Z kart biografii Papkina...(4)
Pisał ja już o tym, czy nie pisał? Jeśli pisał, to poczytacie raz jeszcze. Nikomu krew do głowy nie uderzy, a jedynie przypomnicie sobie to i owo raz jeszcze....Alleluja! Pokwikuje zapewne cała śmietanka z wielkiego szczęścia, a ma zapewne ku temu powody. Tradycji bowiem stało się zadość. To swoista powtórka z historii. Wielu bowiem twierdzi, że mnie już nie ma w ich życiu. Ale ja nie od dzisiaj jestem w opozycji - zawsze w niej byłem. Takich podobnych stwierdzeń jestem jakoby zmuszony wysłuchiwać i wyczytywać w zachowaniu bliskich mi osób...
Mówią o mnie bzdety, ciągle mnie obrażając opiniami, które nijak się mają do rzeczywistości. Podają sobie z ust do ust, od lewa do prawa, od góry do dołu. Słucham tego wszystkiego i flaki się we mnie przewracają. Zaprawdę - wielka jest niewiedza i zwyczajna głupota tych "moich...."
Jakaż jest ich determinacja i..."odwaga," aby móc z taką zaciekłością rzucać we mnie gównem...? Zawsze byłem uznawany za nieudacznika (tak mawiano o mnie i do mnie, kiedy byłem dzieckiem) - co za niestrawność...a ja twierdzę, że tam, gdzie są kłótnie i wrogość, tam nie ma miejsca na "twórczość" - tą w szerokim rozumowaniu oczywiście. Uważam także, że poważnymi sprawami winni zajmować się poważne umysły, nie jakieś tam ciecie, czy małostkowi ludzie... A skoro nie dojrzałem do takowych, to dlaczego zaraz mam być gorszy? Wiem, że to o czym pisze, może wywrzeć złe skojarzenia, ale gdybym tego nie powiedział, gdybym tego z siebie nie wyrzucił - cierpiał bym na nadkwasotę i wrzody. Ucierpiała by także moja okrężnica. A tak na prawdę, dzięki takim "przysługom," życie moje, które w prosty sposób próbuję opisać, nie nadaje się dla biografów.... Ale do licha - gdzie ja oczy mam, po co komentuję skoro to "coś" wydarzyło się znacznie wcześniej, a dziś jest tylko kontynuacją...Historia jednak lubi się powtarzać, tym razem miewam czasem "kłopoty" z już dorosłymi dziećmi.... Czy tego chcę, czy nie One próbują wymuszać na mnie pewne zachowania, które nie są mi na rękę. Muszę więc czasami obcować z "głupotą," którą na siłę chcą wcisnąć w moją naturę.... A przecież sprawa jest tak prosta - wystarczy wyrzucić mnie ze swojego życia, uznać za persona non grata lub, ze "umarłem," zatrzeć wszelkie ślady i...po sprawie! Trwanie w łajnie, to przenośnia, ale czasem zastanawiam się, czy aby to czym mnie obdarowano, tak przy okazji, nie jest łajnem? Bo choć fizycznie nie śmierdzi, to jednak śmierdzi i to jeszcze jak?! Nie wiem więc, za co miałbym przepraszać wszystkich tych, którzy cały czas mi złorzeczą, wytykają moje wędrówki w samotności i platanie się po kniejach, narażając swoje życie i zdrowie? Moje życie, moje zdrowie i lepsze to niż niańczenie dzieci - nie moich, którym i tak mnóstwo czasu poświęcam... Tak bywało wczasach mojego dzieciństwa, kiedy każdy kto mógł trącał mnie i popychał - dziś odbywa się to słownie.
Mniejsza o obcych, ale od swoich? To już apokalipsa....!
Jak już gdzieś wcześniej pisałem (niestety, czasem muszę się powtarzać) - nie posiadam odpowiedniego wykształcenia, które upoważniało by mnie do roli bycia poetą, pisarzem czy jakimś innym dyrdymałem i nie podejmuję się tak pięknie wylać swoich myśli, jak to czynią nasi wielcy poeci, pisarze, czy autorzy książek naukowych. Zaznaczam tylko, że przechodziłem i nadal przechodzę koleje losu i żeby nie być gołosłownym powiem, że światło dzienne ujrzałem w wiosce Rzeszowie, jak znowu gdzie podałem wcześniej.... Po tym, jak nasz Ojciec odszedł w Niebiosa, żyliśmy w takiej biedzie i kiedy ukończyłem siedem lat (pamiętam swój pierwszy dzień w szkole), wszystko co dostałem w prezencie urodzinowym, był patyk do pasania krowy naszego gospodarza (patrz "Serwówka" gdzieś na początku bloga). Mój los zrobił się nie do pozazdroszczenia (mojego rodzeństwa również). Nie mam zamiaru nikomu się "spowiadać" z pierwszych chwil pobytu w Domu Dziecka. Powiem tylko, że jechałem tam z mieszanymi uczuciami, choć moja Mama zapewniała, że to dobre miejsce... Ja jednak czułem ten ten nieznany, fikcyjny dobrobyt, a już na pewno dom ten nie był dla mnie ani ojcem, ani matką, ani też ciotką... Krótko mówiąc, aby nie przeciągać - pożegnałem ze łzami Mamę, a potem listownie już resztę rodzeństwa, które sukcesywnie odchodziło z domu do obcych. Upłyną całe lata nim ponownie się spotkamy, ale już jako w miarę dorośli ludzie....Wcześniej była pierwsza miłostka, która trwała do momentu powołania mnie do armii i to ona zapewne (armia) przekreśliła nasze relacje....
Mimo, że tyle lat już dzieli mnie od tamtego zdarzenia, treści kilku listów do Niej i wierszyków przetrwał w Tryptyku, o którym to uczuciu napisze niebawem....A wojsko - cóż...Dwa lata stracone pod każdym względem. Zderzenie dwóch światów, poglądów, sytuacji. Czasem "strach" o tym pisać, bo ciekawych, a zarazem okropnych pod innymi względami, choćby manewry na pustymi Kara-kum. Ale to inny temat i zapewne nie na dziś... (cd jutro)
P a p k i n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz