Pastuch - "delicje" lat 80-tych...
Jesienią zawsze były wykopki...Ziemniaki jeszcze stały w polu, a pracę wykonywało się na przemian z...pasieniem krów. Papkin często, prawie "nagi" błąkał się po pastwisku pod lasem, bo za nim były już pala PGR-wskie - pola tabu, które krowy najbardziej lubiły ze względu na dorodną trawę...Stał tak Papkin z szeroko rozstawionymi nogami, gotowy do ucieczki, gdyby pracownicy PGR-u znaleźli by się w zasięgu jego wzroku. Za puszczanie krowy na państwowe pole groziła bowiem kara...Wyglądał jak ekonom, a może nawet jako pastuch pilnujący bydła. A one chodziły w samopas, gdzie popadło i to one za nos wodziły Papkina. We włosach hulał mu wiatr, czasem deszcz zasłaniał okolicę z domieszką mgły. Brakowało tylko wilków dla równowagi sił, bo dzików było tu co niemiara...I pasło się to bydło, a gdy już dość miało, szło samo do stajni drogą od lat wydeptaną krowim rozumem. Papkin jako pastuch szedł za bydłem nienadążając ich gonitwą do wodopoju. A w domu był już tylko "bal" zapachów krowiego gówna...A jeszcze potem było już inaczej. Z krowiego pastucha Papkin stał się pastuchem z...wyzwiska - taka moja dola. Należało czym prędzej "opuścić pielesze," puścić "gości" przodem, jak kultura nakazuje i "wynieść" się w swój świat, zbudować go od nowa...i tak się stało. Dzisiaj Papkinowi brakuje zapachu tego stajennego łajna przy podściółce i oporządzaniu, wywózce obornika, obcowania z końmi i beztroskiego spokoju. Tam dziś już tylko hula wiatr pomiędzy zabudowaniami, wyją wilki, które się zadomowiły jak u siebie, a w "rzeczce" tarzają się dziki. Cisza i spokój, można usłyszeć nadlatującą muchę. Siedząc na progu domu, gdzie było moje miejsce, patrząc w gwiazdy, słuchając cykadów, a spokój przerywa lecący nietoperz. Wszystko zostało we wspomnieniach, bo czasy minione już nie wrócą - wszystko przeminęło jak wiatr, jak rzeka San tocząca swoje wody. Nie ma już pól, również tych PGR-wskich, nie ma pól uprawnych, pastwisk - wszystko porosło chaszczem i...lasem. Wilki, których nigdy tu nie było, dziś są wszędobylskie i spacerują po całym domostwie zaglądając do stodoły, która najbardziej podatna na podglądanie i obwąchiwanie - reszta zabudowań jest zamknięta. Bywam tu od czasu do czasu tym bardziej, że są doskonałe warunki wypoczynku, jest łazienka, ciepła woda, nawet telewizja. Można się zaszyć w ciszy i podpatrywać chodzące wilki po podwórku - wspaniały widok...! Nie ma już śpiewających pastuchów przechodzących obok, nie ma krów, koni, nie ma ptactwa domowego - nic nie ma. Gospodarzy można odwiedzić na miejscowym cmentarzu, bo reszta domowników rozeszła się po świecie i tylko gdy chcą i mają taką potrzebę - przyjeżdżają, by oddać się ciszy i powspominać stare dzieje. Ja również tak czynię...Siedliska i San...i wszystko co tam pozostało...
I znowu jestem sobą, znowu coś napiszę, czasem stanę obok
podziwiając ciszę. Bo gdy jest wrzask i hałas,
też piszę lecz z trudnością, modlę się wtedy o ciszę
mówiąc swoim gościom -
"czy ja już nie zasługuję, na bycie sobą w tym domu...?"
Lecz Oni nie słuchają...
Więc zbieram z "zaświatów" myśli, resztki głupotek Papkina
i zapisuję na kartce w zeszycie do późnej nocy,
nie patrząc, która godzina...
(Siedliska 1984)
Bywajcie...!
P a p k i n
To prawda, ja tak samo tęsknię za tymi czasy. Czasami, które przynajmniej dla mnie są stracone bezpowrotnie. Kiedy to dwa razy w roku jeździliśmy do Zakopanego. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZakopane, Zakopane...Każdy z nas ma swoje przeżycia. Co zrobić, czasy te już nie wrócą, pozostają tylko wspomnienia. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń