Szukaj na tym blogu

środa, 17 maja 2017


          D y n a s t i a   P a p k i n a...(10)

Wypoczynek na łonie natury - nawet ten, którego trudno nazwać wypoczynkiem z uwagi na krótki pobyt nad wodą, w lesie, w górach, czy innych miejscach - zawsze był i jest czymś nadzwyczajnym. A kiedy są to miejsca o szczególnej wadze, pozwalające na spokojne przemyślenie tego i owego, spokoju dające - wtedy Papkin czuje się jak w siódmym niebie. A za takie miejsca uważa te, które związane są z miejscami rodzinnymi - enklawy miejskie, a także nekropolie stanowiące oazę spokoju i zadumy, gdzie spokojnie można zastanowić się nad wieloma, różnymi  sprawami, niekoniecznie tymi, które przeminęły. To może smutne miejsca, ale dające możliwość prześledzenia życia tych co odeszli, a także w pewnym sensie swojego.... Papkin wspomniał o naturze, a ta stanowi całe motto dzisiejszego rozważania. Wcześniej było wspomnienie Bieszczad - krainy nadzwyczajnej, o której i dziś mowa będzie, bo zbliża się kolejna wyprawa, ale są też inne i można tych miejsc mnożyć. Każda, nawet krótka chwila na łonie natury, to niedoścignione pragnienie jej powtórki, obcowania z nią, bo to nie tylko przyjemność, ale też, a może przede wszystkim odejście od codzienności i spraw, które zaprzątają Papkinowi umysł. Papkinowi przypomina się wiersz z przed lat - "Dyzio marzyciel." Bo przecież można całymi godzinami leżeć na zielonej trawie patrząc w bezchmurne niebo lub to, po którym przemierzają lekkie chmurki - patrząc na nie wysypiać się i budzić, być beztroskim i oddanym naturze człowiekiem. Nucić sobie piosenkę, niekoniecznie tę najbardziej znaną lub jej część...
                                          "Popłyń do Rio, gdzie ananas dojrzewa,
                                         gdzie dziewcząt bez liku nie nosi staników,
                                               gdzie sambę się tańczy i śpiewa..."
Papkin nasłuchał się podobnych kiedyś piosenek, a wiele z nich utkwiło mu w pamięci i nawet dziś trudno się ich pozbyć... Pojawiają się i znikają, w dzień, to w nocy, wszędzie, gdzie Papkin się znajduje. Czasami są tak upierdliwe, że złoszczą doprowadzając do "białej gorączki" (?)  


                                             "Piwo w kufelku nie może długo stać...
                                                                  Jedno, drugie...
                                                            A potem jeszcze dwa,
                                                  pijmy i śpiewajmy ile się da...!"
Bardzo ciekawa piosenka i ze względu na niecenzuralne słowa, zmuszony byłem je "oszpecić..." a która ostatnio tak umysłem Papkina zawładnęła, że ten zmuszony był szukać "ratunku" w długim spacerze po mieście, a właściwie poza jego granicami. A dziś znowu Papkinowi chodzi po głowie inna piosenka z czasów mazurskich wojaży...
                                                       "Mazury, Mazury, Mazury, 
                                                      popływamy tą łajbą z tektury,
                                                            gdzie kobiety ładne są
                                                          i komary w tyłek tną..."
Z piosenką jest podobnie jak z wierszem - jak się uczepi, to odczepić się od niej nie da do czasu, aż samo gdzieś się nie "utopi...." Papkin uważa, że takie leżenie tyłkiem do góry, gdzieś na letniej trawie, jest niezwykle przyjemne pod warunkiem, że nie natrafi się na mrowisko. Papkin już przeżył takie "zderzenie - horror," kiedy miał to nieszczęście natrafić na szczególne gniazdo czerwonych mrówek, które tak szybko opanowały jego członki, że ten zmuszony był wskoczyć do jeziora... Kto może wiedzieć, co kryje się pośród zielonej trawy? I zdawać by się mogło, ze trawa - ten naturalny płaszczyk ziemi po której łażą insekty z mrówkami na czele, stanie się miejscem niebezpiecznym. To pierońskie diabelstwo nie przebiera w środkach i nie wybiera obiektu zainteresowania. Skutek takiego łazikowania jest "tragiczny." Przykładem tego był obóz w Tynwałdzie koło Iławy. O zgrozo!!! Nigdy więcej tego horroru...! Bo w Tynwałdzie nie były zwykłe, polskie mrówki, to było coś innego. Ponieważ Papkin spał pod kocem z wielbłądziej sierści podejrzewa, że były to insekty faraońskie, ponieważ koc ten pochodził z...Egiptu. Papkin leczył ukąszenia przez długi czas. I co można na to powiedzieć? Pewnie to, że jednak trawa jest po stokroć lepsza niż egipskie pielesze.... Papkin w ciągu swojego żywota był w różnych sytuacjach, nawet w tych luźnych, pozbawionych napięć, a więc weekendowych. Obfitowały one (choć rzadko) w zabawne sytuacje, które czasem reżyserowane lecz w większości zdarzeń wynikały z czegoś prostego i nieoczekiwanego. Bo jak tłumaczyć to, że kiedyś Papkin usnął na brzegu potoku, a kiedy się obudził czując wodę pod sobą, która podmywała mu tyłek...? Czyżby poziom wody w strumieniu tak gwałtownie się podniósł?  Ale każdy pobyt na łonie natury , daleko od domu - zawsze był, jest i nadal będzie czymś wyjątkowym. Nawet takie podróże jakie Papkin odbył w ciągu wszystkich lat. Bo kiedyś wszystko było inne - nawet błękit nieba, trawa bardziej zielono-soczysta, albo takie owady - niby te same, a jednak inne. Ile z nich wyginęło? Kiedy robiło się ciepło na wiosnę, wesoło bzykały świerszcze wieczorami, kumkały żaby, latały pszczółki i inne owady, a żuczków było całe roje, nie mówiąc o chrabąszczach, których dziś już nie uświadczy....


Ach te podróże - te rzeczywiste i te podróże marzeń i....w marzenia... Podróże marzeń zaczęły się w najmłodszych latach, a potem będąc już niezależnym od wszelakiego  pieroństwa typu "podwładny," rodzinka i cała reszta. Czasem kończyły się one brutalnym uderzeniem "młotkiem" w głowę. Roznosił się wtedy przeraźliwy krzyk dudniący wiele, nieziemsko długich chwil w Papkina uszach - obudź się, to tylko marzenia....!  Ziemia, po której Papkin stąpa, podróżuje, żyje - jakże ona dla Papkina wielka!  Dla przeciętnego faceta, jakim On jest, w przeciętnej rzeczywistości i przeciętnym ciele, zjawisko wielkości ziemi jest wprost wyzywające. Dla Papkina taka wielka, a dla pana Wszechświata niewidoczna - zanikająca wśród miliardów ciał niebieskich. Bo Papkin przecież nie zliczy, ile takowych tańcuje na co dzień w tych błękitnych przestworzach. Czy tylko z Ziemi widać ten błękit niebieskiego oceanu? W każdym razie jest ich wiele. No i jest w tym wszystkim Papkin - ten malutki facecik podróżujący codziennie po tej samej platformie, która pod wpływem drgań, waha się to w górę, to w dół. Gdyby Papkin mógł tak wystrzelić jak z procy i poszybować w próżni pomiędzy gwiazdami. Nie odczuwać bólu, troski i cierpienia, głodu, pragnienia. Szybować tak, patrzeć, zasypiać i śnić. Spotkać tam tych, których Papkin kochał i zapomnieć nie może... Tylko po co zaraz sen, który pewnie nie jest potrzebny, bo i po co? Papkin zna tylko malutki skrawek tej błękitnej Planety, po której tyle podróży odbywa. Leżąc pod błękitnym nieba, marzy mu się ucieczka w kosmos, dotykając Drogę Mleczną, mijając słońce, potem następne słońce i galaktyki...i tak w nieskończoność. W końcu Papkin by umarł stając się takim ciałem wolno fruwającym w kosmosie...Papkin docenia to, co ma pod nosem. Czuje silny aromat przemykający tuż pod swoimi wielce wyczulonymi nozdrzami. Bo co to dla Papcia spakować torbę, wsiąść do pociągu i pojechać w nieznane, choć tak znane od dawna, w miejsca, które przyciągają i do których zawsze wraca. Bo to wszystko jest piękne - Ziemia jest piękna, bo świat w końcu należy do natury, a człowiek jest jego częścią. Tak było, kiedy Papkin leżał w głębokiej trawie na krakowskim Rajsku, tak jest za każdym razem wszędzie tam, gdzie Papkin pojedzie. A niebo i jego błękit, świat cały uśmiecha się do niego i ukazuje w całej okazałości swą moc i potęgę. Falująca zielona trawa  na ciepłym letnim wietrze, jak ocean pokazuje moc natury. Dmucha w stronę Papkina milionami "jedwabnych" płatków, niczym pocałunek niesiony z miłosnej dłoni. A one zatańczą w końcu wesoły krąg wokół jego postaci, roztaczając zapach stokrotek i innych kwiatów polnych. W tych błogich sytuacjach Papkin czuje się jak Księżyc witany przez tłumy przemiłych gospodarzy. Bo ścieżki Papkina są niezbadane, a kroki zawsze stawiane delikatnie, ostrożnie, choć stanowczo po zielonym dywanie...Jakie to urocze, te podróże marzeń, przeplatające się z rzeczywistym światem natury. A wszystko to pod kopułą błękitnego nieba w dzień i rozgwieżdżonego nocą. Można tak śnić i marzyć dzieląc wypoczynek na bezczynność i "pracę" odkrywając świat na nowo....Papkin powraca w sentymentalności umieszczając stary wierszyk z Bieszczad, który jak żaden inny pasuje do dzisiejszych rozważań "Dynastii." Bo tam w to miejsce zawsze się powraca... 
                                "Wypoczynek na łonie natury 
                                     leżąc pod gołym niebem
                                           tyłkiem do góry.
                                                              Wąchać pachnące kwiatki - 
                                                                 stokrotki, lilie, bławatki.
                                  Gdzie spojrzeć - nieba błękicie,
                                         radość, zadowolenie - 
                                           to Papkina życie...
                                                      (6 marca 2004) 

Milusiego dnia życzę
                                             P  a  p  k  i  n
      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz