Dni zwane "po piątkiem...."
Weekend - jak ja nie lubię tego określenia - takie nie nasze, obce, które wrosło w naszą polską świadomość...I dlatego dziś zamiast normalnej notki, takiej zwykłej pisanej na kolanie - mały fragment wstępu do biografii i Genealogi czyli początkowych opisów dziejów - taki prywatny i osobisty...Działo się to dawno, tak dawno, że trudniąc się poszukiwaniem korzeni rodziny od strony Taty, miałem dylemat, od czego w ogóle zacząć. Z pomocą przyszedł mi Herbarz Polski, choć nie tylko...Było to dawno na dalekich stepach Podola, a rozproszeni ludzie kryli się w ziemiankach. Kiedy to było...jak dawno ten wie tylko, kto śledzi historię . W biografii wspominałem bitwę nad Kałką - rok 1223, maj 31...Nie - wtedy nas nie było tylko książęta ruscy, którzy swoją głupotą sprowokowali mongolskie hordy i ginęli w męczarniach. Kto wie, czy późniejsi Ukraińcy nie skopiowali metod mongołów do rozprawy z Polakami, a rodzina została zmasakrowana w Rzezi Wołyńskiej (1943 r.)...To było tak dawno,że żaden ślad nie pozostał, a może zachował się, bo to jak mówi przepowiednia - to my Polanie stworzyliśmy tą przeklętą Ukrainę...To cierpienie, łuny pożarów, mordy (do dziś nie wiemy, co się z nimi stało i gdzie spoczywają ich szczątki prócz dwóch wiadomych przypadków...), a potem aneksja tego, co po nas zostało - naszą krwią zroszone - Kresy....!
Ale to będzie później, parę wieków dalej, cofając się w świadomości jakby do tyłu.To wtedy na bezkresach Podola kształtowała się rodzinna społeczność. Oto wspomniany początek:
"Na początku był kamień
ostry niczym kieł,
choć z drugiej strony był obły i gładki, w sam raz dla chwytnej dłoni,
którą stawała się moja owłosiona łapa...
Serce zwierzęcia już nie biło,
jak moje serce, jego oczy tak ruchliwe
przed chwilą
wpatrywały sie teraz w coś,
czego ja jeszcze nie mogłem dostrzec.
Obciąłem łeb, rozprułem brzuch,
zanurzyłem ręce w ciepłych
i parujących trzewiach...
Odurzył mnie słodki zapach krwi,
połechtał widok czerwonego mięsa -
przełykając ślinę dziękowałem bogom -
znów mi się udało przechytrzyć duchy
upolowanej ofiary...
Czy przebłagały je moje modły?
A może mazidła w przedsionku naszej ziemianki...?
To zwierzę, które "śpi" w kącie mojej jamy,
jest trochę do mnie podobne,
ma w sobie mleko, którym karmi mojego syna.
Ma też gładszą skórę,
smuklejsze palce
i dziwne upodobania.
Przygląda się w spokojnej wodzie,
wpina w swoje kudły kwiat,
a kiedy moja strzała chybi jakiegoś kolorowego ptaka, to klaszcze z uciechą w łapki.
No i opowiada jeszcze niestworzone historie,
których słowa zaczynają płynąć jak mgły,
albo śpiewa jak wiatr pomiędzy drzewami.
Ale czy mógłbym sie bez tej istoty obejść,
czy utrzymywałbym to ciepło i ogień?
Może więc wymyślić dla niej jakieś ludzkie imię?
(Ciągle na wspomnienie jej rozchylonych ud zaczynam dyszeć,
rozrzewiają się moje nozdrza,
wysycha przełyk
i czuję, jak pod moim brzuchem
nabrzmiewa męskość)...
Nie daje mi też spokoju ten kamień,
który pokazał mi kiedyś mój bardzo dziwny brat,
którego plemię uparło się nazywać szamanem...
Przypominał samicę z wielkimi piersiami -
łonem
i jeszcze większym zadem.
Nie pozwolił mi jednak jej dotknąć,
a tylko patrzeć, jak kładą się na niej cienie ogniska
i bierze ja w posiadanie księżyc...
******
Słowa zestawione i "ubarwione" w jedną całość (tu stanowią fragment), nawiązujące do zarania dziejów, w dalszej części do czasów współczesnych...Ale stało się też coś przekazywane z pokolenia na pokolenie, coś, co zaważyło na późniejszych losach rodziny...
Pozdrawiam życząc udanych wolnych dni. Bawcie się dobrze póki trwa karnawał. Pozdrawiam