Kilka luźnych refleksji - czyli to już było...(2)
Zdaję sobie sprawę, że wielu ludziom wspomnienia, o których piszę, do gustu nie przypadną. Sam wiem, że być może powtarzam segmenty swoich przeżyć, ale osobiście lubię powracać do tamtych lat. Spotykam jednak ludzi, którzy także wracają do lat dziecięcych, młodzieńczych i dobrze im z tym jest. Taki niewinny wierszyk, jak ten obrazuje to co się wyprawiało, te "wypady" do pobliskich ogrodów i zajadanie się owocami...."Czego mi dzisiaj potrzeba...?
Tej czerwonej wisienki z drzewa,
kwaśno-słodkiej minki
i tej cieknącej ślinki...
(Wisi tak wysoko, by jej sięgnąć trzeba skoku).
Lecz jak cię sięgnąć wisienko,
(bo nie dostanę ręką),
a smak jest taki wielki,
na te czerwone wisienki..."
Siedziało się w ogrodach, na drzewach wisząc jak małpy...a owoców było w bród...W ogrodzie pana Szeligi, który laską nas przepędzał było najwspanialej...Siedziałem też za domem z przyszywaną ciotką, która siedząc w słońcu dziergała guziki szyjąc nową koszulę dla męskiego klienta...A przy okazji było takie "Na pohybel tym, co o mnie wypowiadają takie trele..." Tak więc ten anons powyżej prawdę głosi, "bo gdy się Wam zbyt mocno nudzi, zwiążcie gębę na kokardkę..." To moja odpowiedź na ciągłe na mnie donoszenie. Odnośnik do tych, którzy już wtedy mnie obmawiając, przyklejali łatkę." A nieco później... "Co się stało z moją klasą..?" Wypowiadał się także nawet sam bard - Jacek Kaczmarski, nawiązując do zadanego pytania. Ja pytałem także znacznie wcześniej - czyli chłopcy i dziewczyny z mojej klasy. A klasa ta była wyjątkowa - nie dlatego, abyśmy czymkolwiek się wyróżniali od innych...Wyjątkowa była również, ponieważ ja sam "wyjątkowym" byłem..(?) Tak, tak, jest w tym troszkę przesady, ponieważ mówiąc o sobie (a to jest wielce trudne), zapewne bylem podobny do innych pod względem rezolutności. Ale jest coś, co rzeczywiście wyróżniało moją klasę. Zebrała się w niej śmietanka osób, która kiedyś i to dosłownie różniła się pomysłowością, uduchowieniem, itp... W którymś momencie straciłem kontakt z koleżankami i kolegami (wcześniej już pisałem, co było tego przyczyną), z moją klasą w ogóle. Moje losy związane zostały z obcym mi środowiskiem...A kiedy po latach przez przypadek we Wrocławiu (1984 r.) spotkałem jednego z dawnych kolegów dowiedziałem się, że kilkoro z tej "paczki" nie ma na tym świecie. Tutaj też wspominam naszą wychowawczynię - Marię Potępową (stąd jak wspomniałem w poprzedniej notce, zbieżność nazwisk) - kobietę troskliwą, jak nikt inny, o wielkim sercu, która miała ogromny wpływ na moją i chyba nas wszystkich psychikę. Takich autorytetów dziś nie ma...A jeszcze później byli także inni nauczyciele, choćby państwo Szwarcowie, do których wieczorami dobierałem się do ich pomidorów w ogródku...Gdzie Wy wszyscy jesteście, którzy mieliście tak ogromny wpływ na moją psychikę..? Żegnaj moja klaso. Dziś odwiedzam grób jednego z moich kolegów - Wieśka Dolińskiego na cmentarzu wilkowyjskim...
"Dziewczyny i chłopcy, gdzie teraz jesteście,
ilu z Was na miejscu, ilu w wielkim świecie...?
Ilu z Was "poległo" - otoczeni ciszą -
nastawiam słuch, ale Was nie słyszę.
Czy patrzycie z góry obejmując ramieniem,
czy chronicie nas z Nieba myśląc -
stare dzieje...?
Ja sam rozpisuję wszystkie nasze sprawy,
uspokajam sumienie...
Chcę wrócić do Mamy, której nie ma z nami -
odeszła do Boga,
brakuje mi jej, choć była czasem sroga...
Wszystkie nasze sprawy chowam w swej pamięci,
niech żyją we wspomnieniach -
wszystkim - ku pamięci..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz