 Zamglony obraz lipca 1994 roku...
                                  Za zakrętem już mijamy, stare drzewa, kępy trawy,
                                  jakże miło, jakże błogo, znowu ujrzeć naszą drogę.
                                  Małą chatkę ukochaną, starte ściany,
                                  nagie schody poszczerbione,
                                  płot dziurawy, poszarpany, ale swojski - 
                                  nasz kochany...

Musiał bym być wielkim desperatem, aby w tak wielkiej próbie, jaką zgotowało życie mnie i moim dzieciom, choćby pomyśleć o zadaniu sobie, a pośrednio dzieciom - ciosu, czyli popełnieniu samobójstwa. Bo cóż miałyby począć niewinne dzieci, zabłąkane, osamotnione po odejściu matki? 

"Gdy w myślach tamten dzień się staje, chciałbym raz jeszcze mieć to samo - 
skłonić się wstecz stęsknionym ciałem i pod jej domem cicho stanąć..."

Przez cały dzisiejszy dzień byłem zajęty w samotności, która i tak "męczy" mnie każdego dnia. Są obok ludzie, są chwile, ale nikt nie pojmuje, ile mnie kosztują wszystkie te lata bez Niej. Ktoś kiedyś powiedział, że czas goi rany - jaka to nieprawda i jaka zwodnicza...? 
Grzebałem w swoich papierach przez dzień cały...Ciągle coś piszę, nataki do bloga, uzupełniam pamiętnik. Często miotam się po pokoju, a inni dogadują mi, że nie mam co z czasem zrobić. Wychodzę wiec na ulicę przemierzając kilometry, pracuję też przy kościelnym skalniaku - to wszystko jakby dla zabicia czasu - praca, która daje mi wiele satysfakcji. Często też ktoś mnie pyta: "co taki niespokojny i markotny jesteś?  A mnie to wszystko cofa  - całe życie i te potworne wspomnienia. moim życzeniem byłoby, by łzy, które wylewam z tego powodu, gdzieś w zaciszu, by nikt nie widział, nawet teraz po tylu latach, dotarły do "domu ukochanej," do tego domu, gdzie Ona jest. To takie zastygłe w słup soli wspomnienia. Bo pojecie "zastygania" pojawia się cały czas:

"Zmartwiałe serce zimnem skute, w nim obraz Jej w zastygłym w kamień.
Jeśliby kiedyś chciało stopnieć - z obrazu nic nie pozostanie.
Zmarznięte krople miały spływać, a leżą z twarzą skamieniałe,
wpatrzony w siebie, w tamten obraz, nawet nie czuję, że płakałem.
Och łzy wy moje, łzy daremne, czy chłodu już nie macie dosyć,
że zastygacie w igły lodu, zimniejsze od porannej rosy...?

Nie, nie - w żadnym przypadku nie ma w tych słowach myśli o "zastygłych perspektywach" człowieka zagrożonego samobójstwem...jestem, wędrowcem od lat i w tym tkwi sedno sprawy. Nadal jestem zakochany w swojej miłości, choć dzieli nas tyle już lat. Nie potrafię uwolnić się od obiektu mojej miłości, nie potrafię uwolnić się od Jej widoku. Miłość, to przywiązanie i dlatego przypominam sobie o Niej z bólem, wszystko z Nią wiążę - kwiaty, wiatr, rzekę, słońce, stertę listów...Nie zapominam i postępuję tak, jakby istniał świat, w którym Jej nie ma...

Tyle wspomnień z przed lat. A za kilka dni znowu będę w Siedliskach. Usiądę na progu domu, jak kiedyś tylko po to, aby w ciszy posiedzieć, przejść boso po rosie, objąć wzrokiem nieboskłon, popatrzeć, powspominać i ruszyć na powrót do rzeczywistości. Znowu zostawię na jakiś czas dom rodzinny żony (własnie dziś mija dwanaście lat od śmierci jej ojca), gdzie tylko wiatr i cisza...I to wspomnienie - patrz notka poniżej i "Siedliskie szkice..."

Nadchodzący weekend niech będzie dla wszystkich radosnym przeżyciem, czasem wypoczynku, może także refleksji. Życzę uśmiechu i zadowolenia, serdecznie pozdrawiam i do usłyszenia.

                                                                                                                    P  a  p  k  i  n
    
  

poniedziałek, 25 marca 2019

                          Na szlaku...

"Wilki mówiły, że będę tędy przechodził" - znają mnie bowiem z tego, że przemierzam szlaki, choćby ten "niebieski," dziki i nieosiągalny przez przeciętnego turystę, przebiegający przez wyludnioną "Dolinę Muczarnego." A ja próbuję nie dać się zaskoczyć, aby nie zaszły mnie od tyłu, gdyż posiadam tą specyfikę, że nie oglądam się za siebie, co by się tam nie działo. Przypominają mi się słowa jednego z moich rozmówców, indiańskiej narodowości, kiedy byłem w krainie Indian Navajo w Arizonie (relacja na blogu). Cóż - Indianina trudno zajść od tyłu, bo własnie czuję się jak Indianin...Ludzie mnie znający w podobny sposób mnie określają. Chodzi głównie o tych, których znam od lat, 
a nasza znajomość ciągle trwa.  Ale nawet im staram się tłumaczyć, że nie jestem żadnym Indianinem, lecz jeśli już, to Papkinem, o czym wszyscy dobrze wiedzą. A sami Indianie i ich życie, obyczaje, a nawet biografie wielkich wodzów są tylko moim zainteresowaniem. Poznałem ich historię, przynajmniej Indian Navajo...Ale spokojnie - wilki nigdy nie zaszły mnie od tyłu. Ostatnio słyszałem, że taki jeden szarak miał być zastrzelony tylko dlatego, że podkradał się do domostw szukając pożywienia. Wilk, to dzikie zwierzę wiec nie rozumiem, dlaczego zaraz miał być odszczelony z tak błahego powodu...? Terytorium Bieszczad jest dla mnie "rezerwatem," gdzie mogę i czuję się bezpiecznie będąc świadomym, że na każdym kroku mogę spotkać jakiegoś czworonoga - brata mniejszego. Nikomu - wilkom również nie czynię niczego złego poza tym, że wkraczam na ich terytorium. Nigdy bowiem do tej pory nie spotkało mnie nic złego z ich strony. Dlatego nie rozumiem wszystkich tych "nagonek" na mnie, że coś tam ryzykuję. Owszem - należy pamiętać, że ostrożność, mimo całej swej pewności, jest matką mądrości...Wiecie co to jest "Szlak łez?" Nie wiecie! W podobny sposób o podobnej nazwie Apacze nazywali szlak prowadzący w niedostępny rejon Kanionu w Górach Skalistych, gdzie krył się ukryty "skarb," czyli pokłady złota. Klątwa na tym terenie spoczywa do dziś..."Szlak łez" - ten, który w podobny sposób nazwałem, jest nakreślony wyłącznie na moich prywatnych szkicach odręcznie kreślonych. Podobnych miejsc, tych dzikich "szlaków" jest więcej, o czym mogli przekonać się wielokrotnie Ci, którzy uczestniczyli w wędrówkach ze mną. Nie są to miejsca tłumnie odwiedzane przez kolorowych turystów, których całe sznury wiją się ścieżkami po połoninach. Moje szlaki prowadzą terenami, gdzie w promieniu wielu kilometrów nie napotkasz żywej duszy. "Szlak łez," który "wydeptałem" własnymi nogami (tu lekka przesada - tego wydeptać się nie da) - kluczy pomiędzy drzewami w dzikiej i dziwnej dla oka puszczy, wdrapuje się na wysokie wzniesienia, aby po chwili stromo opaść w głęboki parów lub potok. Zawsze jest wielka niewiadoma
przed wędrowcem...Nie ulega wątpliwości, że inni wariaci do mnie podobni, nie chodzą tędy ( a może chodzili?), ale też prawdą jest, że to moje nogi poprowadziły mnie kiedyś w te dzikie występki i tak pozostaje do dzisiaj. To szlaki, po których raczej rzadko wędrują wilki, one trzymają się bardziej bliżej ludzi i tam, gdzie jest większa możliwość polowań. Mimo tego zawsze czuję się tutaj bezpiecznie. To, na co zwracam baczną uwagę, to świadomość kontaktu z niedźwiedziem. Nigdy bowiem do tej pory nie miałem aż tak bliskiego spotkania i wolę dmuchać na zimne. Co do wilków - bardziej ufam im niż ludziom, choćby z jednego powodu - to Ci, którzy nazywają mnie wariatem, któremu brak jakiejś tam klepki z powodu bezsensownego ryzyka, na które się narażam według nich. No cóż - niech choć raz zdobędą się na odwagę i zapytają prawdziwych bieszczadzkich Zakapiorów - może przejrzą na oczy? Ja jestem tylko sezonowcem...A skoro co niektórzy nazywają mnie Indianinem, bo chodzę własnymi ścieżkami, to niech im 
będzie - "pies mordę lizał." nie, nie - prędzej wilk niż pies i to byłoby uwieńczeniem ich złośliwości...Nawiązuję do tematu również z innego powodu, odległego z czasów dzieciństwa, choć już starszego. Taki "samotny wilk," jak mnie wówczas określała moja ciocia, miał swoje wydeptane ścieżki w serwowskim ogrodzie, pomiędzy krzakami malin, drzew owocowych, znał swoje sekrety, z którymi z nikim się nie dzielił...To wszystko minęło. Nie ma ogrodów, ani Serwówki. Dzisiaj są Bieszczady i tylko to się liczy...Ale mimo wszystko żyje w teraźniejszości, choć trudno pogodzić się z tą nowoczesnością. Tak więc ten przysłowiowy Indianin, to chyba nic złego? Nastała wiosna, czas pomyśleć  o przygotowaniach, co czekać będzie za rogatkami miasta, gdzieś w naturze. Miejcie zawsze słońce za plecami, bo to da Wam przewagę nad tym, co macie przed sobą. Pozdrawiam.

                                                                     P  a  p  k  i  n     




piątek, 22 marca 2019

                          Na pohybel draństwu...

Dowcipniś zamknął mnie wczoraj w...wieży (?) Tak - właśnie w wieży, takiej z przed  wieków...Sprzątałem kręte schody wybudowane z cegły, wijące się kołem aż po szczyt, o ścianach surowych z małymi oknami, gdzie panuje półmrok, momentami ciemność - bez oświetlenia jest trudno. Przez okna mogłem oglądać świat z góry. I wszystko było klawo, do pewnego momentu, kiedy schodząc na dół z wiadrem pełnym nieczystości, zastałem drzwi zamknięte, jak się okazało, założone na skoblu jakimś patykiem. Drzwi oczywiście otworzyłem, siłą je wypychając. Cała trudność polegała na tym, że przy sobie nie miałem telefonu, bo pozostawiłem go w innym pomieszczeniu wraz z odzieżą. Fajnie, gdyby tak ten ktoś zamknął mnie na dobre, pewnie byłbym zmuszony przesiedzieć w wieży lub wejść na strych i tam nocować głowiąc się, jak powiadomić kogokolwiek o swoim problemie. Nic dodać, nic ująć - jak raz był to wybryk durnia z pobliskiej placówki Ośrodka dla głuchoniemych, którzy i tak zaśmiecają niedopałkami papierosów i innym świństwem kościelny teren...Do zakończenia całej pracy pozostała najwyższa część o znacznym stopniu trudności z uwagi na wysokość i trudne zejście. Jak więc zabezpieczyć się przed ewentualną powtórką z "rozrywki" dowcipnisi...?

Wszystkim życzę udanego weekendu i refleksji, jesteśmy bowiem w okresie przybliżającym nas do świat Wielkanocnych, a najważniejsze dni jeszcze przed nami.
Prawdziwej wiosny życzę. Pozdrawiam.
                                                 P  a  p  k  i  n

środa, 20 marca 2019

               Pastuch - "delicje" lat 80-tych...

Jesienią zawsze były wykopki...Ziemniaki jeszcze stały w polu, a pracę wykonywało się na przemian z...pasieniem krów. Papkin często, prawie "nagi" błąkał się po pastwisku pod lasem, bo za nim były już pala PGR-wskie - pola tabu, które krowy najbardziej lubiły ze względu na dorodną trawę...Stał tak Papkin z szeroko rozstawionymi nogami, gotowy do ucieczki, gdyby pracownicy PGR-u znaleźli by się w zasięgu jego wzroku. Za puszczanie krowy na państwowe pole groziła bowiem kara...Wyglądał jak ekonom, a może nawet jako pastuch pilnujący bydła. A one chodziły w samopas, gdzie popadło i to one za nos wodziły Papkina. We włosach hulał mu wiatr, czasem deszcz zasłaniał okolicę z domieszką mgły. Brakowało tylko wilków dla równowagi sił, bo dzików było tu co niemiara...I pasło się to bydło, a gdy już dość miało, szło samo do stajni drogą od lat wydeptaną krowim rozumem. Papkin jako pastuch szedł za bydłem  nienadążając ich gonitwą do wodopoju. A w domu był już tylko "bal" zapachów krowiego gówna...
A jeszcze potem było już inaczej. Z krowiego pastucha Papkin stał się pastuchem z...wyzwiska - taka moja dola. Należało czym prędzej "opuścić pielesze," puścić "gości" przodem, jak kultura nakazuje i "wynieść" się w swój świat, zbudować go od nowa...i tak się stało. Dzisiaj Papkinowi brakuje zapachu tego stajennego łajna przy podściółce i oporządzaniu, wywózce obornika, obcowania z końmi i beztroskiego spokoju. Tam dziś już tylko hula wiatr pomiędzy zabudowaniami, wyją wilki, które się zadomowiły jak u siebie, a w "rzeczce" tarzają się dziki. Cisza i spokój, można usłyszeć nadlatującą muchę. Siedząc na progu domu, gdzie było moje miejsce, patrząc w gwiazdy, słuchając cykadów, a spokój przerywa lecący nietoperz. Wszystko zostało we wspomnieniach, bo czasy minione już nie wrócą - wszystko przeminęło jak wiatr, jak rzeka San tocząca swoje wody. Nie ma już pól, również tych PGR-wskich, nie ma pól uprawnych, pastwisk - wszystko porosło chaszczem i...lasem. Wilki, których nigdy tu nie było, dziś są wszędobylskie i spacerują po całym domostwie zaglądając do stodoły, która najbardziej podatna na podglądanie i obwąchiwanie - reszta zabudowań jest zamknięta. Bywam tu od czasu do czasu tym bardziej, że są doskonałe warunki wypoczynku, jest łazienka, ciepła woda, nawet telewizja. Można się zaszyć w ciszy i podpatrywać chodzące wilki po podwórku - wspaniały widok...!  Nie ma już śpiewających pastuchów przechodzących obok, nie ma krów, koni, nie ma ptactwa domowego - nic nie ma. Gospodarzy można odwiedzić na miejscowym cmentarzu, bo reszta domowników rozeszła się po świecie i tylko gdy chcą i mają taką potrzebę - przyjeżdżają, by oddać się ciszy i powspominać stare dzieje. Ja również tak czynię...Siedliska i San...i wszystko co tam pozostało...

I znowu jestem sobą, znowu coś napiszę, czasem stanę obok
podziwiając ciszę. Bo gdy jest wrzask i hałas,
też piszę lecz z trudnością, modlę się wtedy o ciszę
mówiąc swoim gościom - 
"czy ja już nie zasługuję, na bycie sobą w tym domu...?"
Lecz Oni nie słuchają...
Więc zbieram z "zaświatów" myśli, resztki głupotek Papkina
i zapisuję na kartce w zeszycie do późnej nocy,
nie patrząc, która godzina...
                (Siedliska 1984)

Bywajcie...!
                                                           P  a  p  k  i  n

    

poniedziałek, 18 marca 2019

                     Pokoleniowa codzienność...

W moim prawdziwym życiu nie brakuje mi telewizora i pilota, szklanki na wodę, brzęczącej komórki, którą i tak wyciszam chcąc mieć trochę spokoju. Nie brakuje mi polityki i codziennej garści wiadomości, które po chwili spędzonej w rzeczywistym świecie wydają się zupełnie nierealne i głupie.   Z tego powodu coraz mniej oglądam telewizję...Nie tęsknię za idiotycznymi reklamami "jeszcze bielszej bieli," "milionowej" fortuny w Lotto, "minuty" za darmo," aż po "ułamek" procenta na zadłużonym koncie bankowym. Nie nęcą mnie weekendowe "mekki" tego zafajdanego pokolenia, w którym przyszło mi żyć. Nie nęcą mnie Centra handlowe oraz ich kolorowe "przyciągacze," których jest mnóstwo w pozostałych setkach podobnych galerii. Nie są mi potrzebne certyfikaty, nie pożądam oferowanych marek samochodów, nie rozpycham się łokciami o cokolwiek, nie interesują mnie luksusy, ani wykwintne ubrania, ani moda, za którą nigdy zresztą nie podążałem, jak również nie potrzebuję kolekcji dziesięciu par butów, każde na stosowną okazję. Aha - zapomniałem o wynalazku XX wieku, jakim jest kariera i...rozpuszczalnych tabletkach dających ciecz o kolorze i smaku sików, ale "zgodnych" (podobno) z naturalnym przepisem, zastępujących prawdziwe witaminy. Nie chcę i nie życzę sobie wysłuchiwać prześmiewców i band zwyrodniałych małolatów, braku kultury, zachowujących się jak stada bawołów, idiotów, czy też celebrytów, którym kariera na mózg uderzyła...Ktoś powie, że to ja jestem głupi, bo walczę z tym idiotyzmem, z którym innym nie po drodze. Cóż - skoro sami postępują podobnie lub tolerują wybryki tej dziczy, to znaczy, że "wychowanie bezstresowe" mija się z celem. Nie chcę tego wszystkiego w moim życiu! Miłego dnia życzę. Pozdrawiam.

                                                                    P  a  p  k  i  n 

piątek, 15 marca 2019

                        W  e  e  k  e  n  d  o  w  o...

...Troszkę sobie poleniuchowałem odsypiając ostatnią nieprzespaną noc...Moje dzisiejsze nieco dłuższe spanie zaowocowało  tym, że dzień rozpocząłem troszkę później, ale też pracą przy skalniaku. Posadziłem pierwsze kwiaty - bratki (myślę, że nawet słaby przymrozek nic im złego nie zrobi) oraz krzewy. Super to wygląda, nie jest już tak goło, jak do tej pory. Pogoda jest zmienna, troszkę deszczu i słonka na przemian - co dalej, zobaczymy. 
Weekend za pasem, dla wielu z nas właściwie już się rozpoczął wraz z dzisiejszym piątkiem. Tradycyjnie już życzę wszystkim udanego wypoczynku, uśmiechu i dobrego samopoczucia. Pozdrawiam.

                                                                        P  a  p  k  i  n

środa, 13 marca 2019

           Czego ode mnie wymagacie...?

To pytanie ma się nijak do treści, ale... Skoro zostałem "wywołany do tablicy," to wypada podzielić się moim "zaskoczeniem" w kwestii Genealogi Rodziny. Może więc zaskoczę również tych "obcych" oraz bliskie mi osoby. Coś zawsze zawróci moją uwagę skupioną na inne zdarzenia życia codziennego, a tu masz, jaka niespodzianka. Genealogie odłożyłem jakiś czas temu na półkę i wracam do niej sporadycznie wtedy, gdy jest to konieczne. Jednak wszystkim, którzy mnie pytają wydaje się, że jestem kimś "na posyłki" i teraz budzą się z pytaniami o to, czy owo dotyczące historii rodziny. To dobrze, bo świadczy o tym, że zainteresowanie jest. Zmuszony byłem napisać, a może dopisać w formie czytelnej aneks do wspomnianej Genealogii, choć i tak wątpię, czy zrozumiany będzie dla wąskiej grupy zainteresowanych i to z prostej przyczyny. Bo aby zrozumieć o czym mówi Geneza Rodu mojej (naszej) rodziny i to z oby stron, trzeba znać historie Polski - bez tego kompletna klapa. Wszyscy bowiem idą na skróty i uwagę zwracają jedynie na sprawach rodzinnych, nie dostrzegając, co dzieje się wokół niej. Mówię o tym tuż na początku w swoim słowie wstępnym: "Kto chce zrozumieć historię, właśnie tą najnowszą, musi się oprzeć o historię Polski. Bez niej, bez takowej na drodze poznania znajdziesz  jedynie znaki zapytania. I na nic się zda wysilanie głowy, gdzie bez tej wiedzy historycznej, wysiłek niezdrowy." 
                                                                          (1973)
Jak wspomniałem, rodzinną Genezą skończyłem zajmować się jakiś czas temu - po prostu zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, na ile wyczerpały się źródła zapisane w dokumentach i własnej penetracji, co kosztowało mnie czterdzieści lat gromadzenia materiału zanim spisałem je w jedną całość. Od czasu do czasu coś jeszcze spotykam, choćby materiał otrzymany z Ośrodka Dokumentacji Wychodźstwa Polskiego w Pułtusku. Uzupełniam w ten sposób to, o czym dowiaduję się obecnie, a co było mi nieznane wcześniej. Dziś jednak mam specyficzną minę do informacji ze względu na pewne zaskoczenie. Rzecz dotyczy strony rodzinnej mojej Babci, a więc też jakby mojej Mamy. W miesięczniku katolickim "Rodzina" na miesiąc marzec, w tytule "Na przesilenie wiosenne," tekst został "ozdobiony" reprodukcją obrazów Piotra Stachiewicza - mojego, powiedzmy dalekiego krewnego ze strony rodziny Babci (krótki życiorys dalej). Do tej pory nic mi nie wiadomo, że Redakcja tegoż miesięcznika jest właścicielem tychże pocztówek, tudzież ich reprodukcji. Cóż - pierwszy raz w zaskakujący sposób dowiaduję się o czymś, o czym nie miałem zielonego pojęcia. Zacząłem szukać i znalazłem pod wpisem Kościoła Polsko Katolickiego krótką recenzję o malarzu rodzinnym. Dobre i to...Tą informację wpisałem do aneksu uważając, że jest ważna informacją dla potomnych. Jak wspomniałem, sprawa dotyczy rodziny mojej Babci Antoniny, która 21 marca obchodziła by 136 rocznicę swoich urodzin. Wymieniam w tym miejscu dzieci stryjenki mojej Babci - Walerii Heggenbergerowej - Jacka i Marcelego (juniora) oraz Bronisławę z Heggenbergerów - Stachiewicz, żonę malarza Piotra Stachiewicza. Oto krotki fragment z Genologii dotyczący tego wątku: "Jedna z sióstr wuja Jacka - Waleria (juniorka), w tym miejscu informuję, że imiona dzieci często powtarzały się wraz z imionami rodziców - Bronisława, była żoną Piotra Stachiewicza, malarza i ilustratora - matką ich córki Anny Siedleckiej..." Moją kontrowersję budzi podpis w miesięczniku jednego z obrazów, a mianowicie podpis brzmi "Cisza leśna," gdy w Wikipedii widnieje zgoła inny tytuł tego obrazu, mianowicie "Matka Boża Opiekunka zagubionych dzieci." Cóż, może dojdę do prawidłowego określenia podpisu wymienionego obrazu? 
Piotr Stachiewicz - urodzony w  Nowosiółkach Gościnnych na Podolu, 29 października 1858 roku. Zmarł w Krakowie 14 kwietnia 1938 roku, pochowany w rodzinnym grobowcu na Cmentarzy Rakowickim. Malarz ilustrator. Kształcił się w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych (1877-1883). Wcześniejszy absolwent Politechniki Lwowskiej. Kontynuował studia w Monachium (1883-1855). Od roku 1885 na stałe zamieszkiwał w Krakowie przy ulicy Wenecja (dziś jest tam tablica pamiątkowa). Tworzył obrazy religijne, rodzajowe, historyczne oraz portrety. Znane są zwłaszcza portrety kobiety w stroju krakowskim do którego pozowała Zofia Paluchowa - "Piękna Zośka..." Od roku 1889 Stachiewicz jest członkiem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, a w latach 1900-1913 jego wiceprezesem. Tworzył ilustracje do powieści "Quo Vadis" Henryka Sienkiewicza, poezji Adama Mickiewicza czy Marii Konopnickiej, jak również ilustracji do reklam...Syn Piotra i ludwiki z domu Łabędzka. Mąż Bronisławy (1876-1945) z Heggenbergerów Stachiewicz, siostry Walerii (juniorki) - Wacławowej Anczycowej, córki Marcelego i Walerii Heggenbergerów. Syn Walerii i Wacława Anczyca - Władysław w stopniu ówczesnego kapitana został rozstrzelany w Katyniu (Charków), pochowany w Piatichatkach w grobie numer 6.
("Historia Rodziny," album, zdjęcia "A1, A2, C1-C4. Dzieci Piotra i Bronisławy Stachiewiczów: Anna Siedlecka, Piotr Zdzisław oraz Roman)

Wszystkich serdecznie pozdrawiam i życzę miłych snów.

                                                                  P  a  p  k  i  n         

poniedziałek, 11 marca 2019

                                           "Zanim nastąpi cisza...
                                            Będę głośno krzyczał, 
                                           mówił będę wszystkim 
                                                   o wszystkim,
                                        o tym, co w trawie piszczy,
                                           gdy idę polną ścieżką..."

Fragment wiersza z przed kilku lat, w którym "użalam" się na niedolę zimowania w mieście...
                                       "Wypłaczę w ramionach ciszy tam, 
                                                  gdzie nikt nie usłyszy
                                           mojego żalu i przygnębienia..."

Dzisiaj można byłoby potraktować te słowa wyrwane z kontekstu jako powitanie w moich progach. Wracam do pytania, które na początku sezonu letniego zawsze sobie zadaję: "co będzie, jak będzie, kiedy...?" To zawsze jest wielka niewiadoma. Ale dziś jestem jeszcze pod wpływem zimowego zastoju i jego skutków. Ostatni wpis do bloga, równoznaczny do Dnia Kobiet, jest tego dowodem. Oczywiście - doświadczenie życiowe robi swoje. Człowiek inaczej nieco postrzega pewne zagadnienia, a ja właśnie w ten sposób. I nie dlatego, abym był przeciwny takiemu dniu. Mam swój punkt widzenia zwłaszcza, kiedy widzi się, czego mogą dokonać nieodpowiednie zachowania lub co gorsze, rozwydrzenie i źle pojmowana wolność. Ale cóż, może to rzeczywiście wpływ zimowej kanikuły? Jeden z Karguli powiedział kiedyś: "Zwierz we mgle głupieje." Być może jestem takim zwierzem?  Zima otępia i różne myśli do głowy przychodzą. Ale proszę pomyśleć - jak dobrze być poza zdarzeniami, poza czterema ścianami, zwłaszcza ludziom podobnym do mnie, czyli wędrowcom. Jak najdalej od zgiełku miasta tam, gdzie spokój i cisza, gdzie ptaki śpiewają, choć nie zawsze, gdzie brzęcząca mucha przeleci ponad głową, gdzie wilk zawyje, jeleń się skryje, przemknie sarna...To coś, co cieszy ludzkie oko. Niedługo zamknę mieszkanie na "dziesięć spustów" i ruszę w świat tak mi bliski. Znowu ktoś odważy się powtórzyć pytanie o bojaźń, strach itp. Jeśli mam się bać, to wyłącznie samego siebie, bo czasem również bywam "nieodpowiedzialny," ale to akurat jest osobny temat. I mógłbym odnieść się do historii przemyśleń wcześniej datowanych, często się powtarzających, a które mnie po prostu "przygniatają," jak ciężki głaz. Nawet nie chce mi się odpowiadać na tak zadane pytania, bo po co...?  Przyjdź wiosno, pokaż swoje oblicze kwieciem łąk obsypanych. Zaświeć słonko i osusz mokre ścieżki. Lato - pozwól, że znowu cie pokocham, by zapomnieć, co mnie gnębi w czasie zimowej przerwy w...życiorysie. Jest taki szlak przeze mnie nazwany "szlakiem łez." Trudny to szlak, stąd jego nazwa. Bo kto by pomyślał, że są jeszcze takie miejsca niczym nie zakłócone, po których poruszają się wyłącznie zwierzęta - ludzie sporadycznie, albo wcale. Ale o tym innym razem...
Wszystkim życzę udanego tygodnia, dobrego humoru i zapachu wiosny. Pozdrawiam.

                                                                         P  a  p  k  i  n

piątek, 8 marca 2019

Dzień Kobiet w ostatnich latach stał się dla mnie dniem, którego chciałbym uniknąć, bo tak na prawdę, stał mi się obojętny... Cóż, większość kobiet chce być adorowana, szanowana, rozpieszczana i kochana przez mężczyzn. Z drugiej strony psioczą, narzekają, wyzywają itp. kręcąc
sobie jednak bicz na własną skórę. Skoro tak, to niech rozpieszczają, szanują, adorują swoich facetów. Ja naczytałem się tych bzdur co wypisują i mówią, zwłaszcza obecnie na tych spędach czarnych wdów i innych, a zwłaszcza obserwuję tą wprost nienawiść, tudzież na tęczowych tańcach na ulicach miast. Stałem się grubiański przez ich nieodpowiedzialne czyny. Oczywiście nie o wszystkie panie chodzi, ale jak widzę młode dziewczyny, zapewne jeszcze uczennice i to co mówią i wyprawiają, bierze mnie obrzydzenie. Kobiety słuchają teraz jakichś rozhisteryzowanych emancypantek, wszelkiej maści "terrorystek" ekologicznych o niskim poziomie wartości. A skoro tak - nie ustępuję im miejsca, nie daję kwiatów, nie przepuszczam w drzwiach itd, itp...A kiedyś dawałem im kwiaty, szanowałem, byłem szarmancki i całowałem w rączkę mimo, że różne opinie były na temat pewnego rodzaju higieny, za co otrzymywałem czarujący uśmiech. Zdecydowanie wolałem tamte lata...Czasy się zmieniają, a tych bredni o podłych facetach, to już nawet nie czytam, ani nie słucham. Bo skoro jako podły samiec nawet, gdybym starał się jak najlepiej i tak mam złą opinię, zwłaszcza u histeryzujących małolatek, które mają pojęcia o życiu tyle, co brudu pod paznokciami. Więc co to za różnica...? Jak nie ma różnicy, to po co się przepłacać...? 
Nie mniej w nadchodzący weekend niech wszystkim uśmiech nie schodzi z twarzy. Wszystkiego dobrego życzę. Pozdrawiam.

                                                                     P  a  p  k  i  n

środa, 6 marca 2019

                            Środa Popielcowa...

Dzisiaj dzień refleksji, to co nas bawiło - przeminęło, nastaje czas zadumy i zastanowienia się nad swoim życiem, zachowaniem...Ale i w tych dniach możemy znaleźć w sobie odrobinę postanowień, nie tylko na teraz, ale także na resztę życia, odpowiadając na zadane pytania, gdzieś w głębi samego siebie. Żyjemy we wszechświecie, który jest wystarczająco wielki, by nas ogarnąć, a jednocześnie na tyle mały, by zmieścić się w sercu. W duszy człowieka zawiera się dusza całego świata - milcząca mądrość...Jadąc rowerem w otoczeniu pięknej kanikuły, gdzieś w stronę miejsca, które sobie upatrzyliśmy, musimy sobie zadać pytanie: - "dlaczego własnie dzisiaj jest taki piękny dzień?" Może świeci słońce, a nawet jeśli pada deszcz, to wkrótce czarne chmury znikną, rozwieją się, ale słońce pozostanie i nigdy nie zniknie. Taka mała refleksja w chwili samotności... "Zreflektuj się w swojej duszy, w swoim wnętrzu, porozmawiaj z samym sobą pamiętając, żeby o sobie za dużo z nikim nie rozmawiać, bo w zazdrości ślepy zaczyna widzieć, a głuchy zaczyna słyszeć." To właśnie tych kilka słów dedykuję dziś moim przyjaciołom, którzy wraz ze mną przeszli w ostatnim czasie i nadal przechodzą trudne chwile. Mam nadzieję, ze wszyscy dobrze zrozumiemy te słowa..."Stojąc pośrodku lasu, gdy mrok zapadnie...Zgubiłem się idąc przed siebie nie wiedząc, gdzie iść. I chodził tak będziesz w obłędnym kole przez wiele godzin, bez żadnego efektu, aby w końcu odnaleźć ścieżkę prowadzącą do celu. Widzisz tylko siebie..." Kim jesteś - zapytaj siebie stojąc na środku ulicy, daleko poza domem? Fragment tych słów kilka dni temu przytoczyłem i widzę ciągłość tego przesłania. Popielec jest dniem refleksji i wszystkie dalsze dni po nim następujące. Popatrz na siebie, nie na innych, bo jeśli ktoś włoży rękę do ognia, Ty uczynisz to samo? Bruce Lee kiedyś powiedział i odnosiło się to do skupienia swojej uwagi na przeciwnika, ale to również odnosi się do nas zwykłych śmiertelników: - " Będziesz stale cierpiał, jeśli będziesz reagował emocjonalnie na wszystko, co ludzie do Ciebie mówią...Prawdziwa siła zawiera się w obserwowaniu wszystkiego z boku ze spokojem, bez emocji i...z logiką. Jeśli słowa mogą Cię kontrolować, to znaczy, że wszyscy mogą Cię kontrolować. Oddychaj i pozwól sprawcom przeminąć..." A na koniec kilka refleksji, może rad, wyrwanych z kontekstu:
- pij tam, gdzie pije koń, bo zwierze to zepsutej wody nigdy        piło nie będzie,
- zaściel pościel tam, gdzie kładzie się kotka, to bezpieczne
  miejsce,
- jedz owoce, które drąży robak, są zdrowe i pożywne, 
  piękny owoc nie przypada do gustu chyba, że wyłącznie 
  wyglądem,
- spokojnie dotykaj grzyby, na których siadają meszki,
- drzewa sadź tam, gdzie żyje kret, a dom stawiaj w miejscu,
  gdzie wygrzewa się żmija,
- kop studnię w miejscu, gdzie w upał gnieżdżą się ptaki,
- kładź się i wstawaj z kurami, a złote "ziarno" dnia będzie 
  Twoje,
- spożywaj więcej zielonego, a będziesz miał mocne i zdrowe 
  nogi i serce wytrwałe, jak u zwierza,
- dużo pływaj, a będziesz czuł się na ziemi jak ryba w wodzie,
- częściej też patrz w niebo, a nie pod nogi, a myśli Twoje 
  będą jasne i lekkie,
- kochaj swoich przyjaciół oraz bliźnich, nie krzywdź innych,
  a Pan Bóg do Ci życie wieczne...
Kim jestem (jesteś)? O tym następnym razem.
Miłego dnia, pozdrawiam.

                                               P  a  p  k i  n 
     

poniedziałek, 4 marca 2019

                         Poniedziałek, 4 marca...

czyli - "Nie lubię poniedziałków..." a w związku z tym...Zastanawiam się, czy wszyscy Ci, którzy cokolwiek piszą: wiersze, prozę, blogi i inne pamiętniki, tudzież artykuły - piszą je na bieżąco, czy tak jak mnie się to zdarza pisać na wyrost, uprzedzając niektóre fakty, zdarzenia, słowa tworzące później jedną całość? Każdy zapewne ma wypracowaną swoją metodę, choć wiem, że pisanie na kolanie, czyli na bieżąco jest najlepszą formą. W chwilach, kiedy biorę długopis do ręki, świat mi wiruje wokół. Wyłączam się z życia w otoczeniu skupiając się na tym, co w danej chwili mnie interesuje w temacie, który mam przekazać innym. Czasem się użalam i nie wiem dlaczego tak czynię - co mi to da, co zmieni, to i tak wszystko za mało, by to co boli od razu boleć przestało...(?) Czasem trudno mi zrozumieć samego siebie, dotrzeć gdzieś głęboko do własnego wnętrza...Boję się siebie, że coś uczynię, a za moment pożałuję lub po prostu wyśmieję się z tego. W tym pisaniu nie mam określonego celu - są to raczej "chaotyczne" tematy, te, co do głowy przychodzą o ogólnym znaczeniu, czasem jednak bardziej osobiste. Bo jak można sobie zaufać, by znów nie być tylko cieniem własnego ducha? Myślę, że w życiu tylko sercem można się kierować, bo rozsądek, choć ważny, to jednak nie dla mnie tak do końca - "ślepa dla mnie droga..." Ale nie tracę przy tym wiary i nadziei, że to co raz minęło, nie da się odmienić...W tym miejscu muszę się uśmiechnąć, bo tak to jest, kiedy wpada się w zbytnią melancholię (w poniedziałki tak bywa), choć lubię czasem znaleźć się w takim "towarzystwie" sam na sam z własnymi myślami w domu, ale często poza nim - dalej, czy bliżej, nie ma to znaczenia. Bo tylko ten zrozumieć potrafi moje odczucia, ten, który przemieszcza bezkresne ścieżki, w przedziwnym lesie, który wygląda jak  zaczarowany w bajce, tam, gdzie ptaki zawracają, gdy jest się samym, a wokół tylko dzika przyroda i ani żywej duszy. Nikt tego nie zrozumie, jeśli sam czegoś takiego nie przeżyje choć raz w życiu. Wtedy to słyszy się własne myśli, bicie serca - wtedy nikt Ci nie zarzuci, że jesteś brzuchomówcą i mówisz sam do siebie. Można usiąść, zapisać te myśli na kartce papieru, by potem je przerobić na coś pożytecznego. Wierzcie mi, takie odosobnienia sprzyjają na przemyślenie własnego życia...Proza i krótkie wierszyki, słowa nic nie znaczące wtedy, później urastają do rangi czegoś ważnego...Wiele w tych słowach jest treści pouczających, ale też śmiesznych, czasem niepoważnych, czy też frywolnych. Wtedy zazwyczaj przypominam sobie wiersz ks. J. Twardowskiego, kiedy kroczę po bezdrożach i przeróżnych wertepach i jest mi lżej, bo wiersz ten ujmuje moje serce...

"Boże, po stokroć święty, 
mocny i uśmiechnięty -
Tyżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną,
kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom,
teologów łaskoczą chrabąszcza wąsami
dzisiaj - gdy mi tak smutno,
duszno i ciemno -
uśmiechnij się nade mną..."

Własnie dziś, taki dzień po niedzieli, pochmurny, nijaki, niby ciepły, deszczowy, nic nie znaczący taki. Dzień bez wyrazu - 
jakże obojętny dziś jestem na te wszystkie znaki...
Nie przejmujcie się mną, bo jutro słonko zaświeci i wszystko wróci do normy. Smakowitej kawy życzę. Wydobądźcie z jej aromatu wszystką swoją radość życia.
Pozdrawiam.
                                                   P   a   p   k   i   n 

       

piątek, 1 marca 2019

Weekendowo pozdrawiam wszystkich, którzy mnie odwiedzają. 

Gdy wybierzecie się na spacer życzę, aby na Waszej ścieżce pojawiły się takie oto wiosenne kwiaty niosące radość i miłe spojrzenie na przyrodę. 

Wszystkim bez wyjątku życzę udanego, pogodnego w pełni słońca weekendu, wypoczynku i zadowolenia. Pozdrawiam.

                           P  a  p  k  i  n