Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 30 lipca 2018

                         Tydzień mnie nie ma...

Jak to się porobiło...Specjalnych planów nie miałem - stanowczo twierdząc, że może dać sobie odrobinę wytchnienia i...pozostać w mieście. Owszem, planowałem Tatry, ale sprawa się rozmyła z powodu trudnych warunków w górach (deszcz i śnieg). Wypadki, ostrzeżenia , a ja do tego stopnia ryzykantem nie jestem. Tak - często może ryzykuję, ale jest to ryzyko innego stopnia...A ja mam już w zasięgu ręki swój namiocik, śpiwór, karimatę i...straszak - niczego więcej nie potrzebuję. Co więc pozostaje? Właśnie! Ale jak sam wyrażam tę zasadę, do tego trzeba chęci i "odwagi," tak - tej w cudzysłowie, bo jako taka ona jest...Nic mnie tu nie trzyma, chyba, że ja sam "zakotwiczę" na dłużej, ale wtedy nie będzie się już opłacało nigdzie jechać. Owszem - planuję jesienne 

Bieszczady w kolorach, które zapierają dech w piersi, ale do tego jeszcze czas. To będzie krótki lub krótkie wypady dla pocieszenia oczu. teraz muszę troszkę odpocząć po budowie skalniaka i morderczym karczowaniu korzeni - dziwnym trafem udaje mi się to bez większego trudu, pokonywać wyzwanie, ale jednak siły się wyczerpują i trzeba "naładować akumulatory...." Zmiana środowiska też dobrze zrobi, doda sił i werwy do dalszej pracy...Ten rok, ten sezon jest wyjątkowo mało płodny w moje wędrówki, ale nadrobię zaległości w następnym jeśli....(?) 
Cóż więc pozostało? Niech mnie ktoś wreszcie porządnie kopnie w zadek i wypłoszy z domu i tych rozgrzanych murów, bo można wariacji dostać...Jadę w świat do mojej samotni, gdzie będę liczył mrówki idące ścieżką, liczył gwiazdy na niebie, słuchał muzyki wiatru i...ciszy dźwięczącej w uszach. Jeśli ktokolwiek chce ze mną się zabrać - bardzo proszę, ale uprzedzam - nie toleruję strachu, nie posiadam na to lekarstwa, bo tu, gdzie będę, wszystko zdarzyć się może... Uśmiechajcie się i bądźcie dobrej myśli, wrócę za kilka dni - wytrzymajcie! Pozdrawiam...

                                                                  P  a  p  k  i  n
   

sobota, 28 lipca 2018

                                    Z a ć m i e n i e...

Zafascynowani, oczekiwaliśmy (ja oczekiwałem) wyjątkowego zjawiska zaćmienia księżyca. Niestety - chmury spowodowały, ze była figa z makiem...nie zaćmienie! I tak, jak w piosence "Jolka, Jolka, pamiętasz..." - której dalsze słowa brzmiały: - "dane nam było, słońca (księżyca) zaćmienie...następne będzie może za sto lat..." I takie moje szczęście...Życzę udanej soboty, niedzieli również, pozdrawiam...

                                                                         P  a  p  k  i  n
 

czwartek, 26 lipca 2018

                  Świat seksu według...mnicha.

"Dawno, dawno temu..." No, bez przesady - było to może dwa miesiące temu, gdy zapowiadałem obecny temat, choć "po drodze" nieco zmieniłem zdanie, gdyż w międzyczasie wpadł mi w ręce artykuł, który dokonał tej zmiany. Tak więc obiecałem i "donoszę" o tym co wyczytałem w publikacji uchodzącej za autorytet - zresztą, co tu mówić - całkiem popularny jeśli idzie o tematykę dotyczącą...człowieka. To, co mogło wtedy budzić kontrowersję, to autor słów, które przytaczam. Ale po kolei...Ów kapucyn, o którym mowa, jak widać nieźle sobie poradził z tematem, a tym dziwniejsze jest to, że najwidoczniej znajomość tegoż nie jest mu tak obca, w przeciwieństwie do wiedzy o...wychowaniu w rodzinie. Ale zostawiam temat "zastępczy," aby zająć się tym do którego zmierzam. Żałuję tylko, ze nie zapamiętałem tytułu artykułu i zastępuję go zastępczym. Tak więc - słowo się rzekło i oto krótkie streszczenie....Autor: o. Ksawery Knotz (43 lata), który zachęca wręcz do uprawiania seksu. Z takim apelem zwrócił się do katolików w swoim artykule:... "Seks jest dobry, jest piękny, bo daje ludziom radość, a Bóg stworzył człowieka po to, żeby cieszył się seksem, żeby przeżywał go w pełni. Dlatego nie strońcie od niego, uprawiajcie go i nie wstydźcie się o nim głośno mówić. Seks nie jest niczym grzesznym, nie jest tematem tabu, jest jednym z najpiękniejszych przeżyć danych człowiekowi..." No właśnie...i kto to mówi? Seksuolog, psycholog? Nie - duchowny z zakonu Braci Mniejszych - Kapucynów jest autorem rad, których nie powstydziłby się śmiały autor poradnika seksualnego. Jego książka "Akt małżeński - szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem," w której opowiada nie tylko o duchowych aspektach związku dwojga kochających się osób, to prawie Kamasutra. Nic dziwnego, że Kapucyn został natychmiast uznany za sprawcę rewolucji seksualnej w Kościele Katolickim. Oto kilka tylko przykładów rad udzielanych przez duchownego. "Zdrowotne nasienie" - już ileś tam wieków temu ktoś odkrył, że nasienie mężczyzny jest zdrowe zwłaszcza dla kobiety. Dlatego mężczyzna nie powinien go marnować. Z tego powodu stosunek przerywany nie jest dobry..."O seksie oralnym" - para może obdarzyć się najbardziej wyszukiwanymi pieszczotami, jeśli znajduje w tym przyjemność. Dla jednych ograniczeniem będzie seks oralny, dla innych analny, ale niektórzy mogą znajdować w tym przyjemność. To, jak będą to robić, jest ich sprawą..."Pusty seks bez miłości" - seks bez miłości nic nie daje , a często szkodzi, bo powoduje rozstrój psychiczny. Taki seks rzadko daje przyjemność, o tym najczęściej można się przekonać po fakcie...I co ja mam o tym powiedzieć? Czy jest to jakaś rewolucja? Być może - ważne, że wyszła z poza kręgu katolików świeckich. I tyle w tej dziedzinie na dzisiejszy dzień. Aby go umilić, zapraszam na klip muzyczny. Milego dnia wszystkim...

                                                                    P  a  p k  i  n
     

poniedziałek, 23 lipca 2018


           Takie sobie myślątka - zapiski rozsypane...

Zapewne było to już jakiś czas temu, może przed rokiem, może dłużej (jak ten czas leci), napisałem, że chcę (może chciałbym) "odpocząć" sobie od pisania na jakiś czas - zrobić krótką przerwę? Pomyślałem również, że chyba bym się za bardzo stęsknił za wszystkimi bez wyjątku i każdym z osobna. Może się powtarzam, ale tak właśnie jest. A skoro piszę, oznacza to, że żyję. Może kogoś zanudzam, bo czasem coś mi się śni po nocach, a potem zastanawiam się, czy to już przesyt, czy tylko namiastka czegoś i to coś trzeba poprawić, uzupełnić...? Tak, czy siak - czasem czasem się powtarzam. Kiedyś ktoś mi powiedział, że robota, to głupota i do dziś nie wiem do czego to przypiąć, co miał na myśli. Zastanawiając się nad tym "przesłaniem" pomyślałem,
że może jestem niespełny rozumu, choć z drugiej strony, jak wiem - praca uszlachetnia. Zawodowo już nie pracuję i dobrze, bo bym chyba kręćka dostał, na co inny odpowiedział, że teraz będziesz miał mnóstwo czasu dla siebie... Guzik prawda, czasem tego czasu tak brakuje, że musiał bym z nocy zrezygnować. Moją pracą (dorywczo) jest pisanie tych wypocin, które czasem rzeczywiście mogą komuś nie pasować, ale na to jest rada...a inni mnie czytają. I chyba tym pisaniem wypracowuję sobie ciepłe miejsce "u Pana Boga za piecem..." (?) Ale też niepokoi mnie fakt, że prędzej niż myślę dorobię się garba przez schylanie nad stołem. Bo gdyby był to czas przed świąteczny (obojętnie, jakie to święto), to mógłbym zakłócić atmosferę świąt. Mógłbym też przez nieostrożność zasnąć snem niedźwiedzia z kartką pozostawioną na widocznym miejscu o treści: - "Proszę mnie nie budzić przez jakiś czas..." Tak, czy owak, w wolnej chwili upajam się muzyczką, dobieram tematy według nastroju i...chęci. Z optymizmem spoglądam na Was, życząc uśmiechu i wakacyjnych wojaży, na które wkrótce też się wybieram. Życzę pogody ducha...

                                                                    P  a  p  k  i  n
  

piątek, 20 lipca 2018

                               T  r  y  p  t  y  k  III...

                            (w nawiązaniu do notki z dnia 15 lipca br)
To prawda - miałem trudne dzieciństwo z naciskiem na miałem. Tego czasu nikt mi nie zwróci. Nawet dziś nie jestem w stanie czegokolwiek zmienić - zresztą po co?! Wszystkie te wydarzenia były splotem wielu innych zdarzeń i n ie mogą być usprawiedliwieniem moich niepowodzeń, słabości, klęsk...Prawdą jest, że wszystkie uczucia odczuwamy dużo mocniej, ale nie można całe życie żyć przeszłością. I choć często wracam, cofając się do tyłu, to milczeniem pomijam te, które są dla mnie osobistym upodleniem i niesmakiem. Świat nie jest taki zły, jakim się wydaje, pomimo krzywd, jakie doznajemy....
Wychowany byłem pod presją:
"co powiedzą inni..."
Zakładano mi ten gorset często
i był kartą przetargową wielu moich dziwnych pomysłów,
czy wyborów.
Trudno było czasem odgadnąć
"kim są Ci inni,"
ale i doświadczałem na własnej skórze,
cóż mogą znaczyć te przestrogi w praktyce - 
bolesne doświadczenia krytyki,
czy nawet złośliwych prób poniżania,
niezrozumienia lub prostowaniu umysłu,
moich poglądów, wyglądu, zachowań, 
wyborów, decyzji...
Może nie byłyby aż tak dotkliwe,
gdyby nie ten od dziecka wyuczony schemat:
"co powiedzą inni?"
Bo to nie ważne, co inni powiedzą,
trzeba być chyba bezbarwnym, przeźroczystym,
nieistniejącą aurą
(a ja takim nie byłem)
bo nie znalazł się nikt, kto Cię skrytykuje,
komu się coś nie spodoba.
Lepiej więc rozwijać skrzydła dziecka mówiąc:
"nieważne, co powiedzą inni,"
ważniejsze są własne nieodkryte ścieżki,
dziwaczne marzenia, szerokie horyzonty,
pytania - 
co zawiodą w nieodkryte zaułki filozofii,
ciekawość,
pasja i chęć poznania,
doświadczenie i płynąca zeń nauka - 
drugi człowiek...
Czasem sam musiałem uczyć się brzmienia tych słów,
odkłamywać własne wychowanie
mówiąc do siebie patrząc w lustro:
"nie ważne, co powiedzą inni,"
by być wiernym samemu sobie,
nie ograniczać zapału twórczego,
ani własnych talentów,
nie szukać usprawiedliwienia dla własnych pasji,
rozwinąć skrzydła, jak tylko się da...
                   (Gdynia, 24 września 1966)

Weekend nas dopadł i pogoda się poprawiła. Pozdrawiam z życzeniami udanego wypoczynku z prośbą o uśmiech na twarzy.
Bywajcie!

                                                                     P  a  p  k  i  n



środa, 18 lipca 2018

                           Usiądź wygodnie w fotelu i...

Ach, to lato,,,a miało być takie piękne i upalne....Nie mniej powielam opinię większości zapewne, że człowiekowi trudno jest dogodzić - co by nie było, co by się nie zdarzyło, zawsze będzie narzekał. Nie inaczej jest teraz. Zewsząd słyszę podobne opinie. Ja jednak znajduję pewien sposób na tego typu anomalie pogodowe słuchając muzyki i zajmując się sprawami, które często zaprzątają głowę każdemu śmiertelnikowi. Chodzi o sprawunki typu - ręczne pranie i podobne. Bo jeśli się tego nazbiera w wyniku jakiejś "dolegliwości" typu lenistwo, tak to potem jest. Ale nie to jest tematem dzisiejszego rozważania. Grzebiąc w Internecie, szukałem czegoś, co mogło by umilić troszkę nastrój spowodowany tym, co dzieje się za oknami. Szaro i ponuro, mokro - widok raczej do niczego nie zachęcający. Ale na to też jest sposób, choć na chwilę: - "Nie masz co robić, weź się za jakąś robotę" i to jest to, o czym wspomniałem. Ale na poważnie...Szukając - może sam nie wiem czego, natrafiłem na blogera, który zamieścił informację dotyczącą amerykańskiego zespołu (a może grupy) pod nazwą: "Edward Sharpe and The Magnetic Zeros." Zapoznałem się z historią zespołu i jakby odkryłem go na nowo i nie będę przytaczał tu jego historii. Nie mniej, utwory tej grupy kojarzą mi się raczej z lekkim jazzem nowoorleańskim, czy soulem, wynikającym raczej z buntu i wędrowania o zabarwieniu religijnym. Nie jestem znawcą tematu, ale tak to sobie wyobrażam...."Idę przed siebie drogą wyboistą do Ciebie Panie, gdzie Twoje ścieżki prowadzą..." Przy czym treść utworów wcale nie ma tego typu zabarwienia....Przy okazji odsłuchałem inny utwór tej grupy w połączeniu z zespołem "Mumford and Sons," a był to utwór "This Train Is Bound For Glory." Oczywiście są dwa różniące się klipy tego samego utworu - jeden spokojniejszy w nieco innej aranżacji, drugi jakby zwariowany, bardziej dynamiczny i to ten najbardziej mi się spodobał. Ale nie jest ważne, który bardziej wpada w ucho. Najważniejsze, żeby teraz - przy tej pogodzie usiąść wygodnie w fotelu lub gdzie kto może i "zatopić" się w ciszy swojego domu (pokoju), w melodyjną atmosferę sącząc aromatyczną i pachnącą kawę. Upajać się chwilą i...melancholią...Miałem dylemat, który z utworów zamieścić jako pierwszy, bo każdy jest tego wart. Tak więc co jakiś czas będę je przedstawiał, a dziś "Carries On." Udanego dnia życzę i pamiętajcie - dużo uśmiechu od ucha do ucha. Bywajcie...!

                                                                        P  a  p  k  i  n


  

wtorek, 17 lipca 2018

                          Gdy deszcz pada za oknami...

Trzeba przyznać, że pogoda nas nie rozpieszcza. I co z tego, że było kilka upalnych dni, o których zapewne wszyscy już zapomnieli - teraz leje i leje...A cóż tam takiego - w niebie potop, na ziemi również...Byłem na pogrzebie i muszę powiedzieć, że nie ciekawie to wyglądało - to drugi podobny przypadek, kiedy musiałem być tego świadkiem. Wcześniej zaglądnąłem w dołek i stwierdziłem, że ktoś tą wodę powinien wypompować, bo gdybym ja miał być złożony w takim dołku z wodą, natychmiast bym zaprotestował. To jakiś skandal - kąpiel po śmierci..(?) Jak się może "czuć" zmarły, kiedy topią go we własnym grobie...? Ale nie to miało być przedmiotem dzisiejszego rozważania, bo przy takiej pogodzie i w związku ze smutną okolicznością, różne dziwne myśli do głowy przychodzą. Mnie akurat przypomniał się Pankracy - szmaciany piesek z telewizji, który bawił dzieci (kiedyś), dziś zapewne zapomniany...bo też dzisiejsza telewizja nic dobrego dzieciaki nie uczy: - jakieś strachy i durnoludy...? Kiedyś to były dobranocki - pouczające i uczące wartości.Uchowało się u mnie kilka wspomnień, choćby to..."Oto "kuku" - dłoń niewiadomego przyjaciela, taka była kiedyś akcja w telewizji, pod batutą pieska Pankracego, co pomagał bez wyjątku ludziom wszystkim. Dziś odległe to już czasy - oj, odległe, gdy w programie telewizji występował, jego pan poszedł już w zaświaty i on sam za nim powędrował. Świat się zmienił, obyczaje się zmieniły, już nie słychać pieska Pankracego, w zakamarkach archiwalnych gdzieś się schował, a czy wróci kiedyś - zobaczymy...!
Pogodnego uśmiechu wszystkim życzę.

                                                                  P  a  p  k  i  n
     

niedziela, 15 lipca 2018

                               Z kart pamiętnika Papkina - 

                               rozdział VI, tom IV....

Nie miałem zamiaru nikomu o tym opowiadać. Wszystkie słowa zapisałem w pamiętniku. Ale jakaś niepisana umowa z osobą, która zapoznała się w całości z moją pracą, pozwalała przypuszczać, że również i ja nie będę skłonny powtarzać tego po raz kolejny. Ale minęło wiele lat i dziś z pewnych względów zdecydowałem, że właśnie teraz udostępnię jedynie fragment tego, co napisałem, jak to naprawdę było ze mną , z nami wszystkimi tam, gdzieś w ówczesnych Domach Dziecka. Te zdarzenia nie dotyczą wszystkich domów lecz tych, które dopuściły się agresji wobec nas wychowanków, zgotowały nam piekło i zmusiły mnie do ucieczek...I siedzę teraz po latach bez ruchu, zamyślony i nie mogę się z tym wszystkim połapać, mimo upływu lat. Nie umiem, nie potrafię zapomnieć, nie znajduję odpowiedzi na to zbyt trudne dla mnie pytanie: "co mam o tym teraz myśleć...?" Wtedy nikt nie odważył się powiedzieć o tym głośno...

Kiedy bylem mały, zawsze ciekawiło mnie, jak wygląda świat z góry. Z okna naszego mieszkania (pokoju), w którym znajdowało się wszystko - pralnia, sypialnia, kuchnia i...sralnia - widać było nieregularną płaszczyznę podwórka, również "zagraconego," brudnego, część zdewastowanego serwowskiego ogrodu i starą studnię - taki symbol tutejszego krajobrazu. Samo podwórko, zamknięte było szarymi prostopadłościami samego budynku. Ta płaszczyzna podwórkowa, poprzecinana grudami, błotem, w zależności od aury i pory roku, była miejscem nie tylko zabawy, ale też placem do wykonywania wszelkich prac. Kuźnia, gdzie kuto konie, to miejsce pracy synów pana Serwy - właściciela czynszówki. Kowalstwo, jak też inne zawody upadało, co mocno było widoczne. Chylące się ze starości i w większości nie czynne zabudowania gospodarcze, "straszyły" swoim wyglądem. Okazała stodoła wyglądała jak upiór przysłaniając widok z okien mojego kuzynostwa...Nie wiele było do oglądania, a łóżka były tak ustawione, że stojąc na nich, mogłem objąć widokiem całe podwórko. Widok z parteru nie był ciekawy, ale nie było innej rady. Mama zostawiając mnie i rodzeństwo same w domu, chodziła "wystać" w kolejce mieszkanie komunalne, które po latach wychodziła, konkretnie w 1965 roku, w jednym z pierwszych bloków na powstającym osiedlu "Baranówka." Ten świat z góry mogłem podziwiać dopiero po latach, choć wystarczyło wejść na balkon (ganek) na piętrze, aby móc zobaczyć dom Szeligów, Łukawskich oraz ogrody i to co było widoczne w oddali...Serwówka znikła i wszystko się zmieniło wokół placu, który po niej pozostał do dziś. Jednak wcześniej, kiedy nikomu nawet się nie śniło o "zatraceniu" czynszówki, nadszedł dzień, kiedy żywiłem niejasne obawy, że coś zaczyna się dziać, a informacje na ten temat pogrążały mnie w tarapaty, gdy tuż po rozpoczęciu wakacji Mama powiedziała wprost o swojej decyzji oddania nas do Domu Dziecka. W taki sposób miało zakończyć się nasze "eldorado" i zetknięcie się z obcym środowiskiem. Wszystkie wydarzenia okresu, który miał nadejść starałem się opisywać i zbędnym było  ich przypominanie. Po informacji Mamy, wykrztusiłem jakieś słowa łudząc się jeszcze, że uległem omamom słuchowym, na skutek przewrażliwienia, czy też przesłyszenia. Ale nie...dostałem psychicznego wyczerpania. Podobno czasem bywa tak, że jedna przykrość pociąga za sobą drugą, a ta z kolei następną, tworząc cały łańcuszek przykrości. Nie jadłem, źle spałem, dostawałem gorączki...Wakacje? I co z tego, a co potem..? Jakże będzie mi brakowało tych prześmiewców, choćby mojego kuzyna, który sam z siebie potrafił zrobić błazna, czy też innych zdarzeń. Rzecz w tym, że moje życie ulegało powolnej, lecz przykrej komplikacji. Czasem stawałem się dwulicowy i prowadziłem jakby podwójną grę, coś w tym rodzaju, jak nasz sąsiad z podwórka obok, o czym wszyscy nasi dorośli wiedzieli, a który to prowadził podwójną buchalterię i teraz ma przykrości w sądzie z powodu tej podwójności. Czyżby i mnie coś takiego miało spotkać? Ja tylko wykonywałem prośby mojej "cioci"-kuzynki, którą tak tytułowałem. Odbiło się to potem na mnie "czkawką," bo jej mąż napluł (dosłownie) mi w twarz, a ja wiedziałem, że to On ma rację. Od "ciotki" nie doznałem nawet uśmiechu, choć to Ona mnie do wszystkiego namówiła, a ja byłem wyłącznie wykonawcą. Padłem więc ofiarą własnej głupoty i...nadzwyczajnej niesprawiedliwości. Czy warto było zrobić z siebie durnia i...(oszczędzę sobie tego słowa). Poczułem się głęboko niesprawiedliwie dotknięty przez "ciotkę." To straszne, jak dorośli mało dbają o wrażliwe nerwy maluczkich - bardzo się na niej zawiodłem. Jednak siebie obwiniałem za ten stan rzeczy. Roztrzęsiony nerwowo i ogólnie rozgoryczony na ludzi i świat, odczułem potrzebę głębokiego zaszycia się w miejsce smutne i odludne, pasujące do mojego roztrzęsienia i rozgoryczenia. Wtedy udałem się na "Lisią Górę, ale też zapewne wtedy rodziły się pierwsze odosobnienia, samotność, wędrówki po nie zbadanych "szlakach," coś - co cechuje mnie teraz...Ale wówczas było to rozczarowanie i wielka niemoc, a z tego letargu przyjdzie mi się ocknąć po latach. Już wtedy doszedłem do wniosku, że świat jest źle urządzony i że (prawie) wszyscy mężczyźni cierpią ucisk marnując swoje talenty. Zacząłem myśleć o sobie i o tym, co potrafię, czyli coś tam rysowałem, bazgrałem jakieś teksty - przekonałem się przy tym, że to co robię i lubię, to bardzo pomysłowe i...mądre. Wszystkie te zapiski, szkice, rysunki, posłużą później do pisania pamiętnika  i innych prac związanych z Genealogią...Oczywiście - wobec tak "tragicznej" decyzji Mamy oddania mnie i rodzeństwa pod upojne skrzydła Domów Dziecka - już wtedy powstawał zalążek niepokorności, a w tym coś, co można nazwać "ucieczkami," które cechowały moją aktywność wędrowniczą. Miałem powody do protestu kategorycznego i zasadniczego. Cierpienie głodu, bicia, zastraszania, molestowania seksualnego - to było wprost poniżaniem godności mojej szlachetnej osoby, ignorowanie mojej bujnej indywidualności przez czynniki personalne tych domów, pochłonięte zresztą bez reszty zajadłymi "wojnami" pomiędzy sobą, tylko nie wiem, z jakiego powodu. Bo jeśli nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze - nasze pieniądze przydzielane nam przez państwo...Terroryzowali nas molestowaniem (zmuszaniem do takich gier z dziewczynkami) oraz innymi karami - biciem ręką w kark i mięśnie rąk i nóg, mówiąc przy tym: "kilo karkówki, kilo mięsa..." Nikt nie przejawiał choćby umiarkowanego zainteresowania moją osobą (tudzież innych), dopóki się nie poskarżyłem Mamie, nie troszczyli się o mój pion moralny. Mylił by się ten, kto by sądził, że poczuję się bezradny, bo miałem sporo powodów do protestu zważywszy, że "doskonałość" tych psubratów przewyższała moje ówczesne pojęcie. I choć może się to wydawać dziwne, w którymś momencie postanowiłem zaprotestować właśnie przeciwko tej "doskonałości" uprzedzając ucieczkę - tak to się wszystko zaczęło. Wrodzona aktywność obracała mnie bowiem ku mniej doskonałym stronom życia, gdzie cierpiałem katusze zimna, głodu, trudu pokonywania kilometrów, choć z własnej woli, a nie narzucanej. Lepsze było to, niż bicie mnie po siusiaku, wykręcaniem uszu, bicia po mięśniach i karku. Moje wcześniejsze nieśmiałe próby wykazywania aktywności w tych "pieleszach" i najskromniejsze nawet eksperymenty, z góry skazane były na haniebne niepowodzenie. Jedynym sposobem była ucieczka. Nie mogłem słuchać, że jestem psem, a ja musiałem chodzić na czworakach, skomleć i lizać takiemu ręce - to był sadysta! Wszyscy nazywali go "intendentem" i nie bardzo wiedziałem dlaczego. Może rzeczywiście był zaopatrzeniowcem, mieszkał na terenie pałacu, w mieszkaniu przy głównej bramie - facet bez jednego oka, ale zawsze z pasem skórzanym w dłoni.Bił nas i obrzucał plugawymi wyrazami. Kiedy po latach chciałem zgłębić jego nazwisko i imię, pojechałem do Zagórzan, gdzie mieścił się ten dom w pałacu Skrzyńskich (zdjęcia z tamtego okresu) - nikt nie potrafił mi 
powiedzieć, wymijając się od odpowiedzi. Nawet w kronice ten okres jest pominięty. Milczenie też jest odpowiedzią. Myślę, że wszyscy doskonale znają tę historię tamtych lat. Jakby piorun strzelił, a odwiedziłem Dom Dziecka mieszczący się obecnie w dawnej pałacowej "stróżówki" ponieważ sam pałac uległ dewastacji i stał się ruiną (patrz zdjęcie). Obecnie podobno nowy
właściciel powoli odbudowuje ten zabytkowy obiekt...I tak w każdym przypadku udając się na ucieczkowe "tournee," żegnałem się bez żalu zastanawiając się, co będzie, jak wrócę, bo zawsze było wiadomo, że Mama ponownie mnie odwiezie w to miejsce...Zamyśliłem się filozoficznie, ale dziś bylem tylko sobą...Któregoś dnia, wiedziałem, że już tu nie wrócę - pozostawiłem kartkę, na której wypisałem słowa "pożegnalne:"Szanowni bandziory - żyłem tu z Wami, cierpiałem i płakałem po katach, bo nawet tego mi zabranialiście, a Wy byliście bezlitośni. Dzisiaj jednak mam Was dość i mówię na odchodne, co o Was myślę, Wy żałosne, bagienne małpy - oby los, który mi zgotowaliście, dotknął Wasze dzieci..." Tak - nauczyłem się spoglądać na świat nawet z piwnicy, czyli z poziomu ulicznego chodnika, bo siedzenie w ciemnicy w lochach pod pałacem, było upokorzeniem i "nauką" spoglądania z poziomu piwnicy. Jestem dziś na tyle uniwersalny, że nie zdziwią mnie żadne przeszkody w zdobyciu tego, co chcę osiągnąć...Wracając do tematu wyjściowego...Dzisiejszy świat mogę dowolnie oglądać, a z góry, to już na pewno. Widzenie z parteru jest także czymś normalnym i należy do codzienności, choć ten parter odbił się piętnem na mojej psychice i chyba trwa po dzisiejszy dzień...
                              (30 października 1966 r.)
                                            *****
Z racji dzisiejszej niedzieli i nadchodzącego nowego tygodnia, życzę wszystkim udanego i obfitującego w uśmiech i radość. W szczególności życzę tego moim najbliższym przyjaciołom: kuzynce Basi z Elbląga, Krysi z Białej Podlaski, Bożence z Ościłowa, Romanowi z Wrocławia, Kasi z Tarnowa, Czesławowi z Wałbrzycha. Wszystkim dedykuję poniższy utwór: Of Monster and Man - "Crystals."
                                              P  a  p  k  i  n  
                     

piątek, 13 lipca 2018

                             Ostatni pociąg do...Cisnej...

W czasie letnich wojaży zdarzają się różne sytuacje - przewidziane lub też nie...Raz tylko zdarzyło mi się spóźnić na kolejkę odjeżdżającą do Cisnej, co skutkowało nadłożeniem marszu o kilka godzin. Początkowo byłem zły widząc oddalające się wagoniki, mruczałem pod nosem nie kryjąc niezadowolenia, ale kiedy pomyślałem, że nie ma innego sposobu na dotarcie do celu - stwierdziłem, że na nic dąsy i kaprysy - trzeba iść do przodu, bo nie ma innej rady. Było dwa sposoby, prawie nie różniące się od siebie - iść za drogą, która była w...remoncie i zapewne trzeba byłoby omijać jakieś przeszkody, albo iść torami, naddając nieco, bo torowisko wije się pośród wzniesień i zapewne droga dojścia jest dłuższa - wybrałem torowisko i..coś tam nucąc ruszyłem przed siebie, z każdą minutą zbliżając się do celu. Najwyraźniej coś mnie "napadło" i wtedy to powstały słowa zapisane poniżej...Tak to bywa, jak nie ma się rozkładu jazdy pod ręką i chodzi się na ślepo. Ale kto kiedy widział taki rozkład w...lesie? Zazwyczaj chodzę bez rozkładu wiec i to zdarzenie jest w pełni usprawiedliwione.
B  y  w  a  j  c  i  e !
                                                                             P a p k i n
Uciekł...
Czy mam go gonić,
czy zdążę dobiec
widząc jego tył
ostatniego wagonu...?
Już lepiej iść - 
ile drogi przede mną,
ile wysiłku i..złości,
(do kogo pretensje rościć?)
należało przyśpieszyć kroku
i miałbym go z boku
przy leśnym peronie...
A tak deptaj teraz stary,
te kilometry, jardy (?)
ale "dojedziesz"
idąc krok po kroku,
jeszcze dzisiaj o zmroku,
albo...wcale!
Ostatni pociąg do...(Yumy?)
odjechał o piętnastej,
przyjedzie ponownie jutro,
około jedenastej...
Więc idę na wprost siebie
i jestem w siódmym niebie,
radośnie pogwizduję
i głupola świruję...(?)
     (4 sierpnia 2017)

A skoro dziś piątek, w dodatku trzynasty, dla tych, którzy mają "pecha," coś dla umilenia humoru i dobrej zabawy. 
Mumford & Sons-I Will Wait...
Now I`II be bold
As well as strong
And use my head alongside my heart
So fame my flesh 
And fix my eyes
A tethered mind from the lies

And I` II kneel down,
Wait for now
I` II kneel down
know my ground

Raise my hands
Paint my spirit gold
And bow my head
Keep my heart slow

`Cause I will wait, I will wait for you
And I will wait, I will wait for you


   

środa, 11 lipca 2018

Gdybym w dniu takim, jak dziś zamieścił na blogu inną niż poniższą notkę-informację, nie byłbym sobą. Trudno zapomnieć to, co dotyczy mnie osobiście...

Dzisiaj mija 75 rocznica śmierci moich Dziadków oraz rodziny Ojca bestialsko zamordowanych przez ukraińskich banderowców.

Zamiast czegokolwiek, moje słowa zapisane w czasie pobytu w miejscu, gdzie znajdowała się posesja w Marianówce koło Horochowa na Wołyniu w lipcu 1980 roku.

Znowu przemierzam stare ścieżki - 
te same, którymi chadzał Dziadek...
I łudzę się nadzieją,
że inną mnie pokierują drogą
do Niego, ich wszystkich
rozsianych na Wołyniu - 
w dołach bielące kości...
I znów potykam się 
w tym samym miejscu - 
niby do przodu, a czas ucieka,
jak woda w Zboryszówce płynie,
tej samej, jak z przed wieku - 
tak czas przemija dla człowieka...
Dlatego pytań coraz więcej,
a odpowiedzi żadnej...
Zmęczony siadam
na przydrożnym kamieniu - 
skąd się on tu znalazł...?
Cień mój przegania
słońce zachodzące,
zastygam na chwilę
i mchem zarastam, jak Oni,
których doszukać się nie mogę...
                  (Marianówka k/Horochowa - Wołyń)
                                      21 lipca 1980 r. 

poniedziałek, 9 lipca 2018

                               Betonowy "symbol...."

Dzisiaj temat regionalny, który zapewne nie zainteresuje szerszego grona czytających, gdyż dotyczy dyskusji, jaka wynikła z decyzji IPN-u o likwidacji symbolów ustroju komunistycznego. Podejmuję temat ponieważ ktoś bardzo gorliwy naubliżał i wyzwał od najgorszych słów tylko dlatego, że moje zdanie różniło się od jego w powyższej sprawie, a zwolenników oraz przeciwników jest znacznie więcej...Osobiście jestem za rozbiórką tego betonu, ale kto wie, czy nie przyczynił bym się do tych głosów, którzy chcą prawdziwego symbolu miasta, bez konieczności jego rozbiórki, usunięcia symboli komunistycznych, a w ich miejsce wstawić większe niż obecnie na szczycie monumentu, herby miasta. I to (chyba) byłoby sensowne rozwiązanie... Ludzie od dawna stawiali wielkie pomniki, które miały świadczyć o ich potędze. Przewyższyć to, co już było lub aktualnie jest, postawić jeszcze coś doskonalszego (nie jestem pewny, czy monument, o który jest taka "wojna," jest czymś doskonałym)...Marzenie wielu, ich ambicji itp...W starożytnym Egipcie stawiano piramidy - symbole egipskich faraonów, albo średniowieczne strzeliste wieże katedr w Reims, czy Kolonii. Podobnych symboli jest i było wiele, chociażby wieża Eiffela w Paryżu, strzeliste wieżowce Nowego Jorku i..."nasz" - Pałac Kultury w Warszawie - symbol komunizmu. W Rzeszowie mamy pomnik Czynu Rewolucyjnego - betonowy monument, nazywany w języku "tubylców" - "Betonową cipą." Pisano o nim wiersze
(mam taki w archiwum), wykonano tysiące zdjęć i profili w różnych pozycjach (dosłownie), seksualnych także. Ostatnio "ktoś" (wiadomo kto), sprofanował pomnik w kolorach tęczy, jako symbol świntuchów, którzy manifestowali swoją odrębność, jakby nie mogli robić tego w zaciszu domowym, a tych, którzy się temu sprzeciwiali, rzeszowska policja pałowała (dosłownie), a filmik z tego wydarzenia krąży po Internecie...Pomnik - symbol komunizmu, zgodnie z ustawą winien bez pardonu zostać rozebrany...Władze Gminy w Baligrodzie bez pardonu rozwaliły (dosłownie) w ciągu dwóch dni pomnik Świerczewskiego w Jabłonkach, tutaj zwolennicy tego systemu mają za nic ustawę reprezentującą suwerena, jakim jest społeczeństwo...Polemizowałem na ten temat ze zwolennikami pozostawienia go w stanie, jakim jest, co spotkało się z obrażaniem mnie i wyzywaniem od najgorszych słów. Jak wspomniałem - jestem zdecydowanym zwolennikiem rozebrania tego komunistycznego symbolu minionej epoki. To ówczesny I sekretarz KC PZPR w Rzeszowie - Władysław Kruczek był zwolennikiem jego postawienia (sprawa dotyczy lat 70-tych XX wieku). Nie mniej, zastanawiam się nad propozycją kilku moich najbliższych znajomych i tych, którzy ten pogląd popierają, aby zdjąć z pomnika komunistyczne elementy, w ich miejscu zamontować duże, widzialne herby miasta. Tak - wtedy byłby to jakiś symbol, który pogodziłby obie "walczące" strony. A to, co mnie bulwersuje, to postawa prezydenta miasta, który wywodzi się z PZPR-u, bił pokłony przed panem Komorowskim przed wyborami prezydenckimi, a dziś jest gorącym zwolennikiem przyjmowania muzułmańskich uchodźców. Już ta postawa eliminuje Go, co do mojego głosu w wyborach samorządowych...A sprawa pomnika nadal nie rozwiązana. Beton nadal stoi i nic nie wskazuje, aby coś go ruszyło, chyba, że ktoś "mądry" wystrzeli z...czołgu i zniknie to "dzieło." Chodzą wieści, że czołg, ten, który powinien stać na rynku w Baligrodzie, a który lata całe stał w Poznaniu - zniknął...Kto wie, czy aby nie jest w drodze do Rzeszowa, bo udając się do Baligrodu, być może "zestrzeli" beton w Rzeszowie...
Wszystkim życzę uśmiechu na twarzy 😄  i udanego tygodnia. Pozdrawiam.

                                                                     P  a  p  k  i  n
    

piątek, 6 lipca 2018

         
             ...Zmęczony wyszedłem na szlak.

Z zaciekawieniem spojrzałem na ścieżkę chowającą się w lesie...Tam za tym zakrętem może się kryć coś, czego bym nie chciał lub coś, kogo nie chciałbym spotkać (?) Tu każde podobne miejsce może kryć niespodziankę...jestem dziś nieco rozkojarzony, niespokojny po wczorajszym spotkaniu z grupą wilków, które były wyjątkowo "upierdliwe," to znaczy, jakby wcale nie chciały się bać. To raczej ja poczułem się zagrożony lecz nie dałem im tego odczuć...
Muszę przyznać, że dawno nie miałem podobnej sytuacji i jakkolwiek zawsze respektuję każdego osobnika - pojedynczego lub w grupie, tak wczoraj dało mi dużo do myślenia. Nie jestem żadnym bohaterem, przeciwnie - moja ostrożność jest na wysokim poziomie i nie lekceważę żadnego ze wspomnianych spotkań. Myślę, że rutyna, o której tak wiele się mówi, w tym przypadku odnosi skutki ujemne. Bo co to jest rutyna w takim przypadku? Raczej głupota! Czy jestem głupi - takie pytania nie pierwszy raz sobie zadaję. Zawsze mam na uwadze to, że nie jestem jedynym "idiotą" na tej planecie, który podejmuje takie i podobne wyzwania, aby udowodnić sobie nie durnotę w wyszukiwaniu niebezpieczeństwa, ale po to, aby być sam na sam z przyrodą, podglądać ją, obcować, przeżywać radość bycia w odosobnieniu, które jest również kolorowe, jak to w wielkim świecie. Znam takich ludzi i czasem zdarza się, choć rzadko, że nasze ścieżki krzyżują się w jakimś niedostępnym miejscu. Tu całkiem inny świat niż ten, który znamy na co dzień - świat ciszy, spokoju, samotności i tego, czego nie da się opisać, a jeśli już, to wyłącznie prostym słowem. To tutaj można spotkać kogoś, coś (nie wiem, czy to dobre określenie), przed czym czuje się respekt i należy zachować powagę, nawet wtedy, gdy cechuje nas rozbawiona radość w tym odosobnieniu...Opisałem ten stan rzeczy w notce "Wyciszyć się - dobra rzecz, ale..." Wypowiedziałem się ogólnie bez rozwijania tematyki, gdyż w tych kilku zdaniach zawarłem niemal wszystko.
Dla mnie jest to zrozumiałe. Bywanie w podobnych pustkowiach, wymaga nie tylko pewnej "rutyny" (brzydkie określenie), ale z całą pewnością wieloletniego doświadczenia, (choć ja także kiedyś zaczynałem od zera), przełamania bariery strachu, choć akurat tego człowiek wyzbyć się nie potrafi - można go tylko opanować, to determinacja i dążenie do skutku. Na ile to mądre - nie mnie oceniać, choć znam ludzi, którzy zarzucają mi głupotę, jak choćby Krysia, o której wspomniałem w wzmiankowanej notce. Ale ja wiem swoje i uparcie realizuję swoje fascynacje...Las - nie ten, gdzie można zbierać grzyby i inne owoce leśne, ten las, to pewna "utopia," choć jest on "nieprzebyty," jak określam dzikie ostępy kniei bieszczadzkich. Jakie to dziwne - tysiące ludzi wędruje szlakami, które są wydeptane i w wielu miejscach ubite na kamień. Nie odczytasz na nich ludzkiej stopy (śladu po bucie), ale możesz dojrzeć plastikową butelkę, papierki po słodyczach i inne opakowania porzucone przez idiotów mieniących się turystami. Tysiące ludzi przemierza szlaki, po których poruszają się także dzikie zwierzęta. Po nich
pozostają jedynie ślady ich łap odbite w błocie lub miękkim podłożu. Tam, gdzie ja chodzę, nie uświadczysz śladu buta, śmieci i innej obecności osobnika nierozumnego. Tu, gdzie wiodą moje "szlaki," spotykam odbitą łapę zwierzęcia - misia, wilka, sarny i to jest widok, który nie tylko cieszy, choć nakazuje respekt wobec przyrody i jest to widok nie zakłócony obecnością człowieka...Dobrze jest usiąść nad strumieniem wartkiej wody, zimnej i krystalicznie czystej, aby ugasić pragnienie. Jak dobrze być sam na sam z takim
widokiem, czuć zapach lasu i wszystkiego, co Cię otacza. A to, że gdzieś pomiędzy drzewami przechodzi sarna, czy inne zwierzę, jest osobną sprawą. I nie jest tak, że przez cały czas napotykasz to, co chciałbyś lub nie spotkać w takim miejscu. Wiele z tych osobników nawet nie podejdzie do Ciebie, Twoje oko nie wykryje, a to, które zobaczysz przy odrobinie szczęścia - ucieknie i da do zrozumienia, że mimo wszystko, nie jesteś sam... Tak - ten zakręt daje dużo do myślenia. Jestem dziś wyjątkowo niespokojny - takie przeczucie, intuicja, albo tylko błędne skojarzenia faktów. Może to z tego powodu, że dzień poprzedni miałem "koszmarny." za dużo myślę, za dużo wrażeń i to spotkanie wcale do przyjemnych nie zaliczam, sam nie wiem dlaczego! Spotykałem więcej osobników w warunkach trudniejszych, bo zimowych, zajętych zapewne upolowaną zwierzyną, w czasie wyprawy na Kińczyk, czyli świat odosobniony, dziki, posępny. I co - i nic! Było klawo...Chyba się starzeję i tak po cichu przyznam rację Krysi (?) - ale będzie zadowolona...Każdy, kto czyta tę notkę zapyta - "do czego zmierzam"? Powiem wprost - do niczego. To tylko moja rozterka podczas pokonywania kolejnych kilometrów po bieszczadzkich bezdrożach. Ale powtórzę raz jeszcze - za każdym zakrętem, za każdym takim, zawsze może kryć się coś, czego byśmy sobie nie życzyli. Straszę...?  NIE!
Do odważnych świat należy i tej zasady się trzymać!
                                                 ****
Skoro jednak znowu "grozi" nam weekend, proponuję oderwanie się od tych "strachów"  i z kolejnym utworem duetu Mayck i Lyan, umilić sobie życie. Wszystkiego dobrego życzę. Pozdrawiam.
                                                      P  a  p  k  i  n     

środa, 4 lipca 2018

                                  T  r  y  p  t  y  k  III...

Czasem w życiu wszystko przypomina nieobliczalny brak uporządkowanego nieładu...Czasami nie mogę wymyślić kolejnego dnia w swoim życiowym spisie wydarzeń, a rzeczy swoją obierają ścieżkę. Tak też jest teraz - nawet myśli odmówiły mi posłuszeństwa...A jednak cieszy mnie taki stan rzeczy - czuję się "szczęśliwy" w tym wariackim szkicu własnego portretu, ponieważ czego nie dotknę, czego nie zobaczę, czego nie wymyślę - jest moje, jest własne, jest takie przejrzyste - wychodzi prosto z mojej głębi. A jak wiadomo - jestem nieprzewidywalny, nieobliczalny, niewyobrażalny - jestem po prostu sobą...Chwilowa niedyspozycja, wcale nie oznacza siedzenia na laurach, przeciwnie - to czas przemyślenia i tworzenia nowego materiału. U mnie, w moich warunkach, to normalne...Brak zrozumienia jest w tym układzie jak najbardziej na miejscu...
"Potem cisza normalna, wręcz całkiem nieznośna...
I myślałem o tym, iż całe życie żyłem tak,
aby z chwilą, kiedy zginę,
nie pozostało po mnie niczyje,
prawdziwe wspomnienie...
I dlatego nie mówiłem ludziom
prawdy o sobie,
wymyślając czasem rzeczy,
które mogły się nie zdarzyć
i te, które siały przerażenie tych,
którzy się o nich dowiadywali,
często potwierdzone faktami...
Dlatego uciekłem przed wszystkim,
co mogłoby się jeszcze zdarzyć,
gdyż bałem się ludzi i nie chciałem,
aby zostało po mnie nic..!
Podobno nadzieja umiera ostatnia...
Śmiem twierdzić, że ona nigdy nie umiera,
pomimo bólu, rozczarowań, własnych ograniczeń,
strachy, czy lęku,
pozwala mi spokojnie zasnąć
z nadzieją na kolejny dzień.
Pomimo tego, że nie wszystko rozumiem,
nie na wszystko się zgadzam
i wciąż tak mało wiem
pomimo, że tyle czasu upłynęło
od tamtych chwil...
Nadzieja jest zgodą na to, co nastąpi,
zmieniając strach w spokój - 
pozwala przetrwać trudny czas,
chociaż wcale nie gwarantuje pozytywnego rozwiązania.
I dlatego również wszystkim życzę nadziei
na każdy kolejny dzień..."
                         (21 września 1994)
                imieniny mojej zmarłej żony

                           P  a  p  k  i  n

   

poniedziałek, 2 lipca 2018

                    Bacówka pod Małą Rawką -                                                                  czyli...      
                                Bezsenna noc...

Głęboka noc przy pełni księżyca...Człowiek tęskni do pogodnego nieba, słońca i ciepła...Nie można spać pod tym rozgwieżdżonym niebem milionami gwiazd...Puszczyk pohukuje tuż pod moim nosem, na drzewie przylegającym bezpośrednio do miejsca, w którym dziś jestem. Ktoś chrapie w kacie po drugiej stronie pokoju - takiemu to dobrze, beztrosko oddaje się snu...(Bez) senna połonina majaczy w księżycowej poświacie...Nie mogąc spać, snuję wspomnienia minionego dnia - wizyty u drwali i wypalaczy drewna...Lato...Ono nadejdzie również w przyszłym roku, ale niekoniecznie musi być takie samo, co obecne - nic więcej się nie powtórzy...
Ale cóż, to już inna sprawa, co będzie za rok i czy w ogóle coś będzie - dziś trzeba cieszyć się chwilą...Jutro czeka na mnie Dolina Moczarnego - tego "zakazanego"  miejsca, "chronionego" przez pseudo przyrodników - terroryzm w biały dzień... (?)  Ten księżyc w pełni ma zły na mnie wpływ i kojarzy zabobonne myśli. A może rzeczywiście, właśnie tu pojawiają się wilkołaki? Przeważnie atakują kobiety...(?) Taka noc sprzyja też innym rozważaniom, pisaniu wierszy na kolanie, jeśli jest się łobuzem, to dobre piwko też nie zaszkodzi...tylko pytanie - gdzie tu miejsce na sen i wypoczynek? 
Zaskrzypiały samotne drzwi
kierunkiem opadającej klamki
i wyjściem na dzikie rozdroże...
Wyjście z tego schroniska w kroplach deszczu - 
cisza gór moknie
kwitnąc ostem pośród pól,
traw zielonych morza,
odgłosu zimowych lawin,
które przebrzmiały wczoraj,
niczym kruki rażone śrutem...
A na kamiennej, krętej drodze schodzącej z gór,
wznosi się "gardło" zwężone
i dalej prowadzi ścieżką w dół,
aż po skłon polany
zawieszonych chmur....
                                (Mała Rawka 2017)
                                              ******* 
        A jutro - czyli dziś, czeka mnie Rezerwat Moczarne...
Pozdrawiam.
                                                                       P  a  p  k  i  n