Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 9 października 2017

                   Z cyklu "Moje wędrowanie..."

              -"bezkresy" w sercu Polski...
Są takie miejsca w Polsce nie przypominające państwa w środku Europy. Zawsze, kiedy w takim miejscu przyszło mi się znaleźć, zastanawiałem się, dlaczego w podręcznikach geografii nigdy nie znalazłem choć wzmianki o takim miejscu - pustym, bezludnym, które może napawać strachem. Bezludna przestrzeń, a wokół cisza. Znaleźć się w takim miejscu w czasie nawałnicy - to tragedia. W każdym innym czasie obawa przed atakiem dzikiego zwierza, psa lub ich watahy, to również pogranicze cudu ocalenia, z możliwością utraty zdrowia lub życia. Podobny strach odczuwam jeszcze dziś, kiedy wiele lat temu (w latach 80-tych), otarłem się o watahę wilków jadąc nocą końmi z odległej o 7 kilometrów miejscowości do domu teścia na Pogórzu Dynowsko-Przemyskim. Gdybym nie znalazł się w takim miejscu, nigdy bym nie uwierzył, że w moim kraju
są takie, niczym księżycowe, bezludne miejsca. Niby pola uprawne, wtedy śniegiem zasypane i ta droga przez las....
Innym razem sytuacja odmienna i choć w pełni lata, to znowu jakby "obca." Bezludne pola uprawne ciągnące się kilometrami, a jednak bezkresny step mongolski. Takie miejsce znalazłem w samym sercu kraju - w Wielkopolsce, która w podręczniku geografii i nie tylko uchodzi jako centrum przemysłowe i gospodarcze. Bezkresna przestrzeń i nic innego - żadnej żywej duszy.... A wokół teren płaski aż po horyzont - pustka i wiatr wiejący jak na stepie, pośród której wyróżnia się stara kamienna kapliczka z początku XX wieku (1912 r.) ufundowana przez J. Miecznikiewicza. Stoi samotnie w wysokiej trawie spalonej słońcem...i tych kilka zeschłych drzewek wyglądających jak strachy na wróble. A obok tego samotnika przebiega piaszczysta droga, nie wiadomo gdzie prowadząca, bo ginie na styku nieba i horyzontu. Księżycowy krajobraz - miejsce zapomniane nawet przez Boga... Ile razy zapuszczam się w miejsca, których na mapie trudno znaleźć, a które nawet zaznaczone nie zostały - odnoszę wrażenie jakiejś porażki. Często okazują się one miejscami godnymi odwiedzenia powtórnie. Dziwiłem się potem, że oglądam coś, co jest normalne nawet w cywilizowanym świecie, a które nie ma swojego miejsca na mapie. Szeroko opisałem "Jeziorak," a właściwie miejscowość leżącą tuż obok zwaną Tynwałdem na Mazurach. Drogę i drzewo "wisielców." Powstało kilka wierszyków opisujących to miejsce. Inny świat, inny kraj... 
Albo Pustynia Błędowska... Dziwiłem się kiedyś, dlaczego miejsce to nazwano pustynią? To nie góry piasku sięgające chmur. To piasek pod stopami i kępy krzaków, cierniste rośliny przypominające oset. A dalej, to już kopalnie piasku, długie pociągi z urobkiem oddalającymi się w kierunku Śląska. Tam zapełniają kopalniane wyrobiska. Pustynia Błędowska byłaby oazą przyrody, przyjazną dla człowieka, gdyby nie bezmyślna, rabunkowa i chciwa działalność....innych. Obecnie pozostaje wyłącznie nazwą...
W rodzinie uchodzę za osobę, która zjeździła cały kraj w odłóż i w szerz. Bylem niemal w każdym dużym mieście liczącym się na mapie oraz wielu mniejszych. Ale zawsze ciągło na wieś. Każda ma swoją specyfikę. Od pięknie rozbudowanych i nowoczesnych przypominających raczej małe miasteczko, po zapadłe, drewniane, jeszcze teraz kryte gontem dachy. Są w moim kraju jeszcze takie perełki i te najbardziej lubię i cenię, podziwiam.... A dojechać do nich czasami graniczy z czasem i...cudem. Zagubione pośród lasów, zapomniane na krańcach cywilizacji. Dzikość ich mieszkańców, często nieufność do obcych  chowających się przed przybyszami w swoich zagrodach, skrzętnie jednak obserwując ich zachowania. Puszcza Knyszyńska, okolice Łupkowa, Smolnik, gdzie nawet ptaki zawracają... Leśne ostępy i knieje pośród których dziś jeszcze można natknąć się na stare, rozwalające się domostwa. Góry, to osobny rozdział w moim życiu. Pięciokrotne wejście na Rysy (2499), wędrówki po tatrzańskich szlakach, jaskinie itp. Zastanawiam się, jak mogłem temu podołać łącząc przyjemność obcowania z przyrodą z pracą zawodową? A przecież w okresie późniejszym dołączyła do mnie zona i dzieci - one zawsze były najważniejsze. Ludzie mówili, że wyglądamy jak cyganie lub muły objuczeni bagażami - torbami z rzeczami przeważnie dla dzieci. Bieszczady - Solina, Siedliska - tutaj spędzaliśmy wszystkie wakacje, ferie zimowe. Praca w polu przy żniwach, sianokosach, przy zwózce plonów, omłoty, orka...Ile się nauczyłem dzięki ludziom dobrej woli (byłem przecież mieszczuchem)...Nadsańskie krajobrazy, czasem dzikie, puste, jakby zagubione. Stare wierzby pamiętające dawne dzieje historycznych przemian na tych terenach. Historia Łemków (Kaśka Litwinka) i to co po nich już nie zostało, jedynie stare, rozwalające się chaty po lasach i zdziczałe sady dorodnych kiedyś jabłoni, gruszy i innych owocowych dóbr....
Usiadłem u podnóża wielkiej góry
patrząc w niebo,
które wydawało mi się tak wysoko,
a nade mną śpiewały skowronki
zawieszone w przestworzach....
Lekki wiatr obmywał moją twarz
przynosząc ulgę spieczonym policzkom.
Zawsze,
gdy kładę się na trawie,
świat wokół mnie wydaje się inny.
Na bezchmurnym niebie
widać smugi po przelatującym samolocie - 
gdzieś wysoko
ktoś wykonuje odpowiedzialną robotę...
A ja tu na ziemi
u podnóża wielkiej góry,
która majaczy przede mną
i w żaden sposób nie chce
zmienić swojej pozycji.
Pewnie zdobędę ją sam,
bo tylko w ten sposób dowiem się,
co kryje się po jej drugiej stronie...
  ("Roh" 1253 m npm. czerwiec 1980 r.)

Ale moje wędrowanie to także ucieczki z Domów Dziecka, to samotność bycia samemu ze wszystkim co mnie otaczało. To jedno pasmo udręki... Zawsze na każdym końcu takie wędrówki był dom rodzinny i świadomość o nieuchronności powrotu do miejsca, z którego wyruszyłem. Już wtedy w myślach rodził się plan kolejnej ucieczki... Bezsenne noce, długie kilometry pokonywane przeważnie piechotą, wzdłuż torów kolejowych i po bezdrożach w obawie zawrócenia lub kontaktu z innymi ludźmi.... Nigdy nie przeszła mi chęć rezygnacji z takiego działania. Przebycie stu kilometrów, dla przykładu z Zagórzan koło Gorlic do Rzeszowa z ominięciem Jasła, to dwa, trzy dni drogi... Często spałem na siane, w stodołach na polach, pod strychami lub w krzakach...Przytłaczający umysł widok, to dal - perspektywa toru kolejowego znikającego w oddali lub zakręt, przed którym nie widać niczego, a za nim wielka niewiadoma, świadomość, ze do końca celu jest jeszcze tak daleko... Chwila nieuwagi drogo kosztuje, więc cały czas spoglądam za siebie. Może właśnie to przymusowe wędrowanie po bezdrożach nauczyło mnie orientacji w terenie - nawigacji w lesie itp? A sposobów na to jest wiele, podobnie jak na określenie prognozy pogody. W takiej sytuacji nawet rośliny, nie mówiąc już o zachowaniu zwierząt, potrafią dać odpowiedź na interesujące mnie pytania - tego nauczyłem się sam...
Umiejętności te służą mi po dzień dzisiejszy - nie korzystam z żadnego kompasu...Największą jednak pasją od najmłodszych lat była i jest nadal kolej. Zachwyt, podziw i zaduma - to uczucie rodzi się podczas obcowania z tą żywą materią. Dziś każde pojawienie się parowozu, to wielkie święto. Bylem i nadal jestem zakochany w kolejowym fachu. Porównuję ten stan z poetycką wyobraźnią wiersza Juliana Tuwima "Lokomotywa" z realistycznym krajobrazem i autentycznym, gorącym parowozem...
Związałem swoje losy z instytucją, która dała mi wiele satysfakcji obcowania z parowozem, a potem z elektrowozem. I jak w branży takiej jak kolej - specyficznej, nastręcza wielu problemów, to zrozumienie  ich leży w interesie całego społeczeństwa. Niewiedza tych realiów budzi kontrowersje i niepotrzebne komentarze.
Czasy parowozów, ich fascynacje, to rzecz budząca nostalgię, zwłaszcza w dobie kolei elektrycznych.... Wypowiadałem się o wędrówkach po moim kraju. Niestety, nie mogę zbytnio pochwalić się podróżami zagranicznymi. Wyjeżdżałem dwukrotnie na Wołyń śladami ojca i losów rodziny (Rzeź Wołyńska). Kilkakrotnie odwiedziłem Lwów i miejsca związane z rodziną, rodzinne groby na Łyczakowie, w Krzemieńcu, w Sarnach i innych miejscach. Bywałem na Huculszczyźnie, Kamieńcu Podolskim - to osobny rozdział moich podróży. Najbardziej jednak utkwiła w pamięci podróż pociągiem nad Bajkał i do Irkucka, jego stare drewniane "centrum" - miejsce zsyłek Polaków i polskie powstanie, o którym podręczniki historii nic nie mówią. Byłem też w Wiedniu i Tyrolu - to podróże związane z Genealogią. Jednak najlepiej czuję się u siebie w domu, czyli w Polsce. To miejsce najlepsze pod słońcem. Tu nikt nie zabrania mi posługiwaniem się ojczystym językiem. I niech sobie inni wyjeżdżają gdzie chcą i po co chcą. Tu jest mój kraj, moja Ojczyzna....
Pozdrawiam i wszystkim życzę udanego tygodnia.

                                                                    P  a  p  k  i  n


                                           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz