Nocleg nad potokiem...
W tą zapewne ostatnią "podróż" w Bieszczady udałem się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, ponieważ udało mi się dokończyć to, czego nie mogłem wraz z grupą przyjaciół w czerwcu br. Oczywiście udałem się sam ponieważ kolega, który oferował swoją obecność, musiał ze względów rodzinnych pozostać w domu. Zresztą każdy wyjazd, sam czy nie sam do miejsc, które cieszą moje zmysły, są dla mnie osobiście wielkim wydarzeniem. Urocze i tajemnicze miejsca pomimo, że odwiedzam je nie po raz pierwszy, nieprzewidywalne sytuacje, przygody i ta błoga cisza, którą przerywa plusk wody w potoku.... Zweryfikowałem swoje wcześniejsze plany, a ponieważ nikt mi nie towarzyszył (byłem sam), mogłem z pewnych zrezygnować lub ubogacić jeszcze innymi. Tak więc czekała mnie długa droga i nie było się co spieszyć.... Była dokładnie 7:50 rano, kiedy pierwsze kroki skierowałem drogą prowadzącą z Wetliny do Doliny Muczarnego. Żywej duszy o tej porze, choć przez cały czas miałem na względzie ewentualne "zatrzymanie" mnie na tej "zakazanej" drodze ku tajemniczej Doliny. Przy takich okazjach zawsze przypominają mi się zdarzenia z przed wielu lat, kiedy dojście do Groby Hrabiny wiązało się z kłopotami i nieprzyjemnościami ze strony straży granicznej i nie tylko. Dziś mamy inne czasy, choć w tym przypadku ktoś tu mocno przesadza z ta ochroną przyrody. Nie mniej miałem obawy mijając w pobliży "nieprzyjazne" miejsca. Jednak nic takiego się nie przydarzyło i całą drogę do Muczarnego przeszedłem w ciszy przez nikogo nie niepokojony. Kiedy tuż obok drogi minąłem byłą stacyjkę kolejki w Muczarnym, "zatapiając" się w gąszcz zieleni - nikt, choćby w najlepszych intencjach nie byłby w stanie mnie zawrócić. Wokół jedna ściana zieleni i nic więcej. A zaraz potem tylko las, w którym można zgubić wszystko i wszystkich, nawet samego siebie. Przywieszone na drzewach w czerwcu niebieskie nakrętki mają się świetnie. Wygląda na to, że nikogo tu nie było od trzech miesięcy, wątpię też, czy ktokolwiek zadał sobie trud bycia w tych odludnych miejscach...I tak szedłem sobie rozmawiając ze swoimi myślami, mrucząc pod nosem, kiedy potknąłem się na korzeniach drzewa lub gdy musiałem przejść przez mokradło. Kiedyś była to droga, na pewno polna, którą poruszali się ludzie tu mieszkający. Dziś nie ma nic, choć sama droga jest widoczna. Pola zarosły trawą i lasem. Wytrawny obserwator zaraz rozpozna niegdysiejsze pola, które rozciągały się pomiędzy wzgórzami... Na otwartej przestrzeni, pomiędzy jedną, a drugą ścianą lasu, tuż nieopodal drogi spotkałem wilka. Odległość była nie większa jak około 50-60 metrów. Był mocno zajęty swoją zdobyczą i niezbyt zainteresowany facetem przechodzącym w pobliżu. Zostawiłem psiaka, a sam udałem się przed siebie.... A jeszcze potem okazało się, że do oznakowania zabrakło nam w czerwcu około 300 metrów. Tym razem nakrętek nie brakło i mogłem dokończyć dzieła....
Wieczór zastał mnie pod Wielka Rawką, gdzie nocowałem pod namiotem.
"Gdy się rano obudziłem (4:40)
nic nie jadłem, nic nie piłem,
lecz wskoczyłem dla "ochłody"
w wartki potok zimnej wody..."
I chyba trzeba mieć nie źle pod sufitem, aby coś takiego zrobić o piątej rano. A chwilę później okazało się, że nie byłem tej nocy sam. Nieopodal nocowało troje osób. Żadne z nas nie miało pewności, czy "bacówka" pod Małą Rawką jest czynna. Stąd decyzja nocowania pod gołym niebem...
I super. Wróciłem cały i zdrowy. Teraz nic, tylko czekać na wiosnę...
Pozdrawiam.
P a p k i n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz