Szukaj na tym blogu
niedziela, 30 października 2016
czwartek, 27 października 2016
Czas zadumy...2
Mimo, że to już koniec października, czas opadania liści, zamierania przyrody i zadumy nad przemijaniem, to życie trwa nadal... Róbmy wszystko, aby rozweselić i "ocieplić" nasz dom, w którym przebywamy, choć już bez tych, których kochaliśmy, a których nie ma już pośród nas... Czas biegnie, życie trwa. Nadchodzący listopad przychodzi często w zabłoconych butach, z liściem klonu we włosach i resztką słońca w sercu....
Wydaje się, że listopad to smutny miesiąc. Za oknami szaro i mokro. Cała przyroda jakby chciała nam przypomnieć, że wszystko ma swój kres. Nasz pobyt na tej ziemi też kiedyś się skończy. Kiedy stajemy nad grobami naszych bliskich i przyjaciół, zapatrzeni w przeszłość, zasłuchani w modlitwę drzew nad mogiłami i żal za najbliższymi, którzy odeszli, a który rozrywa nasze serca - czujemy się marnymi istotami wobec niemocy, która nas ogarnia. Ale nie płaczmy... Nasze życie na ziemi jest tylko wędrówką, szkołą, w której musimy nauczyć się miłości Boga. Jeśli stojąc nad mogiłą czujemy się osamotnieni pamiętajmy, że tak naprawdę nie jesteśmy sami. Oni nad nami czuwają, Oni obok nas są, ale nie możemy ich widzieć... Osobiście, wszystkie te refleksje zabieram na cmentarz, aby dzielić się nimi z tymi, którzy już odeszli. Wspominać ich i snuć wspomnienia. Otulony ciepłym szalem, może z rumieńcem na twarzy wrócę do domu, usiądę z filiżanką rozgrzewającej kawy i od tej pory będę przygotowywał się do spotkania z....zimą. Przeanalizuję wszystko to, co do tej pory było obecne w moim życiu. Zastanowię się także, jak żyję, gdzie żyję i jak to jest z tym opowiedzeniem się życia - w cywilizacji śmierci, czy cywilizacji miłości....
Szedł w szczerym polu Chrystus Pan,
a przy nim orszak bosy -
dziateczki, co na zżęty łan
szły z miasta zbierać kłosy.
Tulą się dziatki do nóg Mu,
drobniutkiej tej czeladzi,
a Chrystus spuścił jasną dłoń
i dzieciom główki gładzi.
"Rośnijcie - rzecze - ojcom swym
i matkom na pociechę,
jak złote słonko chaty swej
wyzłoćcie swoją strzechę..."
Ten wierszyk zawsze mówiła moja Babcia przekazując mi jego słowa. Uczyła mnie wiersza, ale niestety zapamiętałem tylko ten fragment....Szkoda....
Życzę zadumy nad samym sobą wspominając tych wszystkich, których nie ma już z nami.
niedziela, 23 października 2016
Sentymentalnie...
Podziwiam tych, którzy uważają, że jak osiągnął wiek emerytalny, będą mogli wyspać się do woli i mieć mnóstwo czasu. Kiedyś myślałem podobnie, ale z czasem wszystko prysło jak przysłowiowa bańka mydlana. Owszem - zaraz na początku miałem tą świadomość, że tak może być, jednak bardzo szybko okazało się, że nie ma nic błędnego, jak takie myślenie. Wtedy bowiem odezwały się instynkty, które bardzo szybko zagospodarowały mój wolny czas. "Poddałem" się opiekuńczej roli niańki, która stała się "obsesją" młodych, wykorzystujących "dziadka" w roli męskiej niańki do dzieci. Nie powiem - czasem odpowiada mi ta rola, ale tylko czasem. Nie mogę być na każde zawołanie dyspozycyjny przez 24/h tym bardziej z moim charakterem i predyspozycjami wędrownika. Trudno bowiem utrzymać mnie na miejscu na dłużej. Dlatego często sentymentalnie wracam do czasów pracy zawodowej, wspominam je, próbuję porównywać tamte do obecnych czasów. Jedno jest niezmienne - dzisiejsza moja profesja ma się nijak do tamtej, choć pokonuję znaczne odległości, ale nieco inaczej. To nie jest to, co było - wiadomo. Wtedy tym "przybytkiem" rządzili prawdziwi Naczelnicy i Dyrektorzy, znający od podszewki tenzawód - dziś rządzą biznesmeni nie mający pojęcia o niczym. Ale to już osobna historia i nie moja sprawa, choć mam prawo narzekać, gdyż widzę te różnice bardzo wyraźnie, nadal korzystając z usług przewoźnika, który przez głupotę został podzielony na Spółki, dziś ze sobą konkurujące, ze szkodą dla pasażera. Skoro więc o podróżach mowa, to własnie w takich warunkach przemieszczam się po kraju (patrz filmik poniżej). Jest to mała namiastka bycia wolnym na odcinku Poronin - Zakopane okiem pasażera. Milej niedzieli życzę...
piątek, 21 października 2016
Czas zadumy...
Tak się złożyło, że w ostatnim czasie, częściej niż zwykle poruszam temat cmentarzy i nie tylko z powodu zbliżającego się Święta Zmarłych i Zaduszek. Mam też szczególny powód,gdyż nie mogę patrzeć, jak grobowiec protoplastów rodziny mojej Babci ulega samo dewastacji spowodowanej upływem czasu, a Ci, którzy powinni ratować ten zabytek cmentarnej architektury, nie robią nic w tym kierunku...Ale to osobny temat na kiedyś, bo nie ulega wątpliwości, ze tematem tym zajmę się w niedalekiej przyszłości....bo grobowiec ten dziś wygląda tak....
W przeciwieństwie do mojego Dziadka - człowieka na wskroś wesołego i obdarzonego poczuciem humoru, okropnie nie lubił On cmentarzy obchodząc je z daleka. Jeśli idzie o mnie, to temat ten mnie nie przeraża, ani nie niepokoi. Zbierając materiały do rodzinnej Sagi, penetrowałem te miejsca spędzając długie godziny w biurach cmentarnych. Traktowałem to jak normalne czynności. Cmentarze nierozerwalnie wpisane są w nasze otoczenie... W mogiłach, w nagrobnych inspiracjach i ciszy nekropoli, zapisana jest historia zarówno całych narodów, jak i zwykłych ludzi. Szukając inspiracji do tematu Bieszczad, a także tych miejsc, z którymi jestem nierozerwalnie związany, przyszedł mi do głowy fragment wiersza Bolesława Leśmiana, w którym "Znikomek" na istnienie spojrzawszy z ukosa, wszedł na cmentarz: "śmierć, trawa, niepamięć i rosa..." W moim przekonaniu zdanie to, a raczej jego druga część najlepiej oddaje niepowtarzalną atmosferę panującą na cmentarzach - od wielkich nekropoli i narodowych panteonów poczynając, a kończąc na zarośniętych bluszczem małych i zapomnianych cmentarzykach, jak ten choćby w...Siankach.
Takie dni, jak choćby własnie 1-2 listopada, kiedy puste i senne alejki cmentarzy zapełniają się gwarem odwiedzających, a groby wyglądają tak, jakby je przed chwilą wzniesiono i tylko z pozoru burzą ową atmosferę spokoju i zamyślenia.... Cmentarz - cisza i bezwład. Tutaj zawsze panuje specyficzny rodzaj ciszy i bezwładu, w którym każdy ruch zdaje się być dostrzegalny, a dźwięk zwielokrotniony. Nie wiem, czy to złudzenie, czy podświadomość. Wydaje mi się jednak, że groby zawsze spowija lekka mgiełka.... Dla mnie cmentarze to nie tylko miejsca pochowku zmarłych, lecz także, a może przede wszystkim miejsca zadumy, kontemplacji i...nauki. Odkryłem je kiedyś przypadkiem własnie w Bieszczadach....
P a p k i n
środa, 19 października 2016
Jesiennie....(2)
W moim świecie od dawna gości już jesień... Co prawda nie żyję pod ciężkimi, ołowianymi chmurami, bo te skutecznie rozprasza wiatr, który każdego dnia obmywa moją twarz ze wszystkich smutków i obaw o to, co przede mną.... O jesieni mówią drzewa, które tracą liście, srebrzą moja głowę przypominając o nieuchronności zmierzchu. Świat mój powoli uspokaja się, jest mniej nerwowy, choć często stresujący. Potrafię jednak zapanować na tymi emocjami i skutecznie przeciwstawiać się. Nauczyłem się odpowiednio reagować, nie poddawać się jego naciskom, a stałym bywalcem jest uśmiech i poczucie humoru. A przyczynia się do tego moja kochana wnuczka, której uśmiech mnie zniewala. To Ona własnie wiosną jest w tym moim świecie...."Ja mieszkam w Tobie, Ty mieszkasz we mnie,
nasze mieszkanie jest bardzo przyjemne.
I gdy czasami "wpadamy" na siebie,
to gdzie jesteśmy...?
Naprawdę nikt nie wie!
Bo tak jesteśmy do siebie zbliżeni,
że miedzy nami nie ma przestrzeni...
Ty mieszkasz we mnie, ja mieszkam w Tobie
i tak mieszkamy nawzajem sobie..."
A na te jesienne dni dedykuję poniższy utwór Nataszy Marsh - "Morning Has Broken"
P a p k i n
sobota, 15 października 2016
Czas szybko biegnie...
Za dwa tygodnie, jak co roku obchodzić będziemy kolejny Dzień Zmarłych. Dziś chciałbym podzielić się trochę bajeczną refleksją, która dla mnie osobiście jest oczywista, ale jak to w życiu bywa, człowiek zawsze ma jakieś pytania i wątpliwości, choć tych drugich jest na pewno mniej. Ale może się mylę...? KRAINA "WIECZNYCH ŁOWÓW." Jedni określają to miejsce jako Niebo, inni nazywają je krainą Wiecznych Łowów (Indianie), jeszcze inni dodają, że panuje tam prawda, dobro, piękno... Często spoglądam w niebo - myślę, zastanawiam się co czeka mnie po drugiej stronie, kiedy przekroczę już próg pomiędzy życiem, a śmiercią i odbędę "wycieczkę" przez tunel w kierunku światła (?) Czy będzie to cisza absolutna, stan świadomości, czy dobro, które emanuje z każdego zakątka i napełnia serce radością? Nasze wyobraźnie tworzą światy i postaci materialne, dlatego tak trudno nam wyobrazić sobie to miejsce. Kiedy byłem dzieckiem, a nawet później (nawet teraz), tworzyłem obrazy wyobraźni - świat usłany kwiatami, słońcem, zielenią...Niby taki sam jak tutaj, ale o wiele piękniejszy, wyrazisty.... Rozmawiam też na ten temat z innymi. Jedna rozmowa utkwiła mi w pamięci, która moim zdaniem zasługuję na uśmiech i potraktowałem ją jako dobry żart. Nawet nie wypada mi tego napisać dosłownie... Wieczna rozkosz i stan uniesienia...Niebo - miejsce, gdzie królują wspomniane wcześniej: prawda, dobro, piękno, a także sprawiedliwość, radość, miłość. Ale jakie jest naprawdę, dowiemy się.... Z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej rozwiązania tej zagadki.... Za kilka dni cmentarze ożyją, rozbłysną blaskiem zniczy i świec. Znowu staniemy przy grobach najbliższych, zatopieni w zadumie...."Przechodniu - tym, kim Wy jesteście, myśmy byli, tym, kim my jesteśmy, Wy będziecie...."
czwartek, 13 października 2016
Trzy dni w Bornem Sulinowie...
(...) To było coś, co pozwoliło zapomnieć, odejść, odizolować się od otaczającego mnie świata. Cisza - przenikliwa cisza i spokój w pokoju i na terenie samego Klasztoru Karmelitanek. Pojechałem, aby odpocząć i skupić się na sobie - taką propozycję poddali mi moi przyjaciele... Można zaryzykować stwierdzenie, że to wręcz "przerażająca" cisza... Miejsce skupienia, modlitwy, gdzie życie toczy się pomiędzy jednym, drugim, a kolejnym dzwonkiem. Inny świat, otoczenie i wyczuwająca granica pomiędzy dwoma światami: ten "odległy" i odizolowany, czyli wewnętrzny - klasztorny i ten nasz - zewnętrzny, gdzie chaos i problemy cywilizowanego świata. A mimo wszystko - w tej części ogólno-dostępnej, czyli gościnnej acz klauzulowej, cisza dzwoni w uszach... Nie - nic nie dzwoni, bo jak określić ciszę? To daje, to pozwala odizolować się od świata zewnętrznego. Pozwala na skupienie się, na głębokie przemyślenia. Korzystając z kaplicy można wsłuchać się w modlitwę i śpiew, posłuchać bicia własnego serca, modlić się własnymi słowami, prostymi wychodzącymi wprost z serca, albo wspólnie z siostrami zakonnymi, których nie widać, bo pozostają za wielką kratą i w miejscu, które jest niewidoczne dla oka ludzi tu przebywających.... Śpiew sióstr jest przejmujący, to śpiew jakby dochodził zza świata - delikatny, równomierny, a zarazem cichy i jakby inny niż gdziekolwiek indziej.... Bo tam za kratami jest całkiem inny świat, świat zamknięty i niedostępny dla postronnych. W części gościnnej Klasztoru klauzulowego obowiązują pewne reguły. Porządek należy do gości. Obowiązuje cisza i skupienie, to takie odejście od rzeczywistości, które spełnia bardzo pożyteczną rolę. W końcu pobyt w tym miejscu jest osobistym wyborem osoby to przebywającej..."Gościu pamiętaj - że każdy, kogo tutaj spotkasz, podobnie jak Ty szuka Boga w ciszy, modlitwie i milczeniu...." Dało mi to wiele możliwości zastanowienia się nad samym sobą, przemyśleniu wielu kwestii, odejścia od spraw codziennych, także natknęło mój umysł, wyciszenie się, wypoczynek... Jadąc tu bylem świadomy tego, co tu spotkam, co mnie czeka, na co mam być przygotowany, jak z tym żyć...! Samo miasto Borne Sulinowo, to zupełnie inny temat, któremu być może poświęcę kiedyś kilka słów...Tu jest "nuda" i osłupienie....
Siedzę - wsłuchując się w rytm serca myśli...
Przerażająca cisza, niemoc (?)
Wyjście....
Nie ma wyjścia, bo brama zamknięta,
furta również.
Gdzieś w oddali tętni miasto
niedzielnym rytmem.
Ludzie idą do kościoła, a ja milczę...
Słyszę dzwonek oznajmiający jutrznię...
Potem tercję i sekstę....
"Zmarnowany" ranek -
już po pierwszej kawie jestem,
czekam na drugą....
Wszystko w swoim czasie i tempie.
Patrzę znowu na bramę -
zamknięta,
milczy jak grób.
A wokół nawet ptaka....
Zamglony poranek w Bornem Sulinowie...
Sąsiadka zza ściany
rekolekcje spełnia,
modlitwą wewnętrzną
od rana pogłębia.
Na czczo bez śniadania,
na głodno wsłuchana
w obraz wewnętrznego Boga....
Tylko ja tu sam -
nadzieja i..."trwoga,"
bo jak palec samotny
pośród czterech ścian.
W ciszy i spokoju rozmyślam
nad tym, co dobre, co złe,
co za bramą....
Tam....!
Papkin
wtorek, 11 października 2016
Tak było, czyli...Pozostają wspomnienia...
Słońce zaszło już za ścianą lasu, a myśmy zapalili ognisko - góralską watrę...Tak było każdego wieczora. W taki to sposób umilamy sobie czas do późnych godzin nocnych. A wokół bór nieprzebyty... Kiedy tak sobie siedzę przy ognisku, przypominają mi się lata dziecięce, opowieści mojej Mamy i te piosenki, które śpiewała: - "Płonie ognisko w lesie, wiatr smętną piosnkę niesie, przy ogniu zaś drużyna, gawędę rozpoczyna....? Albo jeszcze inne piosenki: - "Płonie ognisko i szumią knieje, drużynowy jest wśród nas, opowiada starodawne dzieje..." Ech, jaki to odległy czas... Teraz jestem tu, w puszczy bieszczadzkiej, gdzie honory domu sprawuje "Kaśka Litwinka" (Maria Stypułkowa-22.02.1890-8,09.1968), a dziś już jej duch. Bo Ona nadal żyje pośród nas i w naszych umysłach.A wspominać jest co zwłaszcza, że czas obecny nie różni się zbytnio od chwil spędzonych w jej obecności. Troska o gości (ile razy można być gościem?), jak najlepszą atmosferę.... Śpiewamy cicho, ale echo niesie piosenkę po lesie. Może ją słychać w Muczarnem, a może gdzieś na szlaku? A już na pewno wzdłuż "Głuchego" (tak nazwaliśmy przepływający obok potok. Głuchy, ponieważ słychać jego pomruk nawet w nocy. To już druga, ponowna nazwa potoku, gdyż takowy istnieje oficjalnie w innej części Bieszczadów - ten natomiast jest nasz. Jego źródło leży w niedostępnym miejscu u podnóża "Działu...." Pięknie iskrzą polana drewna wzbijając się ponad płomienie ogniska. Pieczemy kiełbaski ze słoninką popijając piwem. Cieszymy się z obecności w miejscu tak nam znanym i lubianym - w naszej "Siklawce...." Juto podobno ma padać i ma być chłodniej niż dzisiaj, ale czy to powód do zmartwienia? Nawet nie rozmawiamy o pogodzie - przeciwnie...Na jutro planujemy wyjście na pogranicze przez "Hrubki," obok mogiły Gładysza i dalej przez "Czerteż." Nawet, gdyby padało, ubieramy peleryny, gumowe buty i....w drogę. To jedyna nasza wycieczka w tym roku. Kiedy będzie następna taka - trudno powiedzieć, chyba, że indywidualna, co jest bardzo możliwe zwłaszcza dla mnie... Za kilka dni nasze drogi znowu się rozejdą, każdego w inną stronę. Rozjedziemy się do swoich miejsc zamieszkania, do środowisk, by po jakimś czasie znowu spotkać się własnie tu, przejść tą kamienną ścieżką do domu tak nam bliskiego. Tegorocznego lata jest nas cały komplet, ze wszystkich stron: Ja, jako "Papkin," jest Sebek (Kuropatwa) z Nowego Targu, Rysiu (Pintura) ze Skarżyska Kamiennej, Andrzej (Aladyn) z Wrocławia, Jurek (Kominiarz) z Oleśnicy, Artur (Artysta) z Brodnicy, Ania (Sasanka) z Warszawy, Mariola (Księżniczka) z Wasilkowa, Andrzej i Marzena (Bynio i Rusałka) z Białegostoku, Kasia (Stokrota) z Łodzi oraz Marian (Fredi) z Sandomierza. Jest z nami rodzina "Kaski LItwinki" - Jaro (Ptasznik) i Wikta (Sołonko).... Ten czas z piosenkami na ustach i wspomnieniami, jakże upływa w przemiłej atmosferze. Tu w tym magicznym miejscu, na bieszczadzkim odludziu sprawia, że jesteśmy innymi ludźmi niż na co dzień....Kwilą skrzypki Sebka i melodia wygrywana. Dobrej nocy i do zobaczenia... I niech moc Bieszczad zawsze będzie z nami...
PS.
Spotkanie przyjaciół Marii Stypułkowej w dniach 9-17 sierpnia 2005 roku.
Tęsknoty małe, tęsknoty duże,
w wytartych dżinsach i...w garniturze,
bywały kiedyś, bywają teraz -
tak samo łezkę uronię nieraz.
Z pewną jednakże różnicą małą:
to kiedyś - za tym, co nadejść miało,
co w końcu przyszło, co się spełniło -
to teraz za tym, co kiedyś było...
(Bieszczady, sierpień 2005)
Papkin
piątek, 7 października 2016
Gdy nie mam co robić wracam do wspomnień...
Kiedy mam czas, a mam go trochę...."zamykam" się w mojej "samotni" wracając do czasów mojego dzieciństwa. Często wracam do tamtych czasów bo były ciekawe, a świat wydawał się taki piękny i kolorowy. Wiem, ze piszę do znudzenia, ale co mogę zrobić. Pomarzyć przecież każdemu wolno.... Nie miałem wtedy większych problemów, choć one były, ale to już inny temat o którym wspomniałem we wcześniejszych notkach. Ale mogłem poddawać się marzeniom, które nie zawsze się spełniały. O czym marzyłem? Zawsze ciągło mnie w świat, chciałem być podróżnikiem. A nawet nim byłem pokonując całe kilometry w drodze do domu... Wyobrażałem sobie, jak płynę statkiem po niezmierzonym oceanie w poszukiwaniu lądów. Czasem trafiałem na wielki kontynent, czasem na małą bezludną wyspę. Marzyłem wodząc palcem po mapie - w ten sposób zwiedzając cały świat. Wyobrażałem sobie spotkania z Indianami, próbowałem zilustrować we własnym umyśle ich sposób ubierania się, zachowania, obrzędy i zawsze byłem po ich stronie, nie tak jak w filmach, wszyscy przyklaskiwali kowbojom... Moja wyobraźnia zdawała się nie mieć żadnych granic... Minął długi czas, przewałki życiowe - moje marzenia uległy dewaluacji. Pozostały jedynie podróże po kraju nie licząc wyjazdów związanych z Genealogią Rodu. Ale i świat stał się mniej kolorowy niż wydawał się w dzieciństwie. To normalna kolej życia. Brutalna rzeczywistość zdominowała moje marzenia. Wciąż jednak wracam do tamtych dni zamykając oczy i...marząc. Wiem, że za chwilę się obudzę, wiem, że za chwilę przyjdzie mi się zmierzyć z przykrymi sprawami dnia codziennego. Ale dzięki tym marzeniom, które od czasu do czasu do mnie przychodzą, mogę jednak podnieść nieco wyżej głowę, mogę znowu się uśmiechnąć i z tym uśmiechem wchodzić pomiędzy ludzi.... A skoro weekend się dziś rozpoczyna, życzę wszystkim moim przyjaciołom jego spokojnego przeżycia, dobrego i miłego wypoczynku przy dobrej i spokojnej muzyce, którą polecam....wtorek, 4 października 2016
"Słupek...."
Nie wiem, czy powinienem zabierać głos w sprawie. Może lepiej nic nie mówić, nie zwracać uwagi, bo to i tak, jak grochem o ścianę...Ktoś może mi zarzucić, że narzekam, ględzę, że nic mi się nie podoba. fakt! Trudno odnaleźć sie w tej parszywej rzeczywistości. Jednak twierdzę, że kiedyś, a było to dawno temu - nie zauważałem wówczas, aby podobne "pomniki głupoty" były na przejściach dla pieszych (na chodnikach). Co prawda, nie było ścieżek rowerowych, gdyż jeździło sie po prostu po chodnikach i nikt z tego powodu do nikogo pretensji nie miał. Była co prawda większa kultura, ale to już inny temat... Ale dziś, kiedy cywilizacja poszła znacznie do przodu, a ludzie zdobywają wykształcenie na uczelniach (kiedyś było podobnie), z tą różnicą, że własnie dzisiaj mamy wielce oświeconych inżynierów od dróg miejskich i nie tylko, którym zapewne jeszcze wystaje słoma z butów, nie mówiąc o rozumie. Bo ktoś oświecony musiał podjąć decyzję, zaznaczyć na rysunku, a potem ręka robotnika wcielić projekt w życie zalecając wykonanie osadzenia słupka własnie w tym miejscu. Ktoś też musiał projekt zaakceptować (pewnie taki sam mądry co pan inżynier) nie dostrzegając niczego, co mogło by w ostateczności usprawnić komunikację w tym miejscu, konkretnie dla rowerzystów. A ten co "wbił: ten słupek, czyli robotnik, też niczego złego nie zauważył. Gdyby tak było, byłby mądrzejszy od swojego przełożonego, ale po co się trudzić? Może był na kacu, może myśleć nie potrafił, nie wiadomo!? Wstawił słupek, bo tak mu kazano.... Słupek, o którym mowa ma podobno informować rowerzystów, że droga rowerowa w tym miejscy skręca w prawo, poprzez jezdnię, a z kolei należy po jej pokonaniu jechać około stu metrów, aby ponownie przejechać wspomnianą jezdnię, dostać się w ten sposób na drugą stronę, bo tam akurat znajduje się stacja rowerów miejskich. . Tymczasem widoczna na zdjęciu droga rowerowa nie kończy się na słupku lecz poza bramkami zabezpieczającymi przejście przez tory tramwajowe lecz poza nimi. Absurd goni absurd, a podobnych przypadków można zauważyć więcej, właściwie na każdym kroku. Bezmózgowcy tworzą durne pomysły, bo nikt mnie nie zmusi, aby omijając słupek wchodzić na drogę rowerową lub pchać się do krawężnika przy bezpośrednim ruchu samochodowym.
Podobny przykład na zdjęciu poniżej, a byłem już świadkiem słupa stojącego na...jezdni, który zniknął po bardzo długim czasie. Nie wiem, nie znam sie na tym, ale zastanawiam się, czego tak naprawdę uczą dziś na tych uczelniach? Bo odnoszę wrażenie, ze ich absolwenci są głupsi po ukończeniu niż wtedy, gdy studia rozpoczynali, a do tego brak im wyobraźni. Życzę zdrowia, bo ono najważniejsze...
niedziela, 2 października 2016
Najlepiej spożyć przed....
Odnoszę takie wrażenie, że człowiekowi w pewnym wieku mija "data ważności." Takie "spożyć przed," albo "najlepiej spożyć przed." Coś jakby ostrzeżenie na opakowaniu jakiegoś produktu z tym, że nie w dosłownym tego słowa znaczeniu i częściej ujawniające się w ramach ukratkowych spojrzeń, cichych szeptów, a rzadziej podczas bezpośredniej rozmowy. Nie wiem w jakim stopniu dotyczy to inne osoby, ale widzę, jak jestem postrzegany, a w ostatnim czasie to już na pewno...Za kilka miesięcy, gdy nadejdzie kulminacja wiosny, niemal na styku z latem - będę obchodził kolejną rocznicę swoich urodzin. Od lat dzień ten spędzam poza domem, najczęściej na wyjeździe.... Obserwując otoczenie mam nieodpartą możliwość widzenia zmian zachodzących wokół. Jak grzyby po deszczu rodzą się dzieci... Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego - takie są prawa natury. Dotychczas jakoś nie zwracałem na to szczególnej uwagi, biorąc za pewnik, że kwestie małżeństwa jak i posiadanie potomstwa należą do aspektów prywatnych danych osób. I mnie - osobie stojącej z boku nic do tego, choć biorę pod uwagę wydaną wcześniej rezolucję w sprawie "bezpieczeństwa demograficznego naszego kraju," ale jakim prawem miałbym się zajmować rozliczaniem ludzi dlaczego ktoś z kim, kiedy i jak długo...? I wszystko byłoby fajnie, gdyby akurat ktoś nie zahaczył o mnie i to w sprawie mojej prywatności. Fakt - uświadamiam sobie, że jestem sam i trudno w tym wieku porywać się z motyką na księżyc. Wiem też, że w okolicy 1994 roku skończył mi się termin przydatności do... E, tam...! Docinki w tej kwestii straciły humorystyczny charakter przeistaczając się w wyrzuty bądź po prostu kpiny. Nagle dla otoczenia, człowiek stał sie nieporadną jednostką żyjącą w oderwaniu od rzeczywistości. Ta ohydna, wręcz nieznośna nagonka coraz bardziej dopieka. A przecież jestem w pełni sprawny, nie wymagający pomocy fizycznej osób trzecich i samowystarczalny... Bycie takim jak ja nie pomaga, bo zgodnie z instynktem - już powinienem zdechnąć..! Zamiast tego zauważono, że nadal żyję i mam się dobrze. Planuję wyprawy życia, wyjazdy nawet w jakieś odległe zakątki i eksplorowanie wszystkich ich aspektów. Kto zna ten temat (a piszę o nim szeroko), może sobie wyobrazić minę moich "prześladowców" patrzących na mnie jak na wariata, ze złością wypowiadanymi słowami pod moim adresem: - "dlaczego jeszcze żyjesz durniu..." Patrzą na mnie z dozą pogardy i jest to być może jedyny stanowiący odruch na jaki ich obecnie stać. I nawet jestem w stanie to zrozumieć, ten ich wyraz twarzy i złośliwe docinki. W końcu ich życie zmieniło się diametralnie od czasów mojej młodości i nie potrafią sobie z życiem poradzić. Tyle, że nie uprawnia ich to do degradowania innych od siebie jednostek. Równie dobrze mógłbym dociekać wyższości osiągniętej nauki życia nad ich nieudolnością, ale tego nie zrobię. Nie widzę takiej potrzeby poniżania się do ich poziomu. A tak w ogóle, to nigdzie mi się nie śpieszy. Nie mam żadnego "parcia" na kwestię zdechnięcia przed czasem, jaki mam sądzony wierząc, że na wszystko przyjdzie czas - na mnie również. Moja Mama zawsze mi powtarzała, że żyć, aby żyć - to nie żadna sztuka. Sztuką jest przeżyć życie, wytrzymać wszystkie trudności." I jestem pewien, ze coś w tym musi być. A Wy młodzi weźcie się wreszcie za siebie i za życie. Róbcie coś bardziej pożyteczniejszego niż tylko przesiadywanie przed komputerem. Miłego dnia....!
sobota, 1 października 2016
J e s i e n n i e....
Dopiero lato się skończyło i zawitałem w domowe progi, a mnie by znowu gdzieś przed siebie gnało - taki to ze mnie niespokojny facet...W domu usiedzieć nie potrafię, nie umiem, nie mam odwagi,
gdy siadłem dziś rano na kanapie, domowy spokój mnie nie bawił....
Nawet przeciwnie - denerwuje, bo co to za spokój w czterech ścianach,
w domowych pieleszach źle się czuję,
bo co innego być w...Bieszczadach...!
No, sorry - nie wiem, co się dzieje, bo każde słowo w rym się składa,
a zatem spokojnie w domu nie posiedzę i znowu gdzieś mnie poniesie....
Wiem, że znajdę to czego szukam w moim kochanym lesie - w Puszczy Bukowej, nieopodal "Kaśki Litwinki," na szlaku, gdzie spotkam wilka, który mi drogę wskazuje. Wiem też, że muszę ponownie tam pojechać i pozwolić, by drzewa użyczyły mi swojej prywatności i rozmowę z samym sobą....
Może rzeczywiście spotkam białego wilka, który według legendy ludziom pomaga odnaleźć drogę...?
A dzisiaj....
Moje serce zostało w Bieszczadach,
w leśnych duktach, na połoninie,
gdzie wiatr halny śpiewa melodię
i gdzie strumień wartko płynie.
Moje serce zostało w Bieszczadach,
w leśnej ciszy i gwarze Soliny,
w śpiewie ptaka, co echem się niesie,
gdzie nie liczą się dni ani godziny.
W kniei głuchej, w Puszczy Bukowej,
na rozdrożu w ciszy zamkniętym,
w blasku słońca z potokiem gadam -
serce moje w Bieszczadach zostawiam...
(maj 2012)
Papkin
Subskrybuj:
Posty (Atom)