Szukaj na tym blogu

niedziela, 29 października 2017


                                 Święto Zmarłych...

Minął kolejny rok...Jak ten czas ucieka...i znowu historia zatoczyła wielki krąg. Oto kolejne Święto Zmarłych, które przeżywamy. Wspomnienie tych, którzy odeszli. Jakże ciężko pogodzić się z rzeczywistością, która również nas dotyczy. Zadumajmy się nad grobami naszych bliskich, tych, których kochaliśmy i nadal kochamy... Dni pamięci o tych, których nie ma już wśród nas. Polska tradycja nakazuje odwiedzanie w te dni grobów bliskich nam osób, zapalenie zniczy, złożenie wieńców i kwiatów. Odwiedzając miejsca wiecznego spoczynku, zachowajmy należytą powagę, zastanówmy się nad przemijaniem, przywołajmy ulotne wspomnienia. Cmentarz jest miejscem, gdzie spoczywają nasi najbliżsi: dziadkowie, rodzice, przyjaciele...
Święto Zmarłych - jest to dobry moment na refleksję, także nad własnym życiem, nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Jest to okazja do wspomnień, do dzielenia się troskami i radościami. Kim była bliska nam osoba? Czy wystarczy kupić kwiaty, zapalić znicz i odmówić modlitwę, by oddać Jej należyty hołd? Może nadeszła okazja, aby poświecić Jej więcej czasu?  Dzień Zmarłych jest zachętą do  
zadumy, do przemyśleń o przemijającej historii, którą warto utrwalić dla potomnych. Kultywowanie pamięci o zmarłych członkach rodziny, to także dobra lekcja dla naszych dzieci, aby kiedyś nad naszym grobem  spotkały się nasze dzieci, wnuki, prawnuki, kuzyni, kuzyni kuzynów - na przyszłą rzeczy pamiątkę. Dziś w dobie pokracznych Halloweenów nie będącymi naszą tradycją, ta pamięć o zmarłych jest najcenniejsza. Czasu nie da się cofnąć, a my przez całe nasze życie uczymy się żyć. Bo tak naprawdę pamięć o naszych zmarłych będzie trwała tak długo, jak długo będą w naszych myślach, wspomnieniach. Jeśli o nich zapomnimy staną się naprawdę martwi. Uczmy wiec nasze dzieci szacunku i kultury, nie poprzez kultywowanie obcych nam idei i zabobonów...

                                                                             P  a  p  k  i  n

sobota, 28 października 2017


                       J e s i e ń   w  p e ł n i...

Jest taka pora roku, kiedy kolorowe liście opadają z drzew. Wiatr wieje znacznie mocniej, a woda w stawie nabiera ciemnego, ponurego wyglądu. Na samą myśl ludzi ogarnia smutek i gorycz, że nie zobaczą już przylatujących bocianów lecz same kruki, że nie zobaczą uśmiechniętych twarzy małych dzieci bawiących się na placu zabaw, lecz same szkliste, zapatrzone w ekran telewizora czerwone i zaspane oczy. Na szczęście to zjawisko nie dotyczy wszystkich, ponieważ jesień ma w sobie wiele ukrytych dobrych cech takich, jak na przykład miłość. To własnie podczas szarych jesiennych dni, wędrują zakochani przez zasypaną liśćmi drogę mówiąc sobie najskrytsze myśli i marzenia... Dla wielu wydawałoby to się dziwne, gdyż właśnie w czasie tej pory roku można swobodnie usiąść i pomyśleć -  pomyśleć o tym co jest, co ma być... Kiedy w zimie szybko szło się do szkoły i kładło się wcześniej spać, aby nie zmarznąć, a w lecie nie miało się czasu nawet na zjedzenie porządnego obiadu, bo szkoda było marnowania dnia... Podczas jesieni każdy spokojnie wszystko zdąży zrobić. Nawet kłopotliwe i częste deszcze nie przeszkadzają w spokojnych, pełnych ciepła rozmowom wyjaśniającym wiele zawikłań rodzinnych czy miłosnych. Człowiek wycisza się, chowa się w skorupce oszczędzając swoje siły, obmyśla plany i wyładowuje się emocjonalnie w gronie najbliższych mówiąc im, jak bardzo dobrze z nimi się czuje. Zostawia wszystkie  swoje siły na później, aby nagle na wiosnę rozkwitnąć jak ten narcyz, aby pokazać, że nie zasnął na wieki lecz tylko na małą chwilkę w swoim długim życiu. Nie tylko kwiaty i ludzie się zmieniają lecz całe otoczenie. Nawet powietrze wydaje się inne, nieco gęstsze, mniej przejrzyste. Cały świat wiruje wokół Ciebie, jest jak na wyciągnięcie ręki. Uczucie, jakie nawiedza człowieka jest oryginalne i niepowtarzalne w lecie, zimie, czy też wiośnie, bo tylko jesień ma w sobie to "coś," czego brakuje innym porom roku. Uważam, że gdyby nie byłoby tak cudownej i tajemniczej, kryjącej w sobie ukrytą piękność pory roku, ludzie straciliby wiele wspaniałych wspomnień i przeżyć. Bo tylko podczas jesieni człowiek przeżywa prawdziwą miłość, chwile skupienia i zadumy... Szanujmy tę porę roku jak żadną inną... Ja również miałem tą piękną, słoneczną jesień, tą ostatnią, cichą i spokojną, gdy w milczeniu wygrzewała swoją twarz ta, którą zawsze kochałem. W milczeniu mówiliśmy sobie wszystko rozumiejąc się bez słów. Któż mógł wiedzieć, że jest to ostatnia taka jesień, choć jakimś dziwnym przeczuciem coś mnie niepokoiło. Myślę, że dobrą puentą są słowa piosenki serialowej...
Któregoś dnia nad życiem swym
zamyślę się przez dłuższą chwilę,
to będzie znak, że przyszedł czas
pożegnać czaple i motyle.
Bądź wtedy blisko mnie,
na dobre i na złe,
wskaż drogę, osusz łzę,
bądź zawsze blisko mnie...
Gdy braknie barw marzeniom mym,
jakby je zważył mrozu powiew,
bądź blisko mnie w godzinie złej,
nie pozostawiaj samej sobie...
Miłego weekendu.
                                                                  P  a  p  k  i  n


                              Na dobranoc...

Opowiem Ci bajkę o smutnym kamieniu,
co leżał samotny przy drodze gdzieś w cieniu
i o tym, jak marzył , by ktoś go przytulił,
lecz nikt go nie widział, był szary i bury.
Czasami ktoś przysiadł, odchodził, nie wracał,
a kamień wciąż czekał, tęsknił i płakał,
był taki samotny i pragnął bez przerwy
należeć do kogoś, kto dobry i wierny.
Czas mijał ulotny, zmieniała się ziemia,
niestety nikt nie chciał szarego kamienia.
Aż kiedyś porankiem, gdy rosa błyszczała
tęcza usiadła, odpocząć gdzieś chciała
i gdy poczuła moc uczuć kamienia,
po kropli kolorów na niego spłynęła....
Łąkami, polami szła sobie dziewczyna,
zwyczajna, przeciętna, samotna, niczyja,
gdy kamień ujrzała zmieniony przez tęczę
wiedziała, poczuła i wzięła go w ręce.
Wzruszona szepnęła: "iść dalej nie muszę,
bo kamień znalazłam co piękną ma duszę."
Śpij sobie smacznie z uśmiechem na twarzy,
niech Ci się przyśni to o czym marzysz...

Spokojnej nocy.
                                               P  a  p  k  i  n

czwartek, 26 października 2017

                              C  z  a  j  n  i  k...

Miesiąc temu pozbyłem się...czajnika - naczynia do gotowania wody. Przez zapomnienie, a może przegapienie, biedak zbyt mocno się nagrzał i zmieniając barwę odszedł do...lamusa. Może to nawet dobrze, gdyż twardość wody osadza kamień, a to z kolei sprawia, że... Ale do rzeczy...!
Mógłbym nazwać to "Poradnikiem starego faceta," ale że sam nie uważam się za takiego, choć jestem facetem. Starość, to inny wymiar, o którym już wzmiankowałem i może jeszcze kiedyś o tym wspomnę. Ale po co przejmować się samym sobą? A w ogóle, jaki ja stary...? A jednak...Dziś poruszam, może banalny temat, ale wcale, jak się okazuje, nie taki banalny lecz ciekawy i nader ważny. Żywotność czajnika, takiego zwykłego do zagotowania wody - na herbatkę, na kawę i całą resztę zależy od stopnia twardości wody i osadzającego się kamienia. Skąd więc ten pomysł? Otóż przekleństwem można nazwać żywotność tego "garnka" w kuchennym użyciu. Prawdziwy facet powinien mieć czajnik. jego zakup jest ważnym elementem trwałym w jego życiu zwłaszcza, gdy jest osobą samotną we własnym gospodarstwie domowym. Co prawda, u mnie występuje od czasu do czasu zjawisko "wieloludności," to nie mniej faktem jest, że od miesiąca nie używam czajnika ze zrozumiałych względów. Do tego służy mi już wysłużony garnek nabieraczek z rączką. Jak wiadomo, zazwyczaj żywotność takiego czajnika waha się od dwóch do sześciu miesięcy. Dlaczego...? Biorąc pod uwagę twardość wody powodującej osadzanie się kamienia, a to powoduje żołądkowe dolegliwości... Kiedy więc należy czajnik wymienić? Ano wtedy, gdy rozpoznajemy na nim istotne zmiany kolorów, zwłaszcza fioletowego, jak było w moim przypadku. Pozostaje pytanie bez odpowiedzi - dlaczego ma tak niską wytrzymałość? Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do takiego wniosku, że winą jest technologia. Ktoś bez wyobraźni produkuje czajnik tylko do zagotowania wody, a może by go wykorzystać do zagrzania kiełbasek...? A więc wstawiamy wodę i idziemy posurwować po Internecie lub oglądać film w telewizji. Gdy czas się przeciągnie z racji naszego zapomnienia (a gdzie jest gwizdek?), czajnik zaczyna nabierać barw... W tym momencie wszystko mamy z głowy. Takim sposobem często trzeba go zdrapywać z kuchni... Przy zakupie czajnika kieruję się jego jedyną cechą - gwizdkiem, ale są one często tak kiepskie, że raczej szemrają pod nosem lub syczą tak cicho, że w ogóle ich nie słychać. Wizualnie, co nie zawsze może być widoczne, puszczają parę jak niegdyś parowóz. To powoduje, że woda gotuje się bez umiaru... Ktoś mi kiedyś powiedział, że u faceta z kobietą (niekoniecznie mąż żoną), czajnik wytrzymuje latami. W moim domu brak takiej sytuacji, wiec pomijając powyższe, warto zaopatrzyć się w...kobietę. Śmieszne? Ano nie! Kobieta w moim domu też kiedyś nie dbała specjalnie o stan czajnika, a woda gotowała się umiaru... Póki co - korzystam, jak wspomniałem z małej naleweczki, która jak zauważam, obrasta już kamieniem, a efekt jest taki sam co z czajnikiem. Miłego dnia życzę

                                                                             P  a  p  k  i  n
  

wtorek, 24 października 2017

              D y n a s t i a   P a p k i n a...(17)

Życie Papkina zmieniło się...W ciągu lat stał się dojrzałym mężczyzną...(?) Szkoda tylko, że nie kupił sobie psa na własność, bo lubi zwierzęta, ale obecność czterołapa nie byłaby mu na rękę ze względu na częstą nieobecność w domu i wyjazdy. Bo co zrobić w takim przypadku ze zwierzątkiem wyjeżdżając w kolejną podróż...? Ale Papkin stał się też innym mężczyzną - czy jednak mądrzejszym..? Lepiej, gorzej wyglądającym - trudno to ocenić samego siebie, może dlatego, że jest zbyt krytyczny wobec siebie samego..? Blog - to miejsce jest dla Papkina małym odlotem do przeszłości. Wchodząc tutaj czuje się magię tego miejsca. Każda notka, to najbardziej prawdziwa cząstka Onego (Papkina), każde słowo, które czyta ktoś z poza Jego  środowiska, wzbudza w Papkinie emocje te z gatunku miłych, budzą się wspomnienia i pojawiają także pytania: "co słychać tu i tam..." Spotykam się w tym internetowym świecie , wiem o sobie tak dużo, a zarazem bardzo mało - tak na dobrą sprawę wiem tyle, co wychodzi z mojego umysłu. Bo gdyby połączyć notki na blogu z epopeją rodzinną (Genealogią), to Papkin wie więcej niż jego bliscy z realnego życia. I to jest właśnie ta Jego wyższość wiedzy, czego nie postrzega On (Papkin), jako coś wyższego ponad innych...Miłego dnia...

                                                                         P  a  p  k  i  n

poniedziałek, 23 października 2017

                         ...I znowu zmiana czasu...

Za tydzień kolejna "rewolucja" w naszych mózgownicach - 
zmiana czasu z letniego na zimowy, czyli powrót do czasu obowiązującego pod tą szerokością geograficzną. Mam nadzieję, że to ostatnia taka zmiana, bo w sejmie (podobno) jest projekt ustawy w tej sprawie. Byłoby dobrze, a nawet bardzo dobrze, aby na wiosnę nie dokonano już żadnej zmiany, czyli sztuczki oszukiwania nas korzyściami z tego płynącymi, która zakłóca nie tylko nasze umysły, ale również działa rujnująco na nasz organizm...
A zatem życzę miłego tygodnia. Pozdrawiam.

                                                                P  a  p  k  i  n
  

sobota, 21 października 2017


                                     Wieczorny spokój...

Późny wieczór - księżyc raz świeci, za chwilę chowa się za chmurką - rozproszone światło rozlewa się po niebie... Przez otwarte na oścież balkonowe drzwi wpada orzeźwiające powietrze. Jest cicho, że słyszę przelatującą ćmę...Skąd u licha ćma o tej porze? Do lampy stojącej tuż obok podlatuje owad o seledynowych przejrzystych skrzydełkach. Ale cóż ja się dziwię...jeszcze za dnia koszono trawę pod moimi oknami... Zdejmuję owada z klosza i wypuszczam na zewnątrz...Zostaję na balkonie, biorę głęboki oddech...Jeszcze pachnie skoszona trawa. Jest tak swojsko, że gdyby w pobliżu było jakieś bajorko, słychać byłoby żabie chóry... Przymykam oczy - dźwięki intensywnieją po czym cichną, by za chwilę zabrzmieć jeszcze głośniej. Odnoszę wrażenie, że znajduję się w ogromnej przestrzeni zawieszonej w bezczasie... Nie myślę o niczym...słucham...jestem...i dźwiękiem i ciszą...Wszędzie dookoła spokój i cisza zwiastująca nadchodzącą noc. Będzie błoga i upojna pod względem wypoczynku...
Dobranoc wszystkim i....sobie.

                                                                          P  a  p  k  i  n

środa, 18 października 2017

   Refleksje pomiędzy sezonem....

"Strach,"czyli pierwsza noc na szlaku.
Strach... To nasz całkowicie naturalny odruch obrony. Gdyby nie on, ciekawość gubiła by nas o wiele częściej. Nie musimy go zwalczać, ale możemy kontrolować, bo w przeciwieństwie do zwierząt, panujemy nad swoimi emocjami. Człowiek czuje strach przed czterema rzeczami (w tym przypadku uogólniam):
- ciemność
- dzikość
- samotność
- nieznane...
Ale jeśli logicznie się zastanowimy, ten strach okaże się bezpodstawny i nienaturalny. Jego źródłem jest to, że prawdopodobnie od urodzenia żyjesz w środowisku dla Ciebie nienaturalnym, jakim jest cywilizacja odcięta od przyrody (mówię tu o dzikiej przyrodzie, jakiej  nie znajdziesz w parku, ani w podmiejskich chaszczach). Naturalnym środowiskiem europejczyka, jest las europejski...Ani puszcza amazońska, ani gorące pustynie Afryki, ani surowy klimat Tybetu. Od kilku stuleci do pierwotnego lasu europejskiego praktycznie nie ma dostępu. Jednak kilka stuleci, to czas niewystarczający, aby zmienić to, co mamy w genach. Dowodem na to wszystko jest prosty schemat pokazujący dzisiejszego człowieka, który pierwszą noc spędza często bezsennie, niespokojnie, z poczuciem obcości, ze strachem, ale już dziesiątą z całkowitym odprężeniem... To działa na wszystkich, w większym lub mniejszym stopniu. Nie inaczej jest na szlakach bieszczadzkich, tatrzańskich, czy innych.... Podejmuję ten temat ze względu na zapytania wielu ludzi podejmujących zagadnienie strachu na pustkowiu. W jednej z ostatnich notek temat ten poruszyłem w kontekście pustkowia, na którym znalazłem się w Wielkopolsce, czy też Pustyni Błędowskiej... Ale głównie odnoszę się do regionu Bieszczad (mam na myśli spotkania ze zwierzętami). Czegoś takiego na większą skalę nie było. Spotykam pojedyncze osobniki wilków, czasem parę, zimową porą widywałem watahę, którą należy poważnie traktować. Sarny, jelenie, żbika i rysia (ten ostatni jest tak płochliwy, że trudno go czasem dojrzeć), miałem okazję spotkać na szlaku do pasma granicznego w drodze na szczyt "Jasła" (1153 m npm), kierując się czerwonym szlakiem. Ten region Bieszczad obfituje w obecność nie tylko wilka, lecz także w jelenie, sarny i...niedźwiedzia. A przy okazji...to piękny szlak przy granicy ze Słowacją, obfitujący w spokój i widoki, piękne lasy... Nie inaczej jest w innych regionach. Dlatego strach przed tym wszystkim najpierw jest, a później już go nie ma... 
Ciemność nas ukrywa, pozwala spokojnie przyczaić się i obserwować otoczenie. Nas nie zobaczy przypadkiem przechodzące stworzenie (zwierzę), ale my - odpowiednio zakamuflowani i zaczajeni w krzakach, możemy obserwować każdy jego ruch. To jest nasza natura - natura drapieżników i...myśliwych. Dzikość jest w nas. Jesteśmy ludźmi, dlatego nami nie rządzi, ale w nas jest, bo jesteśmy tak samo stworzeniem urodzonym na ziemi, jak koty, psy, czy ptaki. Dlatego czujemy gniew, strach, przyjemność - zostaliśmy wyposażeni w instynkty wrodzone. Zapewniają one nam przetrwanie, ale niekontrolowane prowadzą do zezwierzęcenia, co dzisiejszy świat często nam pokazuje.... Samotność - to nie jest dla nas niczym przyjemnym, ponieważ człowiek zazwyczaj żył i działał w grupie. Współpraca daje korzyści, bo jesteśmy gatunkiem społecznym. Mimo to, samotność daje też poczucie bycia sobą, a nawet pewność siebie... Nieznane - przecież niekoniecznie jest złe. Jest nieznane więc nie wiemy, jakie jest... No tak, dobrze wiem, że tutaj logiczne myślenie niewiele daje. Najważniejsze jest, by po prostu przełamać strach jednym zdecydowanym ruchem. Można sobie poćwiczyć...Weź namiot, karimatę, śpiwór, troszkę żarcia i idź do lasu. Rozbij namiot, przygotuj się do zmroku. Spędź wieczór przy ognisku popijając herbatę... Przejdź się po lesie, usiądź pod drzewem, zobacz jak las żyje własnym życiem.
Brzęczące owady, nocne ptaki (często ich brak), żaby śpiewające przy bajorze, plusk wody w strumyku... Nie patrz na tą dzikość, na życie lasu jak na obcą, przyczajoną na Ciebie bestię czekającą tylko, żeby się na Ciebie rzucić. To tylko wyobrażenie zbudowane przez te wszystkie lata, przez które żyłeś bez żadnego kontaktu z tą istotą. Ona w rzeczywistości nie chce Cię zabić, czy Ci szkodzić. Ani osy, ani pszczoły, ani szerszenie nie ukąszą, jeśli sam nie dasz im powodu do agresji. Spotkany dzik, jeleń, wilk zobaczywszy Cię, ucieknie tak szybko, jak tylko to możliwe... Spójrz na las jako niezależny, spokojny system. Wszyscy jego mieszkańcy żyją to ze sobą w harmonii. Nie stawaj naprzeciwko nich, czy z boku - stań między nimi...! Poczujesz, jak ciemność z przerażającej masy staje się zacisznym schronieniem. A potem wróć do namiotu, wejdź do śpiwora, zaśnij spokojnie... Jeśli sprzyja Ci szczęście, zobaczysz po obudzeniu się wczesnym rankiem, piękny wschód słońca. Nie śpiesz się - popatrz na złoto rozlewające się po świecie. Właśnie teraz - po raz pierwszy w życiu obudziłeś się naprawdę wolnym człowiekiem...Tak więc już dziś życzę miłych wędrówek i wrażeń... Pozdrawiam.
                                                P  a  p  k  i  n
  

poniedziałek, 16 października 2017

Los Luzeros De Rioverde #ElRengodelGalloGiro

Zapraszam dzisiaj wszystkich na kawę

Trzeba usiąść z gorącym kubkiem w dłoni i pociągać w nozdrza czarujący zapach kawy z zatopioną w niej czekoladą... Kiedyś piłem oryginalną kawę, ale w ostatnich czasach tak się skiepściła, że przyrzuciłem się na cappuccino. Tamta jakość kawy zginęła, ale pozostała jej wysoka cena. Zrezygnowałem więc z niej całkowicie. Teraz parzę cappuccino, wrzucam kostkę gorzkiej czekolady - efekt murowany....!  Praktycznie kawę piję dwa razy dziennie - rano około ósmej i po obiedzie. Tak więc, o której byście na tę kawę nie wpadli, to możemy się jej wspólnie napić. Bo nie ma to, jak pogaduchy przy kawie. Jest doskonałym dodatkiem do tematu. Można się przy niej podzielić szczęściem lub wypuścić z pod powiek kilka żałosnych łezek. Łyk kawy daje też chwilkę na zebranie myśli. Zabrakło słów - no to łyczek w milczeniu... Jest też nieraz jedyną sposobnością dla drugiej osoby na wtrącenie dwóch słów do monologu zwanego nie wiadomo dlaczego - rozmową. No dobrze....Koniec gadania - czas na łyczek aromatycznej kawy. Zapraszam i życzę udanego dnia przy tak pięknej pogodzie, którą nam jesień dziś przysporzyła. 


                                                P  a  p  k  i  n 

sobota, 14 października 2017

                                 Jestem jakim jestem...

Czy tylko ja mam takie wrażenie, że myśli o rzeczywistości wypowiedziane na głos bolą bardziej niż te, które gnieżdżą się w mojej głowie, chociaż tak naprawdę to wciąż te same myśli...? Wiem, że nie jest dobrze, pamiętam co się stało wiele lat temu i wiem, jaką formę ucieczki od rzeczywistości wybrałem będąc jeszcze w podstawówce i która nie zmieniła się do teraz, gdy jestem już w sile wieku. Fakt - to były inne czasy, ale jestem tradycjonalistą i raczej niewiele zmieniam w swoim otoczeniu i nawykach. Wiem o tym, a mimo wszystko, gdy to piszę, czasami mnie to przeraża, gdyż w wielu przypadkach taki stan ducha przysparza problemy natury osobistej. I nie mam na myśli wyłącznie nawyków, ale tak po prostu... Każda forma uzależnienia jest zła, nawet ten wrodzony tradycjonalizm. Ucieczka w...(własnie...w co?) jest jedną z form, które staram się realizować. Taka ucieczką mogę nazwać jazdę na rowerze, tak bez celu. Wtedy zapominam o dniu dzisiejszym obcując z przyrodą. Może to złudna iluzja "bezpieczeństwa i trwałości," ale jest moją formą na ucieczkę, czasem nawet przed samym sobą....A co do tych myśli, to fakt - czasem trzeba dobrze wyważyć słowa. Nie mniej jednak nawet najprawdziwszą prawdę należy powiedzieć dosłownie, bez owijania w bawełnę...Życzę udanej niedzieli, pogody ducha i dużo uśmiechu. Pozdrawiam dołączając coś na wesoło.

                                                                        P  a  p  k  i  n



 

Doctor, Doctor (Help Me Please) - A La Carte | Full HD |

piątek, 13 października 2017

                          Piątek - 13 października....

                            Niespodziewana wizyta.
Problem wynikł nagle i...niespodziewanie podczas śniadania, którego nie dało się ukończyć. Jedyną alternatywą było sprawdzenie, co się dzieje. Przegląd w lustrze przy pomocy latarki, którą podświetlałem nic nie dał. Rentgen niezbicie potwierdzał obawy lekarza. Nie rozumiem, jak ząb może psuć się od wewnątrz? Dwa wyjścia z zaistniałej sytuacji - leczenie kanałowe lub...usuniecie. Po namyśle i biciu się z własnym sumieniem wybrałem drugi wariant. Wiem - każdy ząb jest na wagę złota, ale perspektywa chodzenia w to samo miejsce przez kilkanaście razy...raz można zgłupieć! Na fotelu spędziłem dokładnie 28 minut. Posiedziałem, odpocząłem, wróciłem - żyję...! Wcześniej pan doktor - rezydent, słowem dusza człowiek, poczęstował mnie "gazem rozweselającym" tak, że miał sporo "trudności" aby cokolwiek przy tym zębie zrobić. Pan dentysta grzebał pomiędzy zębami, a śmiech nie pozwalał mi się skupić. Co raz podchodzili inni studenci zaciekawieni wesołością gościa siedzącego na fotelu, który zamiast płakać - był rozweselony.... Motto dzisiejszej trzynastki?  "Jest super...!"  I taki to jest dzisiejszy piątek. Teraz wypoczywam i czuję się komfortowo.
Zdrowia życzę.
                                                                               P  a  p  k  i  n

środa, 11 października 2017

                  Smutne widoki pory roku...(?)


Można zaryzykować stwierdzenie: "Zima za pasem." choć marzy nam się jeszcze złota polska jesień. I zapewne tak będzie jeśli w pogodzie zadominuje słonko. Ale póki co - chłodno, ponuro i buro na świecie, a na dodatek znowu ktoś nas straszy "końcem świata" - którym to już razem?  Mgły spętały swym mlecznym parawanem wszystko co wokół nas...Drzewa systematycznie ogołacane z liści, zaczynają swym wyglądem przypominać miotły Baby Jagi... Dzień budzi się ospale i czeka nas zmiana czasu (będzie jeszcze gorzej). Widok z mojego okna raczej nie jest ciekawy. Miałem posłużyć się zdjęciem, ale zrezygnowałem - po co pokazywać to paskudztwo? Jesień z piekła rodem, bezpańskie i wszędobylskie koty plątające się wokół posesji - czarne przeważnie - dobrze, ze nie miewam przesądów... i ta niemrawa, brzydka i szara jesień... Bo jeśli słoneczko, to przez chwilkę, a zaraz potem znowu mgła schodzi ku ziemi i okrywa swą mleczną powłoką wszystko, co żyje - ludzi i drzewa. A one w wieczorowej poświacie i we mgle wyglądają jak zjawy niczym nie z tej ziemi - jak "Morlokowie" żyjący w podziemiach, wychodzący tylko o zmroku, szukający naiwnych z pośród ludzi, aby je "siłą" zawlec do ich podziemnego świata. Mrok i już niczego nie widać. Tylko myśli skupione wokół mnie pozwalają na chwilę fantazji, aby móc odnaleźć się w tym przedziwnym, jesiennym czasie....
O tej porze roku częściej siedzi się w domu, a to za sprawą napisanie kilku krótkich notek, które po uporządkowaniu zamieszczę. Ale jesień nie jest czasem, który przykuwa ludzi do czterech ścian - to czas, kiedy nadal cieszymy się swobodą podobną do tej z minionego lata. A ponieważ miewam czasem różne pomysły, toteż wybrałem się w ubiegłą sobotę do miejsca, które fascynowało mnie co najmniej z dwóch powodów. I choć minęły całe lata, to odwiedziny i wspomnienia jakby na nowo urosły do rangi "teraźniejszości." To miejsce związane z młodzieńczą miłostką, z której jednak nic nie wyszło, choć zapisana została w "Wielkiej Księdze" i trwa do dziś... Jesień brzydka i słotna. Czasem złoty księżyc rozbłyśnie na moment, jak to było ubiegłej nocy, po czym zniknął rozpływając się za mgłą, która niespodziewanie znowu przykryła cały świat.
Rano zapewne będzie tak mlecznie, że bożego świata trudno będzie dostrzec. Jesień robi nam kawały - sprawia, że stajemy się ospali, często jacyś niemrawi, zdolni do głupstw. Na ile w tym prawdy, a ile fikcji myślowej, niech każdy z osobna osądzi...
Milusiego dnia życzę....
                                                                              P  a  p  k  i  n

poniedziałek, 9 października 2017

                   Z cyklu "Moje wędrowanie..."

              -"bezkresy" w sercu Polski...
Są takie miejsca w Polsce nie przypominające państwa w środku Europy. Zawsze, kiedy w takim miejscu przyszło mi się znaleźć, zastanawiałem się, dlaczego w podręcznikach geografii nigdy nie znalazłem choć wzmianki o takim miejscu - pustym, bezludnym, które może napawać strachem. Bezludna przestrzeń, a wokół cisza. Znaleźć się w takim miejscu w czasie nawałnicy - to tragedia. W każdym innym czasie obawa przed atakiem dzikiego zwierza, psa lub ich watahy, to również pogranicze cudu ocalenia, z możliwością utraty zdrowia lub życia. Podobny strach odczuwam jeszcze dziś, kiedy wiele lat temu (w latach 80-tych), otarłem się o watahę wilków jadąc nocą końmi z odległej o 7 kilometrów miejscowości do domu teścia na Pogórzu Dynowsko-Przemyskim. Gdybym nie znalazł się w takim miejscu, nigdy bym nie uwierzył, że w moim kraju
są takie, niczym księżycowe, bezludne miejsca. Niby pola uprawne, wtedy śniegiem zasypane i ta droga przez las....
Innym razem sytuacja odmienna i choć w pełni lata, to znowu jakby "obca." Bezludne pola uprawne ciągnące się kilometrami, a jednak bezkresny step mongolski. Takie miejsce znalazłem w samym sercu kraju - w Wielkopolsce, która w podręczniku geografii i nie tylko uchodzi jako centrum przemysłowe i gospodarcze. Bezkresna przestrzeń i nic innego - żadnej żywej duszy.... A wokół teren płaski aż po horyzont - pustka i wiatr wiejący jak na stepie, pośród której wyróżnia się stara kamienna kapliczka z początku XX wieku (1912 r.) ufundowana przez J. Miecznikiewicza. Stoi samotnie w wysokiej trawie spalonej słońcem...i tych kilka zeschłych drzewek wyglądających jak strachy na wróble. A obok tego samotnika przebiega piaszczysta droga, nie wiadomo gdzie prowadząca, bo ginie na styku nieba i horyzontu. Księżycowy krajobraz - miejsce zapomniane nawet przez Boga... Ile razy zapuszczam się w miejsca, których na mapie trudno znaleźć, a które nawet zaznaczone nie zostały - odnoszę wrażenie jakiejś porażki. Często okazują się one miejscami godnymi odwiedzenia powtórnie. Dziwiłem się potem, że oglądam coś, co jest normalne nawet w cywilizowanym świecie, a które nie ma swojego miejsca na mapie. Szeroko opisałem "Jeziorak," a właściwie miejscowość leżącą tuż obok zwaną Tynwałdem na Mazurach. Drogę i drzewo "wisielców." Powstało kilka wierszyków opisujących to miejsce. Inny świat, inny kraj... 
Albo Pustynia Błędowska... Dziwiłem się kiedyś, dlaczego miejsce to nazwano pustynią? To nie góry piasku sięgające chmur. To piasek pod stopami i kępy krzaków, cierniste rośliny przypominające oset. A dalej, to już kopalnie piasku, długie pociągi z urobkiem oddalającymi się w kierunku Śląska. Tam zapełniają kopalniane wyrobiska. Pustynia Błędowska byłaby oazą przyrody, przyjazną dla człowieka, gdyby nie bezmyślna, rabunkowa i chciwa działalność....innych. Obecnie pozostaje wyłącznie nazwą...
W rodzinie uchodzę za osobę, która zjeździła cały kraj w odłóż i w szerz. Bylem niemal w każdym dużym mieście liczącym się na mapie oraz wielu mniejszych. Ale zawsze ciągło na wieś. Każda ma swoją specyfikę. Od pięknie rozbudowanych i nowoczesnych przypominających raczej małe miasteczko, po zapadłe, drewniane, jeszcze teraz kryte gontem dachy. Są w moim kraju jeszcze takie perełki i te najbardziej lubię i cenię, podziwiam.... A dojechać do nich czasami graniczy z czasem i...cudem. Zagubione pośród lasów, zapomniane na krańcach cywilizacji. Dzikość ich mieszkańców, często nieufność do obcych  chowających się przed przybyszami w swoich zagrodach, skrzętnie jednak obserwując ich zachowania. Puszcza Knyszyńska, okolice Łupkowa, Smolnik, gdzie nawet ptaki zawracają... Leśne ostępy i knieje pośród których dziś jeszcze można natknąć się na stare, rozwalające się domostwa. Góry, to osobny rozdział w moim życiu. Pięciokrotne wejście na Rysy (2499), wędrówki po tatrzańskich szlakach, jaskinie itp. Zastanawiam się, jak mogłem temu podołać łącząc przyjemność obcowania z przyrodą z pracą zawodową? A przecież w okresie późniejszym dołączyła do mnie zona i dzieci - one zawsze były najważniejsze. Ludzie mówili, że wyglądamy jak cyganie lub muły objuczeni bagażami - torbami z rzeczami przeważnie dla dzieci. Bieszczady - Solina, Siedliska - tutaj spędzaliśmy wszystkie wakacje, ferie zimowe. Praca w polu przy żniwach, sianokosach, przy zwózce plonów, omłoty, orka...Ile się nauczyłem dzięki ludziom dobrej woli (byłem przecież mieszczuchem)...Nadsańskie krajobrazy, czasem dzikie, puste, jakby zagubione. Stare wierzby pamiętające dawne dzieje historycznych przemian na tych terenach. Historia Łemków (Kaśka Litwinka) i to co po nich już nie zostało, jedynie stare, rozwalające się chaty po lasach i zdziczałe sady dorodnych kiedyś jabłoni, gruszy i innych owocowych dóbr....
Usiadłem u podnóża wielkiej góry
patrząc w niebo,
które wydawało mi się tak wysoko,
a nade mną śpiewały skowronki
zawieszone w przestworzach....
Lekki wiatr obmywał moją twarz
przynosząc ulgę spieczonym policzkom.
Zawsze,
gdy kładę się na trawie,
świat wokół mnie wydaje się inny.
Na bezchmurnym niebie
widać smugi po przelatującym samolocie - 
gdzieś wysoko
ktoś wykonuje odpowiedzialną robotę...
A ja tu na ziemi
u podnóża wielkiej góry,
która majaczy przede mną
i w żaden sposób nie chce
zmienić swojej pozycji.
Pewnie zdobędę ją sam,
bo tylko w ten sposób dowiem się,
co kryje się po jej drugiej stronie...
  ("Roh" 1253 m npm. czerwiec 1980 r.)

Ale moje wędrowanie to także ucieczki z Domów Dziecka, to samotność bycia samemu ze wszystkim co mnie otaczało. To jedno pasmo udręki... Zawsze na każdym końcu takie wędrówki był dom rodzinny i świadomość o nieuchronności powrotu do miejsca, z którego wyruszyłem. Już wtedy w myślach rodził się plan kolejnej ucieczki... Bezsenne noce, długie kilometry pokonywane przeważnie piechotą, wzdłuż torów kolejowych i po bezdrożach w obawie zawrócenia lub kontaktu z innymi ludźmi.... Nigdy nie przeszła mi chęć rezygnacji z takiego działania. Przebycie stu kilometrów, dla przykładu z Zagórzan koło Gorlic do Rzeszowa z ominięciem Jasła, to dwa, trzy dni drogi... Często spałem na siane, w stodołach na polach, pod strychami lub w krzakach...Przytłaczający umysł widok, to dal - perspektywa toru kolejowego znikającego w oddali lub zakręt, przed którym nie widać niczego, a za nim wielka niewiadoma, świadomość, ze do końca celu jest jeszcze tak daleko... Chwila nieuwagi drogo kosztuje, więc cały czas spoglądam za siebie. Może właśnie to przymusowe wędrowanie po bezdrożach nauczyło mnie orientacji w terenie - nawigacji w lesie itp? A sposobów na to jest wiele, podobnie jak na określenie prognozy pogody. W takiej sytuacji nawet rośliny, nie mówiąc już o zachowaniu zwierząt, potrafią dać odpowiedź na interesujące mnie pytania - tego nauczyłem się sam...
Umiejętności te służą mi po dzień dzisiejszy - nie korzystam z żadnego kompasu...Największą jednak pasją od najmłodszych lat była i jest nadal kolej. Zachwyt, podziw i zaduma - to uczucie rodzi się podczas obcowania z tą żywą materią. Dziś każde pojawienie się parowozu, to wielkie święto. Bylem i nadal jestem zakochany w kolejowym fachu. Porównuję ten stan z poetycką wyobraźnią wiersza Juliana Tuwima "Lokomotywa" z realistycznym krajobrazem i autentycznym, gorącym parowozem...
Związałem swoje losy z instytucją, która dała mi wiele satysfakcji obcowania z parowozem, a potem z elektrowozem. I jak w branży takiej jak kolej - specyficznej, nastręcza wielu problemów, to zrozumienie  ich leży w interesie całego społeczeństwa. Niewiedza tych realiów budzi kontrowersje i niepotrzebne komentarze.
Czasy parowozów, ich fascynacje, to rzecz budząca nostalgię, zwłaszcza w dobie kolei elektrycznych.... Wypowiadałem się o wędrówkach po moim kraju. Niestety, nie mogę zbytnio pochwalić się podróżami zagranicznymi. Wyjeżdżałem dwukrotnie na Wołyń śladami ojca i losów rodziny (Rzeź Wołyńska). Kilkakrotnie odwiedziłem Lwów i miejsca związane z rodziną, rodzinne groby na Łyczakowie, w Krzemieńcu, w Sarnach i innych miejscach. Bywałem na Huculszczyźnie, Kamieńcu Podolskim - to osobny rozdział moich podróży. Najbardziej jednak utkwiła w pamięci podróż pociągiem nad Bajkał i do Irkucka, jego stare drewniane "centrum" - miejsce zsyłek Polaków i polskie powstanie, o którym podręczniki historii nic nie mówią. Byłem też w Wiedniu i Tyrolu - to podróże związane z Genealogią. Jednak najlepiej czuję się u siebie w domu, czyli w Polsce. To miejsce najlepsze pod słońcem. Tu nikt nie zabrania mi posługiwaniem się ojczystym językiem. I niech sobie inni wyjeżdżają gdzie chcą i po co chcą. Tu jest mój kraj, moja Ojczyzna....
Pozdrawiam i wszystkim życzę udanego tygodnia.

                                                                    P  a  p  k  i  n


                                           

piątek, 6 października 2017


                             Jesień za moim oknem...

(refleksja mijającego czasu, smutnego 
                                       i mokrego dnia)
             Jesień za moim oknem, skrzydła rozpościera,
             żal za utraconym latem żałość w gardle ściska...
            Jesień o tej porze szkicuje kolorowe obrazy,
            szarym odcieniem skrzydeł podniebnej melancholii
            siłę odbiera...
            Obrazy ludzkiej pracy, by trzymać się w pionie
            i myśleć, że warto czekać na kolejne jutro.
            Wśród zaginionych rumieńców na wietrze,
            opadłych wzruszeń, smutnych oczu,
            ostatnim liściem zawstydzonego drzewa.
           Pocieszam Cię i trzymam jesień za rękę....
Bieszczady....! Do zobaczenia za rok, chyba, że oczy poniosą mnie w inne strony, ale zawsze będę miał je w pamięci.
Bo niech ktoś powie, że nie jest to najpiękniejszy widok, jakie cieszy oczy?  Snując refleksje minionego lata, zapraszam na powtórkę, tym razem słowno-muzyczną z poniższego klipu.
Życzę mimo deszczowej pogody udanego i uśmiechniętego weekendu. Pozdrawiam.
                                                                                  P  a  p  k  i  n

                                                                           

Akcent - Wakacyjne Cuda - official audio NOWOŚĆ 2017

czwartek, 5 października 2017

                    Z kart biografii Papkina...(5)

                         (odrobinka dopełnienia)

.... Dla uśmieszku na twarzy można zacytować tak..."Primum edere, deinde philosophan" - gdy na się spojrzę widno mi, żem ostatnimi czasy aż nazbyt sobie do serca oneż maksymę wzion, bo mi "brzuszysko" coraz większym jest cienżarem, a łoblicze niedługo księżyc w pełni przypominać będzie....Lubo nie zawżdy tak bywało, bom w dzieciństwie chudy był bardzo, a wśród familijnej i w szkole filozofem mnie przezywano. Takoj i przezwisko do mnie się przysposobiło i Papkinem ostałem na zawsze. Ale to tylko tak wzmiankuję... Że wszelako tempora mutandur, et nos matamur in illis - tedy już na fakultetach inszych będąc historia philosopiae, gdy z niej egzamin złożyć mi przyszło, trudną się dla mnie próbą okazała i po dziś dzień o świecie idei i myśli rozprawianie nie tak gładko, jako o bardziej przyziemnych sprawkach mi idzie. Łatwiej mi zatem tutaj łobyczajów upadkowi się dziwić, niźli przyczyn tegoż dociekać, łatwiej o bigosu ważenia, niźli duszy ludzkiej zawiłościach pisać. Prędzej mi zganić co, niźli pochwalić. Przecie jednak już tyle roków bez mała pamiętnik swój pisząc, nie sposób od tego uciec, by się myślicielem nie ostać chociaż przez chwil kilka, skoro się opisania świata dzisiejszego i nie tylko, łoczami człeka lat temu czterysta żyjącego podjęło... Takoj i opisał ja tę ową epopejom wierszykiem w Tryptyku, co polecam inszym do poczytania. Na czymże tedy się ona różnica pomiędzy dawnemi, a nowemi czasy zasadza, bo że świat dzisiejszy inszym jest niż dawniej, to każdy to przyzna, kto po nim lat chociaż cztery lub więcej dziesiątek jako ja chodził... Czy dawniej zbrodni równie okrutnych, jako dzisiok nie bywało? Czy urzędników sprzedajność, to naszych czasów wynalazek? Czy mężowie niegdyś kochanic nie miewali, albo za żony panien, co ich wnuczkami być mogły nie brali? Czy odmieńców, co się w białogłowskie szaty przywdziewają, albo sodomitów skłonności swych nie skrywających już w Arystotelesa i Platona czasach nie znano? Czy wreszcie wypadki i nieszczęścia wszelakie, kataklizmy wielkie rodzaju ludzkiego dawniej nie dziesiątkowały? Czy statki na morzu nie tonęły, jako i ten Titanic, a wozy ludzi nie tratowały jakoż i tego Żyda w Krakowie, co właścicielem kamienicy naszej familii był? Pytania takowe w nieskończoność mnożyć by można, a odpowiedź na nie zawsze jednaka będzie, że natura ludzka nic a nic się nie zmieniła, tylko ludzi na świecie wielokroć więcej żyje niźli przed wiekami, którzy wytworów myśli
własnej dla ułatwienia sobie życia używając, nowe nieszczęścia na się sprowadzają, o których wieści lotem błyskawicy się rozchodzom. I właśnie ono wiadomości o wszystkiem i wszędzie rozchodzenie się jako kręgi na wodzie, gdy kamień weń wrzucić. Najbardziej świat dzisiejszy od dawnego różni, to wiadomości dobrego i złego od adamowych czasów błogosławieństwem rodzaju będąc, pomału przekleństwem jego się stajom. Bo bez wieści ze świata żyć niepodobna, a nadmiarem ich już pomału żyć nie sposób. Takoj poczytajcie sobie tychże przypowieści com je opisał w Genezie familii naszego rodu. To dobra wycieczka po naszych rodzinnych sprawkach. A dalsze, to już insza historyja. To tyle na dzisiok....

                                                                             P  a  p  k  i  n

          

wtorek, 3 października 2017

                 Z kart biografii Papkina...(4)                                   (kontynuacja)

Mimo ambicji i wrodzonej inteligencji, smykałki do wszystkiego, jako niepijący trunków, byłem przez współbliźnich źle traktowany, aż do dnia, kiedy z wyrachowaniem upiłem się na "śmierć" i dopiero wtenczas przestałem być dla nich obcym chamem, a nawet...komunistą. Coś okropnego...! No dobrze, trochę o komunistach... Na długo przed tym, zanim jeszcze zacząłem kartkować wszelakie pisma i...późniejszy mój pamiętnik po moim życiu, poddałem samego siebie szybkiemu egzaminowi: - "ilu "wybitnych" Polaków kojarzy się z komunistami." Wydobyłem z pamięci kilka postaci, choć w tamtym czasie wiedziało się niewiele o nich, choć byli jakby na co dzień. Późniejsza edukacja ich biografii dała mi pełny obraz ich "zbrodni." Bierut, Gomułka, Gierek, znacznie później Jaruzelski. Ale czy na pewno o nich chodziło...? Oni nie zasługiwali nawet do produkcji papieru toaletowego. Ale mnie się raczej kojarzy lokalny komunizm, a więc nauczyciele, wychowawcy i inni cwaniacy próbujący zrobić mi pranie mózgu. Nigdy im się to nie udało, choć ponosiłem
tego konsekwencje. Jak mawiał mój chrzestny i próbował mnie przekonać swoimi wywodami: "w Partii potrzebni są ludzie mądrzy, a nie durnie i dewiaci..." A ponieważ nie odpowiadałem tym skojarzeniom, nie mogłem zostać komunistą.... Do dziś nie rozumiem, po jakie licho w ogóle taka rozmowa zaistniała pomiędzy nami...? Kiedy objąłem pierwszą, a zarazem krótką pracę tuż przed pójściem do woja, mój (nasz) Dyrektor, który niemal każdy dzień w tygodniu, "fruwał" po partyjnych egzekutywach, a zarabiał krocie, opłacając składkę członkowską w wysokości stu (100) złotych. Wtedy dniówka na budowie tyle wynosiła i można było za nią żyć... Ale to nie znaczy, że nie zostałem poddany próbie przekolorowania z białego na czerwone. Wara tym, którzy dokonać tego próbowali. Dostało się takiemu, który sięgnął po wiszący na ścianie krzyż w sypialni w Internacie. Sługus i obrzydliwy ateista mówiący na co dzień Norwidem, udawał wykształconego i mądrego. Jak się potem okazało, to jedynie szkoła partyjna utrzymywała go na stanowisku wychowawcy... Bylem zmęczony tą czerwoną zarazą, którą na siłę próbowano nas karmić. Poddawano mnie terapii wstrząsowej, próbując nawrócić, nie wiem tylko z czego i...do czego. Ten stan trwał lata i nie skończył się z chwilą wyjścia z Domów Dziecka. Posiedziałem sobie nawet przez dwa tygodnie w areszcie garnizonowym, jak oficjalnie oświadczyłem, że mój krewny został rozstrzelany bestialsko w Katyniu... Odwaga, czy głupota, jak niektórzy ze zdziwieniem mawiali..?!  Otoczony byłem laikami wierzącymi w cud dobrobytu i upojnego szczęścia, jakie oferowano społeczeństwu. Nawet moje prywatne życie z kobietą w...łóżku było kontrolowane. Wiedzieli nawet to, kiedy, gdzie, w jakiej pozycji i o której godzinie, z prezerwatywą, czy nie, poddawałem się seksownej rozrywce. S k a n d a l..! A tak na marginesie powyższego... Ciekawe, skąd o tym wiedzieli..? Tak, nie mylicie się, chyba miałem szpiega w łóżku...! Jak wspomniałem, dogodności komunizmu doznałem w wojsku.

A ponieważ zawsze byłem krnąbrny i uparty (zawsze chodzę własnymi ścieżkami), lano mi dupę ile popadło, łącznie ze wspomnianym aresztem. Wtedy "fali" nie było, nie była znana, ale wewnętrzne NKWD w polskim wydaniu działało sprawnie. Były również sytuacje zabawne, kiedy po ogłoszeniu alarmu, oficerowie popieprzali w transzejach, a taki głupol jak ja, jeśli nie spał smacznie, to siedział w ciepłym pomieszczeniu i śmiał się z..idiotów. A wszystko to dzięki oficerowi politycznemu, który nie wiem z jakich powodów, dziwnie mnie tolerował. Może sam nie wierzył w te brednie świetlanego socjalizmu...?  Innym razem mogłem (za darmo) podziwiać seks w wydaniu kochanek sprowadzanych przez oficerów do hoteliku, nad którym sprawowałem opiekę. Pod moim zarządem był również Klub Żołnierski. Było to intratne zajęcie. Płacono mi za obsługę, a nawet proponowano seks z dziewczynami. Nie skorzystałem i dziś mogę cieszyć się zdrowiem i nie latać do lekarza z ręcznikiem. Ale przyznaję - widoki były bardzo obiecujące i niezapomniane. W swoim postępowaniu byłem prawdziwym cieciem z bojaźni przed wspomnianym lataniem z ręcznikiem po lekarzach i nieśmiałości, która wyrządziła mi w przeszłości, a potem również w przyszłości równie tyle szkody, co pożytku. 
Jedno jest pewne - w wojsku pracowałem w branży prostytucyjnej. Dzięki temu miałem sposobność zapoznania się ciekawymi ludźmi różnego światopoglądu - na przykład, jak zostać kochankiem (?).... Przez to samo byłem lubianym sprzątaczem. Dyskrecja nie tylko zobowiązuje, ale jak się okazało, również popłacała. Otrzymałem od systemu wychowanie moralne i umiłowanie do...przyrody. Ponadto jedna z klientek oficera, z zamiłowania "nauczycielka seksu" poinformowała mnie nieodpłatnie, że jakieś książki trzeba czytać, aby nie iść na ślepo po ścieżkach życia. Miała zapewne na myśli "ścieżki erotyczne?" Czy to wszystko, aby zmieścić się w konkurencji? Chyba nie! Sadząc po tym, co spotkało mnie w późniejszym czasie, czy mi się to podoba, czy nie, zostałem przysłowiowym cieciem. Epoka Gierka pokazała, że zachłysnęliśmy się wiarą w bzdury (może nie do końca), które nam wbijano w mózgownicę mówiąc: "Możecie być przekonani, że my wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Nie ma innego celu, które nam przyświeca, który zadeklarowaliśmy. Rozwijając kraj, umacniając socjalizm, poprawiać warunki życia ludzi pracy. Jeśli nam pomożecie, to sądzę, że ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć. No więc jak - pomożecie...?"
I tak pomogliśmy zadłużyć kraj do rozmiarów katastrofy. Dopiero nie tak dawno udało się spłacić ten dług....

                                                   *****

PS.
Tyle w wielkim skrócie tego rozdziału. jest dalszy, ale to już chyba na jakąś inną okazję...
Serdecznie pozdrawiam w ten słotny i dżdżysty dzień.

                                                                       P  a  p  k i  n


  

poniedziałek, 2 października 2017

                  Z kart biografii Papkina...(4)

Pisał ja już o tym, czy nie pisał? Jeśli pisał, to poczytacie raz jeszcze. Nikomu krew do głowy nie uderzy, a jedynie przypomnicie sobie to i owo raz jeszcze....
Alleluja! Pokwikuje zapewne cała śmietanka z wielkiego szczęścia, a ma zapewne ku temu powody. Tradycji bowiem stało się zadość. To swoista powtórka z historii. Wielu bowiem twierdzi, że mnie już nie ma w ich życiu. Ale ja nie od dzisiaj jestem w opozycji - zawsze w niej byłem. Takich podobnych stwierdzeń jestem jakoby zmuszony wysłuchiwać i wyczytywać w zachowaniu bliskich mi osób...
Mówią o mnie bzdety, ciągle mnie obrażając opiniami, które nijak się mają do rzeczywistości. Podają sobie z ust do ust, od lewa do prawa, od góry do dołu. Słucham tego wszystkiego i flaki się we mnie przewracają. Zaprawdę - wielka jest niewiedza i zwyczajna głupota tych "moich...."
Jakaż jest ich determinacja i..."odwaga," aby móc z taką zaciekłością rzucać we mnie gównem...?  Zawsze byłem uznawany za nieudacznika (tak mawiano o mnie i do mnie, kiedy byłem dzieckiem) - co za niestrawność...a ja twierdzę, że tam, gdzie są kłótnie i wrogość, tam nie ma miejsca na "twórczość" - tą w szerokim rozumowaniu oczywiście. Uważam także, że poważnymi sprawami winni zajmować się poważne umysły, nie jakieś tam ciecie, czy małostkowi ludzie... A skoro nie dojrzałem do takowych, to dlaczego zaraz mam być gorszy? Wiem, że to o czym pisze, może wywrzeć złe skojarzenia, ale gdybym tego nie powiedział, gdybym tego z siebie nie wyrzucił - cierpiał bym na nadkwasotę i wrzody. Ucierpiała by także moja okrężnica. A tak na prawdę, dzięki takim "przysługom," życie moje, które w prosty sposób próbuję opisać, nie nadaje się dla biografów.... Ale do licha - gdzie ja oczy mam, po co komentuję skoro to "coś" wydarzyło się znacznie wcześniej, a dziś jest tylko kontynuacją...Historia jednak lubi się powtarzać, tym razem miewam czasem "kłopoty" z już dorosłymi dziećmi.... Czy tego chcę, czy nie One próbują wymuszać na mnie pewne zachowania, które nie są mi na rękę. Muszę więc czasami obcować z "głupotą," którą na siłę chcą wcisnąć w moją naturę.... A przecież sprawa jest tak prosta - wystarczy wyrzucić mnie ze swojego życia, uznać za persona non grata lub, ze "umarłem," zatrzeć wszelkie ślady i...po sprawie! Trwanie w łajnie, to przenośnia, ale czasem zastanawiam się, czy aby to czym mnie obdarowano, tak przy okazji, nie jest łajnem? Bo choć fizycznie nie śmierdzi, to jednak śmierdzi i to jeszcze jak?! Nie wiem więc, za co miałbym przepraszać wszystkich tych, którzy cały czas mi złorzeczą, wytykają moje wędrówki w samotności i platanie się po kniejach, narażając swoje życie i zdrowie? Moje życie, moje zdrowie i lepsze to niż niańczenie dzieci - nie moich, którym i tak mnóstwo czasu poświęcam... Tak bywało wczasach mojego dzieciństwa, kiedy każdy kto mógł trącał mnie i popychał - dziś odbywa się to słownie. 
Mniejsza o obcych, ale od swoich? To już apokalipsa....! 
Jak już gdzieś wcześniej pisałem (niestety, czasem muszę się powtarzać) - nie posiadam odpowiedniego wykształcenia, które upoważniało by mnie do roli bycia poetą, pisarzem czy jakimś innym dyrdymałem i nie podejmuję się tak pięknie wylać swoich myśli, jak to czynią nasi wielcy poeci, pisarze, czy autorzy książek naukowych. Zaznaczam tylko, że przechodziłem i nadal przechodzę koleje losu i żeby nie być gołosłownym powiem, że światło dzienne ujrzałem w wiosce Rzeszowie, jak znowu gdzie podałem wcześniej.... Po tym, jak nasz Ojciec odszedł w Niebiosa, żyliśmy w takiej biedzie i kiedy ukończyłem siedem lat (pamiętam swój pierwszy dzień w szkole), wszystko co dostałem w prezencie urodzinowym, był patyk do pasania krowy naszego gospodarza (patrz "Serwówka" gdzieś na początku bloga). Mój los zrobił się nie do pozazdroszczenia (mojego rodzeństwa również). Nie mam zamiaru nikomu się "spowiadać" z pierwszych chwil pobytu w Domu Dziecka. Powiem tylko, że jechałem tam z mieszanymi uczuciami, choć moja Mama zapewniała, że to dobre miejsce... Ja jednak czułem ten ten nieznany, fikcyjny dobrobyt, a już na pewno dom ten nie był dla mnie ani ojcem, ani matką, ani też ciotką... Krótko mówiąc, aby nie przeciągać - pożegnałem ze łzami Mamę, a potem listownie już resztę rodzeństwa, które sukcesywnie odchodziło z domu do obcych. Upłyną całe lata nim ponownie się spotkamy, ale już jako  w miarę dorośli ludzie....Wcześniej była pierwsza miłostka, która trwała do momentu powołania mnie do armii i to ona zapewne (armia) przekreśliła nasze relacje....
Mimo, że tyle lat już dzieli mnie od tamtego zdarzenia, treści kilku listów do Niej i wierszyków przetrwał w Tryptyku, o którym to uczuciu napisze niebawem....A wojsko - cóż...Dwa lata stracone pod każdym względem. Zderzenie dwóch światów, poglądów, sytuacji. Czasem "strach" o tym pisać, bo ciekawych, a zarazem okropnych pod innymi względami, choćby manewry na pustymi Kara-kum. Ale to inny temat i zapewne nie na dziś... (cd jutro)
                                                                                P a p k i n