Szukaj na tym blogu

piątek, 28 kwietnia 2017

                   Pięknego weekendu życzę...


- Hallo...!  Puk, puk..!
- Kto tam..? Pana niestety w domu nie ma. Właśnie szwenda się po zakamarkach deszczowego miasta. Potem może przycupnie na piwku lub jak będzie miał ochotę - porozmawia ze znajomą osobą, jeśli takową spotka... Tak więc nie ma mnie nigdzie, ale jeśli za tymi "drzwiami" jest jakaś piękna pani - to czy zechce zostawić wiadomość?
Niechybnie odpiszę....!
A tak na marginesie... "odpocznę" nieco, rękę wyzwolę od długopisu i będzie klawo... Skoro więc taki długi weekend, to wszystkim życzę słońca, a nawet ołowianych chmur, troszkę deszczu i burzy wiosennej. Życzę uśmiechu, pogody ducha, samopoczucia, które ułatwi nam życie i wiary w siebie. To nic, że mokro, że zagrzmiało, ale w sercu radość i słonecznie. Bawcie się dobrze w ten wiosenny weekend. Pozdrawiam.

                                                                           P  a  p  k  i  n




Country Sisters - Let's Twist Again (2006)

środa, 26 kwietnia 2017

S p o t k a n i e...(po latach)

Przypomniała mi się zabawna historia z przed dwóch lat, a mianowicie spotkania i rozmowy z kolegą, w dodatku jak później się zorientowałem - przed witryną sklepu oferującego damską bieliznę, a konkretnie stroje kąpielowe..
Spotkałem się z kolegą całkiem przypadkowo w dodatku z kimś, kto od wielu lat przebywa za granicą, konkretnie w Irlandii i było spotkaniem nieoczekiwanym. Cóż to za radość była widząc kogoś, kogo znało się od dzieciństwa. Pomimo upływu czasu, historia ta nadal mnie nurtuje i..śmieszy, bo kiedy przechodzę obok wymienionego sklepu - 
śmiech mnie ogarnia. Że też akurat w tym miejscu spotkały się nasze drogi (?) 

Rozmowa toczyła by się w najlepsze, gdyby nie to, ze po pewnej chwili kolega ów przerywając rozmowę powiedział:
- "Popatrz, jakie super fatałaszki."  Obróciłem głowę i dotarło do mnie to, co było zainteresowaniem kolegi. Spojrzałem na wystawę, a oczom moim ukazały się manekiny odziane w stroje bikini i inne detale damskiej bielizny. Zrobiłem kilka kroków do przodu pociągając za sobą kolegę.... Niby nic, a jednak w pewnym stopniu mógłby to być niezły obciach, w zależności na kogo padło by zainteresowanie jakiegoś przechodnia. Bo co ludzie powiedzą widząc dwóch facetów "zainteresowanych" czymś będącym tylko sklepową witryną, a licho wie czym więcej?


Musiałem zrobić tych kilka kroków, aby odejść od nieszczęsnej wystawy... Po dłuższym czasie, gdy praktycznie zapomniałem o tym zwykłym przypadku, swoje kroki znowu skierowałem w pobliże wspomnianego sklepu, a do głowy napłynęły myśli, słowa oraz uśmiech. Słowa w dziwny sposób zaczęły tworzyć jakąś układankę...
                     "Zapomniałem słowa, potem zapisałem,
                      a znowu jeszcze później, coś z tego powstało...
                      Kilka słów obrazu sklepowej wystawy
                      i tak powstał wierszyk w słowie nieciekawy..."
Kilka tygodni później "odważyłem" się wpisać zawarte wcześniej słowa do notatnika, które dziś dedykuję tym wszystkim, którzy przez przypadek, mimo woli znajdą się w podobnym miejscu, jak ja wcześniej.
           Na hulankę za późno, a może za wcześnie...?
           Mój organizm potrzebuje "seksu w wielkim mieście."
           Ile razy mijam sklep na rogu ulicy,
           uśmiechają się do mnie, manekinów lice.
           Narzucone fatałaszki i kuse sukienki,
           stroje, majtki, koronki - przyciągają zmysły.
           Teraz wiosna - więc nie długo zdejmą grube spodnie,
           przez ulicę się przelecą odkrywając cyce.
           Widok przedni jest dla oczu, patrzeć na sułtanki
           i "zakochać" się od razu - spojrzeć w...zakamarki.
           Ale jazda, ale heca, ale widok piękny,
           ciałka mocno wyprężone, a w gaciach...bąbelki... 😃

                                                                                                                            (maj 2015)
PS.
Jak to zwykły przypadek wcześniej nie zaplanowany, może narobić tyle "bigosu." Pozdrawiam i życzę miłego dnia.
                                                                      P a p k i n




poniedziałek, 24 kwietnia 2017

                     Dynastia  Papkina...(7)

Dynastyczna rodzinka rozpadła się jak domek z kart. Na horyzoncie pojawiły się: przemoc, molestowanie seksualne, wymyślne kary, ucieczki (nauka samodzielności), brak perspektywy życiowej, "niewola," bo "obcy dom" był niewolą. Ówczesne społeczeństwo nie wiedziało, często nawet nie interesowało się tym, co dzieje się wewnątrz tego obiektu, postrzegając jego wychowanków jako element zła, bandziorów, złodziei... A działo się tam - działo! Wymyślność kar, głód, złe traktowanie, wymuszały ucieczki. Papkin był w tym perfekcyjny. Dociekliwy obserwator bez trudności mógł dostrzec wymyślność taktyki Papcia, jego przewidywalność, precyzję w obmyślaniu planów, na przykład drogi ucieczki tak wymyślonej, aby ominąć większe ośrodki miejskie, skupiska ludzkie, aby nie narażać się na zainteresowanie ludzi, uniknięcia ewentualnych "pościgów," czy też zainteresowanie ze strony ówczesnej milicji. Co ciekawe, nigdy nie zdarzyło sie tak, aby kierownictwo takiego domu w ogóle zgłaszało gdziekolwiek fakt ucieczki wychowanka i do dziś nie rozumiem - dlaczego...? Wyrafinowany instynkt Papkina pozwalał mu na "zabawę" w kotka i myszkę, czyli w ewidentny sposób posiadał przewagę nad swoimi gnębicielami. Co prawda, trudno było mu uniknąć kar cielesnych w postaci bicia skórzanym pasem po tyłku, kołkiem od miotły po nogach, czy też cienką witką po których skóra na łydkach u nóg była poprzecinana i zostawiała trwałe ślady. Nie mniej wzbudzało to w nim odrazę i nienawiść do "oprawców." Ale Papkin posiadający wyobraźnię i tęgi umysł, zawsze w sposób przemyślany odgryzał się "oprawcom." W Zagórzanach koło Gorlic, gdzie "szalał" intendent - ten ostatni zawsze znalazł pod progiem swojego mieszkania, jak nie łajno, to zdechłego szczura uwieszonego na klamce u drzwi. Inną sprawą było seksualne molestowanie i to nie tylko Papkina. W tej sprawie był bezsilny. Jeśli zważyć, że w wieku około 10-12 lat miał swój pierwszy raz - świadczy o bezczelności i draństwie, jakie panoszyło się w tamtych czasach, w takich miejscach, jak Domy Dziecka. Uraz przeżytych wydarzeń miał trwać wiele lat i tylko dzięki roztropności i umiejętności Papkina dziewczyny, nie popadł w rozstrój psychiczny... Ktoś zapyta, z powodu czego były te wymyślne kary?  Za chleb pozostawiony w szufladzie przed pójściem do szkoły, aby móc go skonsumować po powrocie nim będzie obiad. Za kradzież chleba, bo karą były także niedobory w żywieniu itp.... Papkin, to entuzjasta przyrody. Wczesne lata młodości poświęcał obcowaniu z nią, co zresztą udziela mu się do dzisiaj. Lubi przebywać w przestrzeni. To daje mu poczucie wolności, podobnie jak podróże. Stają się one natchnieniem, czy też inspiracją do pisania swojej kiczowatej poezji, ale są to strofy na luzie, jak je nazywa. Zawsze chodzi z ołówkiem i kawałkiem papieru (notatnik) przy sobie, rysując swoje bazgroły. Dziś na dodatek nosi przy sobie długopis. Papkin był i nadal pozostaje osobą ubogą. Nie przesadzając w słowach - żyje "skromnie," bo wiele złotówek przeznacza na podróże. Ten "smród ubóstwa" ciągnie się za nim całe życie 😊  Ale Papkin nie narzeka, może czasem nie potrafi zrozumieć, na czym polega różnica istnienia ludzi biednych, żyjących w niedostatku i tych, którzy maja ponad stan...?  Ile jest niesprawiedliwości na tym świecie i czy w ogóle sprawiedliwość istnieje? Papkin ma co do tego wiele wątpliwości. Są równi i równiejsi, a więc podział na kasty społeczne - na tych, którzy mogą wszystko i na tych, którym nic nie wolno.... Wracając do zagadnienia podróży należy wiedzieć, że Papkin jako jedyny w rodzinie - odbył ich najwięcej i nadal podróżuje. Podróże te pozwalają mu czuć się wolnym (kiedyś tą wolność miał ograniczoną) i dosłownie wolnym. Podróże, to jego motto życiowe, a zwłaszcza samotne wędrówki po niedostępnych miejscach, daleko od ludzi, cywilizacji w obcowaniu z przyrodą. Inną dziedziną kształtującą umysł Papkina, to wsłuchiwanie się w treści opowiadań o dziejach historii rodziny, choć nie tylko tych familijnych... Opowieści snute przez Dziadków, jego Mamę (również te historyczne z dziejów Polski), kształtowały jego umysł, rodziły wizję dawnych czasów opartą na wyobraźni przeplatanej rzeczywistością. "Historię Rodziny," którą należało by nazwać "Historią Rodzin," cechują te wartości, zwłaszcza w początkowym okresie obejmującym czasy końca XVIII oraz XIX wiek, a nawet lat wcześniejszych, nie mówiąc o wieku, w którym przyszło Papkinowi żyć. Do pełnej całości, do słowa pisanego brakuje tylko rysunków i rycin oraz zdjęć, które wizualnie obrazowały by wygląd dóbr rodzinnych i tamtych czasów (są w niewielkiej ilości). Tym, co wzbudza jego dumę niech będą zdjęcia majątku dziadków ze strony ojca pod Horochowem na Wołyniu, który poniósł tragedię pogromu... Dynastyczna postać Papkina jest jedyną w swoim rodzaju. Indywidualista sam dla siebie, bo życie wymusiło na nim takie, a nie inne postępowanie. To "kot" chodzący własnymi ścieżkami, broniący swoich wartości i przekonań, wyrażający się postępowaniem i zachowaniem, których często nie mogą zaakceptować inni. Stąd często "konflikty" na linii Papkin - inni, ściągający na swoją głowę gniew tych, którzy nie potrafią z różnych przyczyn (często złośliwie), zaakceptować jego toku myślenia i postępowania, których nie rozumieją. Wszystko wskazuje na to, że takim powodem mogą być nie tylko różnice zdań, zachowań człowieka będącego już w wieku, (?) który nie odpowiada młodszym. No cóż, różnice pokoleniowe...!  Papkin i jemu podobni (spotykam się z tym często, może zbyt często) - są dla takowych albo śmieciem, co odczuwam na własnej skórze, obiektem śmiechu i ignorancji. Ale Papkin nie ma zamiaru polemizować o sprawach oczywistych, a szkoda - bo Papkin mimo wszystko, czego innym jest tak trudno dostrzec - jest osobą uległą jeśli idzie o uczucia. Posiada coś na wzór kawałka mięsa w piersiach zwanego sercem. To serce nie zna pojęcia nienawiści i nie są to tylko czcze przechwałki. Może chwilowo wzruszyć się, może nawet "obrazić," w końcu jest człowiekiem podobnym do innych ludzi, lecz nie na długo. Szybko ulega przemianie i powraca do stanu sprzed chwili. Potrafi zapomnieć o złu, jakie mu wyrządzono, ale na zasadzie obopólnego wybaczenia sobie wzajemnych krzywd. To kontrowersyjne dla wielu stwierdzenie jest cechą charakteru Papkina. Bo jeśli Papcio postąpi podobnie, będzie to nie tyle odwet (co za wstrętne określenie), a tylko obrona, co do której ma niezbywalne prawo. I właśnie to prawo często jest podważane, prawo do samostanowienia, prywatności, bycia sobą... Czy w tym kontekście należałoby postawić sobie pytanie: "Jaka jest granica wolności..?" Papkin zostawia to pytanie czytającemu. Sam nie będzie odpowiadał ponieważ On sam odpowiedzi nie zna, przynajmniej na dzień dzisiejszy i tak prawdę mówiąc - wcale mu nie zależy na odpowiedzi jako takiej. Ważne, by inni sami sobie odpowiedzieli na tak postawione pytanie, a przy okazji zrewidowali własną wizję tego pojęcia. Wtedy obie strony będą kwita... Papkin często ociera się o stwierdzenie: "Wyglądasz jak 48 milionów dolarów..." (?) Dla potencjalnego czytelnika tych słów, powiedzenie powyższe jest nie tylko tajemnicze, co niezrozumiałe. I słusznie...!
Tak naprawdę jest wytworem bujnej wyobraźni, a nawet dozą uszczypliwości. Niby nic, a jednak! Papkin ma prostą odpowiedź" "Noszę nawet dziada póki mi z tyłka nie spada..." Łeb za łeb i nie jest to złośliwością dyktowana odpowiedź. Papkin po prostu mówi to, co ma na końcu języka, a ludzie podobno okropnie nie lubią szczerości - ot i wszystko...!
Ileż to złośliwości w naszym narodzie..? Kiedy sięgamy w nasze pradzieje, choćby do początków naszej Państwowości, a właściwie przed Mieszkiem I, czyli w czasy pogańskie - Niemcy zawsze byli narodem zaborczym w stosunku do Polski. Papkin mówi o tym własnie teraz, ponieważ w "Historii Rodziny" temat ten był poruszany z wiadomych powodów. Ale tu i teraz - dlaczego nie? Otóż w tamtych czasach wymyślili sobie (dziś myślą podobnie - Niemcy) dość szczególną regułę, że poganin nie jest bliźnim, a jego ziemia jest niczyją. Wolno więc ja zagarnąć, mieszkańców - pogan uznać za niewolników ("Dzieje Polski" - Wyd. Instytutu Edukacji Narodowej - Lublin 1999). Papkin dokonuje w tym momencie pewnego porównania, nie aż tak tragicznego związku cytowanego fragmentu "Dziejów Polski" i porównywania tychże z okresem dzisiejszym. To własnie te słowa w jakiś sposób można podciągnąć do mentalności pewnych grup ludzi do okresu pogańskiego. Ale nie to ma wydźwięk porównawczy. Dopiero teraz, po zapoznaniu się z cytowaną książką - Papkin dowiedział się, że Mieszko I nie był pierwszym, który przyjął chrzest. Przed nim były inne plemiona na południu: Ślązacy. Polanie. Wiślanie, a nawet Kujawiacy. Według autorów, to własnie te fakty są najstarszym śladem chrześcijaństwa w Polsce. Poznaniacy chwalą się, że władca Mieszko I tutaj właśnie przyjął chrzest. Być może nic bardziej mylnego...? A swoja drogą, to chyba historia nieco nas wszystkich okłamała (wystarczy zapoznać się z wieloma publikacjami oficjalnie dostępnymi), albo to może sami historycy? Byłoby wstyd panowie...! Bo Papkin z wypracowania, jak pamięta, na podstawie której napisana została praca szkolna wiele lat temu, otrzymał ocenę z historii i coś mu się tu dziś nie zgadza. Tak wiec entuzjasta historii - Papkin musi tę historię ponownie przerabiać. I na tym nie koniec. Papkin pozwoli sobie w dalszej przyszłości na napisanie innych faktów "historycznych" zaczerpniętych przypadkowo bawiąc właśnie w Poznaniu, nie dlatego, że chce - bo chce, ale dlatego, że po prostu chce!
Prawdą jest więc, że człowiek musi uczyć się całe życie, a i tak głupim umiera...

                                                                                                    P   a   p   k   i   n
                                                                                       

sobota, 22 kwietnia 2017

Tęsknota

                     Ze starych kart notatnika...

Ścieżka obok drogi....

Pójdź ze mną na wiosenny spacer ścieżką wiodącą obok polnej drogi prowadzącej do....
na puste pole o tej porze roku, gdzie tylko drzewa pobliskiego lasu wytyczają szlak. Gdzieś w dali za zakrętem drogi ukaże się nam widok pięknej krainy, zasłyszanej w marzeniach
i oczach mojej dziewczyny. Droga do... ale czy na pewno..? Spójrz - ile wdzięczności w tym
widoku w porannej poświacie budzącego się dnia? Ile radości w blasku Twojego spojrzenia, w tych ciemnych oczach, jak dwa węgielki...Jak ich nie kochać - wesołych 
o przenikliwym spojrzeniu..?! Zakochać się i umrzeć i to jest ta wielka radość Twojej bliskości.... Poprowadzę Cię trzymając delikatną dłoń Twoją, jeszcze ciepłą po minionej nocy. Pójdziemy tak razem - daleko, przed siebie, gdzie niebo i ziemia stykają się na sklepieniu świata. Pójdziemy tak tą ścieżką w otchłań budzącego się dnia, pod błękitem nieba, w promieniach słońca, aż ku jego zachodzie. A kiedy znużeni wędrówką zapadniemy w sen, objawi nam się świat niebiańskiej miłości. Może wcześniej spotkamy chatkę w polu, gdzie ułożymy się do snu...?  Pójdź więc ze mną, aż do końca samego. Wezmę Cię za rękę, której nie puszczę nawet po.... W ten wiosenny poranek poprowadzę Cię przez życie, które trwa, aż do jego końca...
                                                                                                (początek lipca 1972 r.)


Wędrowałem polną ścieżką pomiędzy polami,
a horyzont tak nisko stykał się z chmurami,
łany zboża złotem błyszczą - chabry i kąkole,
a ja idę taką ścieżką przez to wielkie pole.
                                                         "Wielka chata" pośród pola, kto ją tu postawił?
                                                          Nic nie widać dookoła, domek wzrok mój zwabił,
                                                          ani drogi tylko ścieżka, jakże się tam dostać,
                                                          a wędrowca bolą nogi - oto moja postać!
Tylko świerszcze pobzykują, w górze skowron śpiewa,
jak zmęczona moja postać, ależ mi się ziewa?
Gdzie tu spocząć, jak się dostać do środka tej chaty,
nie zamierza moja postać wąchać chabru kwiaty.
                                                          Noc się zbliża, a ja "błądzę" dookoła domku.
                                                          patrzę - dziura, deski nie ma...i już jestem w środku!
                                                          Olaboga, trochę siana leży na klepisku,
                                                          dobra nasza, chata pełna, choć mam sucho w pysku.
Zaraz wyjmę coś z plecaka - buteleczkę wody
i pokropię swoją głowę, zwilżę także nogi.
A jak słonko znowu wzejdzie z ponocnej chmureczki,
wtedy ruszę w dalszą drogę, wypoczęty, rześki.
                                                          Teraz usnę na tym sianku i głowę ułożę,
                                                          kilka godzin do poranka - strzeż mnie Panie Boże...!

                                                                                                                          P  a  p  k  i  n
                                                                                                                        (lipiec 1972 r.)
PS.
Miłego weekendu życzę, szkoda, że tak chłodnego.





piątek, 21 kwietnia 2017

Zostawiłem gdzieś swoje serce...

Wróciłem, ale o tym będzie innym razem. Dziś znowu jestem na "starych śmieciach." Dobrze tu i swojsko, bo u siebie. I co z tego, że bałagan - ten sam, który pozostawiłem opuszczając swoje gniazdko, udając się w "nieznane," do miasta, które sympatią nie darzę, ale to już inna sprawa... Musiałem, bo własnie tam mieszka moja ojcowska miłość, która trwa, mimo jej dorosłości. I wnukowie - On i Ona, których kocham jednakowo mocno, ale Ona jest dla mnie moim słoneczkiem.
Moje serce jest dla Niej. Jej pozostawiam w spadku moje uczucia, miłość i wszystko co posiadam... A skoro nie posiadam niczego, to mogę ofiarować Jej tylko miłość dziadka. Bo dziadek może tylko dać swoje uczucia, te małe, skromne, często okazywane. Gdyby był dziś "dzień miłości," to życzył bym Ci wnuczko przede wszystkim tej pięknej miłości matczynej, która jest najprawdziwsza, tej z serca płynącej od osoby, która Cię kocha miłością żarliwą, a więc taką, która cały czas trwa. A ja - Twój dziadek kocham Cię z całego serca taką, jaką jesteś i nie chcę niczego w tej materii zmieniać. Wszyscy jesteście dla mnie wielką radością... A to serduszko wykonałem ręcznie i niech ono takim pozostanie dla Ciebie moja wnuczko...
                                                           Dziadek Papkin

wtorek, 18 kwietnia 2017

Kapela Gorole - Rajski Ptak

                  Moja mała Ojczyzna...

                                     (Połonina Wetlińska - przestrzeń wolności)

Widziana z loty ptaka, to horyzont zwieńczony od północy pasmem Otrytu. Na południu panują masywy połonin: Wetlińskiej i Caryńskiej, Tarnicy i Halicza.... Potęga i samotność wśród dziczy, pustka i głębia dają mi dużo radości...I jeszcze Kińczyk - to już osobny rozdział... Patrząc na południe widzę pogranicze słowackie, a dalej na zachód, przy sprzyjającej widoczności Tatry w białej czapce ze śniegu. Wschód, to Kiczera Sianowska, San płynący w ostępach Puszczy Bieszczadzkiej, pasmo Tarnicy, Szerokiego Wierchu, Krzemienia... 
                                                                        (Sine Wiry)

Gdy odwrócę głowę, w oddali majaczy tafla "Bieszczadzkiego Morza" - Zalewu Solińskiego. Po zachodniej stronie majaczą wyniosłości Roha i Smereka. Dolinami snują się drogi, jak ta "Wielka Obwodnica" i potoki - niezmierność wody w przełomie Sanu w okolicach Zatwarnicy. Szlaki turystyczne, po których widać ciągnące
                                                                      (Krzemieniec)

się smugi kolorowych turystów. To również nieprzebyte, dzikie "szlaki," po których poruszają się nieliczni ze śmiałków... Są też dymiące kopce wypalanego węgla drzewnego, wyglądające jak wulkany... W góry noszę swoje marzenia. Tutaj nauczyłem się trudu zdobywania szacunku do przyrody i ludzi. Góry uczą pokory i posłuszeństwa.
                       (zejście z Caryńskiej do Ustrzyk Górnych - w głębi Tarnica)

Swoją hałaśliwą powszedniość stawiam oko w oko z wielkością i majestatem gór... Stojąc na zdobytym szczycie, po wielogodzinnym wysiłku, patrzę na ten świat zamarły, wolny, porywający innymi oczyma niż w świecie cywilizowanym. Dziwny rezerwat kontemplacji. Ludzie czasami mącą wielkość gór. Ich hałaśliwe zachowanie 
                                             (Zapora w Solinie)

zagłuszy szum górskiego potoku, falujących traw na Połoninach, a gwieździste niebo nigdzie tak nie wygląda, jak pośród Połonin i milczących wierchów. Wchodząc w doliny, napotykam prawie wszędzie nowe domy ze strzelistymi dachami, zadbane zagony, gdzieniegdzie kierdel owieczek, krzątający się w obejściu zapobiegliwi bieszczadnicy.. I Kościoły - każdy inny, a nad tym wszystkim już tylko sam
                                                           (Przełęcz pod Tarnicą)

Pan Bóg, któremu bliżej do gór... Ojczyzna, to także ta gula w krtani, gdy śpiewają nasi z regionalnych zespołów. No gdzie powiedzcie sami, gdzie tak śpiewają..? Moja mała Ojczyzna, to także smak wspaniałych potraw regionalnych: kwaśnicy z grzybami, landruli z łazankami, ruskich pierogów z ciasta tak rozwałkowanego, że gdy przystawisz je do oka, zobaczysz... światła Lwowa...(?) a także dziczyzny... W tej mojej Ojczyźnie mają miejsce także 
                                        (Sianki - Grób Hrabiny)

żartobliwie pisane piękną gwarą wiersze wieszczów karpackich, a bliżej w mojej Małej Ojczyźnie, to przycupnięty dom prababci - "Kaśki Litwinki," jak ją zwano... Jaka tam prababcia - zwykła kobieta o złotym sercu, przychylna każdemu, który dobrocią odpłacał za jej dobro. Wszyscy "zlatywali" się do niej jak ptaki, nie tylko członkowie rodziny, a to z Warszawy, Legionowa, Jedlicza, Rzeszowa czy Krakowa. Dopóki prababcia żyła i kultywowała stare łemkowskie tradycje, to i gości w jej obejściu nigdy nie brakowało - drzwi się nie zamykały. Teraz bardzo nam wszystkim jej brakuje, a zwłaszcza jej ducha, który unosi się teraz nad nami, gdy biesiadujemy na jej posesji... Zapuściliśmy tu korzenie na zawsze. Oby nam wszystkim, tu na tym skrawku najpiękniejszej na świecie 
                                     (Bieszczady - zachód słońca)

ziemi, było coraz bliżej do siebie w sferze idei, poglądów, wartości i kultury, wierności i tradycji. Każdy z nas trochę inaczej pojmuje swoją Małą Ojczyznę. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, ze to my wszyscy tworzymy historię, wciągamy innych, zaszczepiamy to co najlepsze. Bo czym ona będzie, jeśli nie będziemy myśleli o tym, co w niej wieczne i wiecznie żyje, co jest wzniosłe i niezmienne? Być może nasza Ojcowizna udostępni miejsca dla wypowiedzi innym, co jest dobre, a co należy zmienić i w wypadkowej wizji każdego z nas musimy na tej ziemi tworzyć Ojczyznę na miarę dwudziestego pierwszego wieku... I właśnie tego wszystkim życzę..!
                                                        (Bieszczadzkie bezdroża)

                                                                                                        P  a  p  k  i  n






sobota, 15 kwietnia 2017

Alleluja...!

"Pokwikuje zapewne cała "śmietanka" z wielkiego szczęścia, a ma z całą pewnością ku temu powody. Tradycji bowiem musi stać się zadość - to taka powtórka z historii... Wielu twierdzi, że mnie już nie ma w ich życiu. A ja przecież nie od dzisiaj jestem w opozycji, zawsze w niej byłem. Takich i podobnych stwierdzeń jestem zmuszony wysłuchiwać i wyczytywać w zachowaniu bliskich mi osób..."

Powyżej kilka "taktów" z obszernej biografii "Serwówki" pod wspólnym tytułem: "Cała zgraja na hultaja," zamieszczona w biografii Papkina. Zamieściłem ten fragment z powodu tytułu, który pasuje właśnie od dzisiejszego wieczora... I tak jak wszystkim, dziś składam serdeczne życzenia Wesołego Alleluja! 
Bo kiedy Wielka Noc nastanie, życzę wszystkim na Zmartwychwstanie dużo szczęścia i radości, która niechaj zawsze gości w dobrym sercu, w jasnej duszy i niech wszelkie zło zagłuszy. 
Pogodnego i wesołego spędzenia Świąt Wielkanocnych wszystkim życzę z całego serca.

                                                  P  a  p  k  i  n
Wielkanoc 2017

środa, 12 kwietnia 2017


                Ukląkłem przed ołtarzem, aby pośród ciszy
                              wyznać grzechy swoje - 
                      myśli nikt nie słyszy prócz Boga,
                    przed którym w jednej chwili staję - 
                    o Panie, jakże ja się bardzo boję...!
                    Ile na sumieniu grzechów i swawoli,
                  jestem przygnębiony, serce bardzo boli,
                   ile razy można przepraszać Cię Boże,
                          słabym jestem człowiekiem - 
                               nikt mi nie pomoże...!
                  Więc klęczę z pokorą, której mi brakuje,
                            wyznaję wszystkie grzechy,
                                   nad sobą pracuję,
                   aby nigdy więcej już ich nie popełniać,
                     a jeśli nawet, to w sercu je zgłębiać.
                 I przychodzić tutaj, tak często jak trzeba,
                 być przy Tobie Panie i być bliżej Nieba...
                                            (marzec 2001)

Zbliżamy się do najważniejszego czasu, jakim w Wielkim Tygodniu jest

Wszystkim życzę owocnego przeżycia w skupieniu i rozważaniu Męki Pańskiej.
                                                              P  a  p  k  i  n

niedziela, 9 kwietnia 2017


          Sentymentalnie, czyli nijako....

Było jakoś po południu...Przedwiosenny chłód wdzierał się przez lekko uchylone okno, owijając mnie zapachem wilgoci topniejącego śniegu. Przeszył mnie dreszcz. Nie potrafiłem sobie uzmysłowić, czy to przejmujące zimno spowodowane jest chłodem zza okna, czy też oczekiwaniem na cieplejszą aurę...?  Czułem jakieś kruche drgnięcie i dreszczem sprawiającym nawet przyjemność... Dziwne to uczucie chłodu, a zarazem ciepła... Podszedłem bliżej okna i oparłem lekko policzek o szybę. Zauważyłem małego psa plątającego się pomiędzy chodnikiem a żywopłotem. Baraszkował wśród ogołoconej jeszcze roślinności. Chwilową ciszę przerwał mi dzwonek domofonu. Rzadko podnoszę słuchawkę i pytam "kto tam?" Najczęściej są to domokrążcy roznoszący ulotki i inne druki bezadresowe, albo członkowie Świadków... Pewnie tym razem było podobnie. Nawet nie próbowałem otworzyć okna balkonowego, aby sprawdzić, kogo tam licho niesie. Oderwało mnie to od sentymentu i tej beznadziejnej iluzji, w którą często popadam, nawet z własnej woli. To wszystko przez myślenie, tylko nie wiem po co tak sie "katuję"? Odnoszę wrażenie i coraz częściej myślę, że gdzieś w moim wnętrzu odzywa się duch lokalnego sentymentu do miejsc, których już nie ma, a które wciąż przywołuję. Czy tym sposobem popadam w jakąś przepaść? Ale to były piękne czasy, a dziś można tylko powspominać, bo nie stać mnie na nic innego i to nie tylko mnie. Plątam się wieczorami po ulicach miasta. Uwielbiam spacerować w ciszy padającego śniegu. Godziny, które dla innych mają smak snu, dla mnie są gamą różnorodnych doznań. Przystaję na rogu ulicy, aby wsłuchać się w dźwięk spadających płatków śniegu - tak było w wieczór Wigilijny zanim poszedłem na Pasterkę. Może to dziwne, ale słyszalne... Albo wsłuchuję się w oddalające lub powracające kroki ludzi jedną lub dwie ulice dalej (?) Wyławiam delikatne śmiechy, a nawet ciche szepty przechodzących osób. Czuję bicie swojego serca... Kocham te nocne miejsca: - Plac Farny, Paniagę, Kościuszki, Grunwaldzką, Rynek - Stare Miasto i jego urokliwe uliczki. Magiczne miejsca mojego miasta... Dzwonek domofony przerwał moją sentymentalną myśl - że też  zawsze ktoś przyjdzie w nieodpowiedniej chwili. Ale, może to i dobrze..? Jak to wiosna cuda czyni, przywracając wspomnienia...
I taki wierszyk, pewnie już "stary," co plącze mi się w mojej głowie, bo w tych wspomnieniach jestem zakochany i niech tak już zostanie...
                      Gdzie są te miejsca sercem ukochane,
                      gdzie się dziecięce lata przewijały,
                      kościół i szkoła, trzy sklepy mi znane,
                      łąki co kwieciem barwnym zakwitały. 
I rzeka Wisłok płynąca polami
i młyn, którego koło obracało
i pól dywany graniczne miedzami,
mała kapliczka, co pośród pól stała...
                     To tu w Rzeszowie życie nas pieściło,
                     gdy sroga zima za oknem szalała
                     i nic, że chłodno, czasem głodno było,
                     miejsc tych uroki pamięć zachowała...
                                                           (23 marca 2001 r.)

                Miłej Niedzieli Palmowej AD. 2017 r. życzę.

                                                                             P  a  p  k  i  n


                                            ("Paniaga" czyli ulica 3-go Maja i wieża Kościoła Farnego)

sobota, 8 kwietnia 2017

WESOLEGO WEEKENDU ZYCZE

              Wiosenne (jesienne) nastroje....


Sam się z tego śmieję, ale przecież wiem, że tak naprawdę to, co chcę powiedzieć, wcale nie jest pozbawione sensu. To prawda, że obecna aura jest taka, jaka jest, dołująca i potrafiąca zepsuć nawet najlepszy humor. A od czego jest uśmiech na twarzy i co z tego, że za oknem nie ciekawie...?
Dzisiejszy sobotni poranek jest ponury i....zamglony - typowa jesień... Dookoła biało od mgieł, szaro i jakoś nieprzyjemnie. Podobno ma wyjrzeć słońce, ale póki co nie zanosi się na to, choć w pogodzie różnie bywa... Na dodatek pomysł z przesuwaniem zegara, jak nam to zaoferowano prawie dwa tygodnie temu, jest dobijające i dokłada hajsu do tego "pieca...." Każdy ma swoje metody na taka pogodę. Są tacy, co wyjeżdżają do ciepłych krajów. Ja też mogę, choć tylko palcem po mapie, ale dobre i to. Inni chodzą do solarium lub na inną światło terapię, aby poprawić sobie samopoczucie. Widuję więc tłumy (dosłownie) - urządzane pielgrzymki do solariów przez....cyganów. Wszystkie metody są dobre, nawet chodzenie po ulicy bez celu lub...uciechy cielesne - podobno skutkują zdecydowanie. 😂 Cóż, każdy jest kowalem swojego życia i może robić co uważa. Podobno żyjemy w wolnym kraju...? Może być też


piwo, które sobie zafundowałem, skromnie, w niewielkiej ilości - wystarczy! Tak więc na pogodę można ponarzekać, nawet się wściekać, pytanie - tylko po co? Przypomina mi się tzw. "Dzień Życzliwości," który ktoś wymyślił, chyba w listopadzie. A skoro mamy jesień tej wiosny. to co mi przeszkadza zaprezentować ten durnowaty wierszyk rodem z 2006 roku...?
                                              W sobotę wstaję i tak mi się zdaje,
                                              że dobrze będzie w każdym momencie -
                                              chociaż nie wszędzie.
                                                           Ciemno i mokro, za oknem mokną
                                                           drzewa i...ludzie, a ja w tej "budzie" - goreję
                                                           i nadal się śmieję z tych, co dla psoty,
                                                           iść do roboty - 
                                                           muszą...!
                                              Emeryt "gnije" w bagnie po szyję,
                                              czasem ma wiele, tak jak w kościele - 
                                              modli...
                                                           Świeżo zbudzony i...ogolony,
                                                           w tym dniu jesiennym, takim "promiennym" - 
                                                           Dniu Życzliwości...

Miłego weekendu i dobrego nastroju pomimo zmiennej aury, przy skocznej melodii życzy...
                                                                           P  a  p  k  i  n

                                                                           

piątek, 7 kwietnia 2017



              D y n a s t i a  P a p k i n a...(6)

Podstawowym sprzętem boksera są: rękawice bokserskie i...
worek treningowy. Papkin jest takim workiem. Kot tylko ma ochotę, wali w ten worek trenując swoją głupotę. Worek treningowy "Papkin" - jak sam pamięta, towarzyszy mu niemal od dzieciństwa. Trenowano na nim dyscyplinę, która dopiero w ostatnich latach uznana została jako sport, a mianowicie - kickboxing, czyli bicie nie tylko w mordę, ale również udzielanie kopniaków. Kopano Papkina w zadek, jak się chciało i kiedy się chciało. Kopał go ojciec kolegi, także syn gospodarza, kopali go inni... Jednak najgorszą karą dla niego było ogolenie go do łysej pały. To było poniżeniem jego godności, za co Papcio sromotnie się odgryzł. Tego aktu wandalizmu na jego osobie dokonał sam kierownik jednego z domów dziecka, gdzie przebywał autor. A tego nigdy mu Papkin nie wybaczył i postarał się, aby złoczyńcę spotkała kara. A zemsta była słodka. Pan kierownik usiadł na podłożone wcześniej jaja, które Papkin podłożył w jego ulubionym fotelu. Spryt Papkina pozwolił mu na wprowadzenie w błąd delikwenta i to w ostatniej chwili  jaja znalazły się na siedzeniu. Jak to wyglądało i co było potem można się tylko domyśleć... Papkin zawsze powtarzał, że lepiej być głupim niż łysym, bo to się mniej rzuca w oczy. Jego filozofia "przerażała" otoczenie wytykając mu samochwalstwo, pewność siebie, odwagę i indywidualizm. To prawda, Papkin był indywidualistą. Takim już się urodził i wie, że jest mu z tym dobrze i nie zamierza tego zmieniać. Jego indywidualizm nie powinien nikomu przeszkadzać. ... Czasem ma zmienny charakter, podobnie jak inni osobnicy. Niczym więc nie wyróżnia się w tym względzie od innych ludzi. Nie rozumie więc, skąd tyle wrzawy i wytykania mu palcem..? Ale Papkin śmieje się z tej głupizny ponieważ wie, że powodem tego jest zazdrość (sam jednak nie zna tego pojęcia), zawiść, mściwość i złośliwość. 😃  Papkin zmądrzał na tyle, że zaczął wszystko olewać. Lepiej późno niż wcale i tak teraz jest... Bo jesień życia Papkina wcale nie musi być smutna, przeciwnie - ale też jest świadomy tego, że inni nie potrafią go zrozumieć i próbują coś mu narzucać.... Papkin na pewno nie jest "świętym" i swoje za paznokciami ma, zresztą tak jak inni. Toteż trudno jest jednoznacznie określić jego stany emocjonalno-duchowe. Jest, kim jest, czasem wesoły, czasem zły, ale jest to także czynnikiem słabości lub... wpływem pogody. 😅  I dlatego warto przypomnieć krótki esej "poetycki" Papkina prezentowany już wcześniej przy jakiejś tam okazji....
                                  Od zawsza był "inny,"
                              wybierał samotną drogę - 
                                 swoją własną drogę...
                     Nie chciał nikogo na nią zabierać,
                      nie chciał nikomu przeszkadzać.
                               Chciał być dla innych,
                                 dla swoich bliskich,
                          ale tak, by tego nie wiedzieli - 
                                   aby był jak wiatr....
                               Tak jak On żeglarzem,
                           tak, by mógł im pomagać
                                     nie ukazując się.
                              By czuli jego obecność,
                  by po prostu uznali to za codzienność...

                                                                                         P a p k i n

czwartek, 6 kwietnia 2017

  Serwowskie klimaty - wspomnienia...

                     Magiczne Podpromie
                                    (Papkin - pierwszy od prawej w drugim rzędzie)

Była taka uliczka, której dziś już nie ma - została tylko nazwa i kilka starych domków, które jakimś cudem zachowały się do obecnych czasów, a i te wyremontowano i odświeżono - pozostał zapomniany wątek... Była, zniknęła jak kamfora - stworzono "pobojowisko" - hala sportowa stanęła na Łukawskiej ogrodzie. Wszystko zniknęło - domy, ogrody, ludzie, a hala stoi jak potwór... Gdzie ta ulica, gdzie to Podpromie z Sercem Maryni z kwiatami w dłoni, gdzie letnie wieczory z rechotem żab, gdzie wszyscy jesteście - kochani...?  Czar tego miejsce dawno już prysł, nic nie zastąpi tamtej świetności, a dzisiaj wokół tego miejsca mary błądzą w ciemności, choć duch tej ulicy nadal w nas żyje i nic nie zakłóci starych wspomnień. Bo jeśli chcesz więcej wiedzieć o niej - śpiesz szybko tylko do mnie... Podpromie miało swój czar, którego w tamtych czasach nikt nie doceniał - ot, zwykła w kurzawce, błotnista ulica nie przypominająca miejskiej. Raczej droga polna zabudowana niskimi parterowymi domkami, których dachy opadały poniżej poziomu ulicy.... Już jej nie ma. Tylko teksty piosenki, które zawsze przychodzą na myśl, kiedy jestem w tych stronach....
                             "Jest taka ulica, której nie ma,
                               a domki przy niej parterowe,
                               jak stara księga czasem się otwiera - 
                              ludzie patrzą zza firanek..." 
                                                                  (SDM)

                               (Papkin na Serwówce, rok 1963, w tle dom pana Tadeusza Szeligi)




wtorek, 4 kwietnia 2017

               Rocznica  Starobielska...

W dniu jutrzejszym 5 kwietnia br. minie 77 rocznica zamordowania w obozie w Starobielsku mojego krewnego - 
Władysława Marcelego Anczyca s. Wacława i Walerii z domu Heggenberger, urodzonego 17 października 1894 roku w Krakowie, kapitana rezerwy (awansowanego do stopnia majora). Władysław został stracony strzałem w tył głowy przez oprawców NKWD w pierwszych dniach 


                            (zdjęcie Władysława Anczyca z okresu służby w armii austriackiej)

likwidacji obozu jenieckiego w Starobielsku w dniu 
5 kwietnia 1940 roku i pochowany jest w grobie nr.6 w Piatichatce kolo Charkowa. 


       (Władysław Marceli Anczyc wraz z moją Mamą (strzałka) oraz z Zofia Stachiewicz)

Władysław jest tragiczną postacią rodziny Anczyców. Był muzykologiem, działaczem sportowym, taternikiem. W latach 1938-1939 prowadził po swoim ojcu drukarnię. W roku 1928 był wiceprezesem STAZS w Krakowie. Zamiłowany turysta. W 1930 roku uczestniczył w I wejściu północno-wschodnią granią "Małego Młynarza," a w roku 1935 razem ze Stanisławem K. Zarembą dokonał II wejścia wschodnim żlebem na "Basztową Przełęcz." Władysław Marceli Anczyc tak jak cała rodzina Anczyców utrzymywał bardzo serdeczne kontakty z wieloma znanymi osobistościami m. Krakowa, a także z bliska i dalszą rodziną m.inn. z moją Mamą. Często spotykali się w Krakowie Ludwinowie (dzielnica Krakowa) w domu siostry mojej Babci - Marii Baberowej. 


                    (przedmioty znalezione przy Wł. Anczycu w grobie nr.6 w Piatichatce)

Ojciec Władysława - Wacław zmarł we wrześniu 1938 roku, matka Waleria z Heggenbergerów Anczycowa w roku 1941 i są pochowani w grobowcu Anczyców na cm. Rakowickim w Krakowie. 

W pamiętniku Walerii Heggenbergerowej - Babci Władysława znajduje się kilka wierszyków dedykowanych przez Władysława Marcelego. Oto jeden z nich:

 Właduś Babci - 28 stycznia 1899 r.

                                     Znów nam ubiegł jeden roczek
                                     i gromadkę gwarną,
                                     znów wnuczęta jak ptaszęta
                                    do Babci się garną.
                                            Droga Babciu, niech te wnuki,
                                            jak kwiatuszki z wiosną,
                                            stare, nowe wszystkie zdrowe,
                                            na pociechę rosną.
                                                     Niechaj widok tej gromadki,
                                                     miłość Twoich dzieci,
                                                     każdej chwili los umili
                                                     życia jesień kwieciem.
                                                                A choć czasem Boża wola
                                                                serce bólem ściśnie,
                                                                niech myśl krzepi, będzie lepiej,
                                                                znów dzień jasny błyśnie.
                                                                           A więc Babciu - w górę czoło,
                                                                           na bok wszelkie troski,
                                                                           byśmy dalej się kochali - 
                                                                           reszta w ręce Boskiej.

                   Kolejny wierszyk dedykowany swojej Mamie z dnia 28 stycznia 1902 roku:

                                     Ósmy roczek się zaczyna, jak u mamy jest chłopczyna,
                                     jak Mamusia z nim się męczy, *czemże synek się odwdzięczy?
                                    Więc Matusię swoją miłą, kochać będzie całą siłą.
                                    A gdy latka zbiegną młode, na pociechę, na osłodę
                                    i na chlubę jej wyrośnie, by go zawsze tak kochała,
                                    jak gdy w pierwszej życia wiośnie, małą główkę przytulała.

(*czemże - pisownia oryginalna)