Szukaj na tym blogu

niedziela, 15 lipca 2018

                               Z kart pamiętnika Papkina - 

                               rozdział VI, tom IV....

Nie miałem zamiaru nikomu o tym opowiadać. Wszystkie słowa zapisałem w pamiętniku. Ale jakaś niepisana umowa z osobą, która zapoznała się w całości z moją pracą, pozwalała przypuszczać, że również i ja nie będę skłonny powtarzać tego po raz kolejny. Ale minęło wiele lat i dziś z pewnych względów zdecydowałem, że właśnie teraz udostępnię jedynie fragment tego, co napisałem, jak to naprawdę było ze mną , z nami wszystkimi tam, gdzieś w ówczesnych Domach Dziecka. Te zdarzenia nie dotyczą wszystkich domów lecz tych, które dopuściły się agresji wobec nas wychowanków, zgotowały nam piekło i zmusiły mnie do ucieczek...I siedzę teraz po latach bez ruchu, zamyślony i nie mogę się z tym wszystkim połapać, mimo upływu lat. Nie umiem, nie potrafię zapomnieć, nie znajduję odpowiedzi na to zbyt trudne dla mnie pytanie: "co mam o tym teraz myśleć...?" Wtedy nikt nie odważył się powiedzieć o tym głośno...

Kiedy bylem mały, zawsze ciekawiło mnie, jak wygląda świat z góry. Z okna naszego mieszkania (pokoju), w którym znajdowało się wszystko - pralnia, sypialnia, kuchnia i...sralnia - widać było nieregularną płaszczyznę podwórka, również "zagraconego," brudnego, część zdewastowanego serwowskiego ogrodu i starą studnię - taki symbol tutejszego krajobrazu. Samo podwórko, zamknięte było szarymi prostopadłościami samego budynku. Ta płaszczyzna podwórkowa, poprzecinana grudami, błotem, w zależności od aury i pory roku, była miejscem nie tylko zabawy, ale też placem do wykonywania wszelkich prac. Kuźnia, gdzie kuto konie, to miejsce pracy synów pana Serwy - właściciela czynszówki. Kowalstwo, jak też inne zawody upadało, co mocno było widoczne. Chylące się ze starości i w większości nie czynne zabudowania gospodarcze, "straszyły" swoim wyglądem. Okazała stodoła wyglądała jak upiór przysłaniając widok z okien mojego kuzynostwa...Nie wiele było do oglądania, a łóżka były tak ustawione, że stojąc na nich, mogłem objąć widokiem całe podwórko. Widok z parteru nie był ciekawy, ale nie było innej rady. Mama zostawiając mnie i rodzeństwo same w domu, chodziła "wystać" w kolejce mieszkanie komunalne, które po latach wychodziła, konkretnie w 1965 roku, w jednym z pierwszych bloków na powstającym osiedlu "Baranówka." Ten świat z góry mogłem podziwiać dopiero po latach, choć wystarczyło wejść na balkon (ganek) na piętrze, aby móc zobaczyć dom Szeligów, Łukawskich oraz ogrody i to co było widoczne w oddali...Serwówka znikła i wszystko się zmieniło wokół placu, który po niej pozostał do dziś. Jednak wcześniej, kiedy nikomu nawet się nie śniło o "zatraceniu" czynszówki, nadszedł dzień, kiedy żywiłem niejasne obawy, że coś zaczyna się dziać, a informacje na ten temat pogrążały mnie w tarapaty, gdy tuż po rozpoczęciu wakacji Mama powiedziała wprost o swojej decyzji oddania nas do Domu Dziecka. W taki sposób miało zakończyć się nasze "eldorado" i zetknięcie się z obcym środowiskiem. Wszystkie wydarzenia okresu, który miał nadejść starałem się opisywać i zbędnym było  ich przypominanie. Po informacji Mamy, wykrztusiłem jakieś słowa łudząc się jeszcze, że uległem omamom słuchowym, na skutek przewrażliwienia, czy też przesłyszenia. Ale nie...dostałem psychicznego wyczerpania. Podobno czasem bywa tak, że jedna przykrość pociąga za sobą drugą, a ta z kolei następną, tworząc cały łańcuszek przykrości. Nie jadłem, źle spałem, dostawałem gorączki...Wakacje? I co z tego, a co potem..? Jakże będzie mi brakowało tych prześmiewców, choćby mojego kuzyna, który sam z siebie potrafił zrobić błazna, czy też innych zdarzeń. Rzecz w tym, że moje życie ulegało powolnej, lecz przykrej komplikacji. Czasem stawałem się dwulicowy i prowadziłem jakby podwójną grę, coś w tym rodzaju, jak nasz sąsiad z podwórka obok, o czym wszyscy nasi dorośli wiedzieli, a który to prowadził podwójną buchalterię i teraz ma przykrości w sądzie z powodu tej podwójności. Czyżby i mnie coś takiego miało spotkać? Ja tylko wykonywałem prośby mojej "cioci"-kuzynki, którą tak tytułowałem. Odbiło się to potem na mnie "czkawką," bo jej mąż napluł (dosłownie) mi w twarz, a ja wiedziałem, że to On ma rację. Od "ciotki" nie doznałem nawet uśmiechu, choć to Ona mnie do wszystkiego namówiła, a ja byłem wyłącznie wykonawcą. Padłem więc ofiarą własnej głupoty i...nadzwyczajnej niesprawiedliwości. Czy warto było zrobić z siebie durnia i...(oszczędzę sobie tego słowa). Poczułem się głęboko niesprawiedliwie dotknięty przez "ciotkę." To straszne, jak dorośli mało dbają o wrażliwe nerwy maluczkich - bardzo się na niej zawiodłem. Jednak siebie obwiniałem za ten stan rzeczy. Roztrzęsiony nerwowo i ogólnie rozgoryczony na ludzi i świat, odczułem potrzebę głębokiego zaszycia się w miejsce smutne i odludne, pasujące do mojego roztrzęsienia i rozgoryczenia. Wtedy udałem się na "Lisią Górę, ale też zapewne wtedy rodziły się pierwsze odosobnienia, samotność, wędrówki po nie zbadanych "szlakach," coś - co cechuje mnie teraz...Ale wówczas było to rozczarowanie i wielka niemoc, a z tego letargu przyjdzie mi się ocknąć po latach. Już wtedy doszedłem do wniosku, że świat jest źle urządzony i że (prawie) wszyscy mężczyźni cierpią ucisk marnując swoje talenty. Zacząłem myśleć o sobie i o tym, co potrafię, czyli coś tam rysowałem, bazgrałem jakieś teksty - przekonałem się przy tym, że to co robię i lubię, to bardzo pomysłowe i...mądre. Wszystkie te zapiski, szkice, rysunki, posłużą później do pisania pamiętnika  i innych prac związanych z Genealogią...Oczywiście - wobec tak "tragicznej" decyzji Mamy oddania mnie i rodzeństwa pod upojne skrzydła Domów Dziecka - już wtedy powstawał zalążek niepokorności, a w tym coś, co można nazwać "ucieczkami," które cechowały moją aktywność wędrowniczą. Miałem powody do protestu kategorycznego i zasadniczego. Cierpienie głodu, bicia, zastraszania, molestowania seksualnego - to było wprost poniżaniem godności mojej szlachetnej osoby, ignorowanie mojej bujnej indywidualności przez czynniki personalne tych domów, pochłonięte zresztą bez reszty zajadłymi "wojnami" pomiędzy sobą, tylko nie wiem, z jakiego powodu. Bo jeśli nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze - nasze pieniądze przydzielane nam przez państwo...Terroryzowali nas molestowaniem (zmuszaniem do takich gier z dziewczynkami) oraz innymi karami - biciem ręką w kark i mięśnie rąk i nóg, mówiąc przy tym: "kilo karkówki, kilo mięsa..." Nikt nie przejawiał choćby umiarkowanego zainteresowania moją osobą (tudzież innych), dopóki się nie poskarżyłem Mamie, nie troszczyli się o mój pion moralny. Mylił by się ten, kto by sądził, że poczuję się bezradny, bo miałem sporo powodów do protestu zważywszy, że "doskonałość" tych psubratów przewyższała moje ówczesne pojęcie. I choć może się to wydawać dziwne, w którymś momencie postanowiłem zaprotestować właśnie przeciwko tej "doskonałości" uprzedzając ucieczkę - tak to się wszystko zaczęło. Wrodzona aktywność obracała mnie bowiem ku mniej doskonałym stronom życia, gdzie cierpiałem katusze zimna, głodu, trudu pokonywania kilometrów, choć z własnej woli, a nie narzucanej. Lepsze było to, niż bicie mnie po siusiaku, wykręcaniem uszu, bicia po mięśniach i karku. Moje wcześniejsze nieśmiałe próby wykazywania aktywności w tych "pieleszach" i najskromniejsze nawet eksperymenty, z góry skazane były na haniebne niepowodzenie. Jedynym sposobem była ucieczka. Nie mogłem słuchać, że jestem psem, a ja musiałem chodzić na czworakach, skomleć i lizać takiemu ręce - to był sadysta! Wszyscy nazywali go "intendentem" i nie bardzo wiedziałem dlaczego. Może rzeczywiście był zaopatrzeniowcem, mieszkał na terenie pałacu, w mieszkaniu przy głównej bramie - facet bez jednego oka, ale zawsze z pasem skórzanym w dłoni.Bił nas i obrzucał plugawymi wyrazami. Kiedy po latach chciałem zgłębić jego nazwisko i imię, pojechałem do Zagórzan, gdzie mieścił się ten dom w pałacu Skrzyńskich (zdjęcia z tamtego okresu) - nikt nie potrafił mi 
powiedzieć, wymijając się od odpowiedzi. Nawet w kronice ten okres jest pominięty. Milczenie też jest odpowiedzią. Myślę, że wszyscy doskonale znają tę historię tamtych lat. Jakby piorun strzelił, a odwiedziłem Dom Dziecka mieszczący się obecnie w dawnej pałacowej "stróżówki" ponieważ sam pałac uległ dewastacji i stał się ruiną (patrz zdjęcie). Obecnie podobno nowy
właściciel powoli odbudowuje ten zabytkowy obiekt...I tak w każdym przypadku udając się na ucieczkowe "tournee," żegnałem się bez żalu zastanawiając się, co będzie, jak wrócę, bo zawsze było wiadomo, że Mama ponownie mnie odwiezie w to miejsce...Zamyśliłem się filozoficznie, ale dziś bylem tylko sobą...Któregoś dnia, wiedziałem, że już tu nie wrócę - pozostawiłem kartkę, na której wypisałem słowa "pożegnalne:"Szanowni bandziory - żyłem tu z Wami, cierpiałem i płakałem po katach, bo nawet tego mi zabranialiście, a Wy byliście bezlitośni. Dzisiaj jednak mam Was dość i mówię na odchodne, co o Was myślę, Wy żałosne, bagienne małpy - oby los, który mi zgotowaliście, dotknął Wasze dzieci..." Tak - nauczyłem się spoglądać na świat nawet z piwnicy, czyli z poziomu ulicznego chodnika, bo siedzenie w ciemnicy w lochach pod pałacem, było upokorzeniem i "nauką" spoglądania z poziomu piwnicy. Jestem dziś na tyle uniwersalny, że nie zdziwią mnie żadne przeszkody w zdobyciu tego, co chcę osiągnąć...Wracając do tematu wyjściowego...Dzisiejszy świat mogę dowolnie oglądać, a z góry, to już na pewno. Widzenie z parteru jest także czymś normalnym i należy do codzienności, choć ten parter odbił się piętnem na mojej psychice i chyba trwa po dzisiejszy dzień...
                              (30 października 1966 r.)
                                            *****
Z racji dzisiejszej niedzieli i nadchodzącego nowego tygodnia, życzę wszystkim udanego i obfitującego w uśmiech i radość. W szczególności życzę tego moim najbliższym przyjaciołom: kuzynce Basi z Elbląga, Krysi z Białej Podlaski, Bożence z Ościłowa, Romanowi z Wrocławia, Kasi z Tarnowa, Czesławowi z Wałbrzycha. Wszystkim dedykuję poniższy utwór: Of Monster and Man - "Crystals."
                                              P  a  p  k  i  n  
                     

3 komentarze:

  1. Witam😀 Czytając, zastanawiam się nad tym jak ludzie ludziom potrafią
    zgotować taki los. Ile wy dzieci przeżyliście złego w Domu Dziecka. Pozostawia to ślad na dalszym życiu.Szczególnie gdy ofiarami są dzieci.Tego się nie zapomina. Na pewno w swoim dorosłym życiu, nie raz sobie przypominasz tamte złe chwile.Jestem przekonana, że kto krzywdzi dzieci, w późniejszym życiu to odczuje na własnej skórze.
    Dobrze, że to z czasem się skończyło.
    Życzę ci przyjemnego tygodnia i samych fajnych dni😀
    Pozdrawiam ciepło😄 Do widzenia 😂

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to prawda, takich zdarzeń się nie zapomina tym bardziej, że zawsze nosiłem ze sobą kajet, w którym spisywałem to, co najważniejsze. Nawet to było powodem szykanowania mnie, dlatego zeszyt ten zawsze był w ukryciu. Dziś dzięki tym zapisom mogę odtworzyć wszystkie tamte wydarzenia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń