Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 8 stycznia 2018

                        D  o  m    R  o  d  z  i  n  n  y....


Ten rodzinny dom za którym tęsknię... Może moje pokolenie nie miało dobrobytu, ale miało wspaniałe dzieciństwo, wolność, zabawy od rana do wieczora - nie było miejsca na nudy. Dom rodzinny, to bezpieczeństwo, to szczęście, bo byli rodzice i rodzeństwo.... Wspomnienia będą zawsze. Wakacje za dzieciaka na koloniach organizowanych przez szkoły, gwar i radość z wyjazdów, przepełnione pociągi kolonijne, na wsi pasące się na pastwiskach krowy, konie i inne zwierzęta - zabawy od rana do nocy... Któż dzisiaj organizuje kolonie dla dzieci i młodzieży, bo na pewno nie szkoły - one stały się wygodne i obrosły w piórka.... Ile człowiek oddałby, żeby rzucić tą codzienną pogoń za pieniędzmi i wrócić do tej beztroski - posiedzieć sobie na ławce z kotem na progu pod chałupką...? Bo do stron rodzinnych, do rodzinnego domu, do ciepłych, szczerych, przepojonych miłością serc rodziców swych, zawsze powracać będę... Och...żeby mogły wrócić?!  A dziś co to za czasy? Teraz wszyscy z telefonami siedzą, nawet nie mają czasu ze sobą porozmawiać. Usiąść razem przy stole, popatrzeć sobie w oczy, przeanalizować miniony dzień - co było dobre, co złe, co poprawić, zastanowić się nad problemami dzieci w szkole i w życiu rodzinnym. Pogoń za pieniędzmi, praca od rana do wieczora, pozostawianie dzieci same w domu, często pod opieką starszego dziecka lub w ogóle...?  Kiedyś to były czasy...To są wspomnienia, których nikt nigdy nie jest w stanie wykreślić z mojego życia... Ubogi jest człowiek, któremu Dziadkowie i rodzice nie stworzyli takiego miejsca na Ziemi... Nawet nikt nie wie, jaka często żałość mnie opanowuje, kiedy wspominam tamte czasy, ile łez wylewam wspominając beztroskie dzieciństwo w gronie najbliższych (fragment opisu znajduje się w notkach poniżej), z Dziadkami i troskliwą, kochającą 
Mamą (tu na zdjęciu z przed wojny).... Co mają dzisiejsze pokolenia - można dostrzec każdego dnia. A dziś zastanawiam się nad słowami zapisanymi  w pamiętniku mojej Mamy, datowanym na dzień 4 kwietnia 1947 roku. To także słowa i refleksja płynąca z rodzinnego domu, to stare czasy, których się nie pamięta, ale one są, bo to jedność, bo to rodzina i nasza Mama...
"Zmierzch..." Spektakl chmur. Tu barany, tam bałwanki, a tu feniks z popiołów, a nawet jakaś wielgachna kaczka i druga podobna jeszcze bardzo. I te ptasie odgłosy wiosny. Już od tygodnia, każdego wieczoru, świetnie słychać charakterystyczne, cykliczne okrzyki przechodzące we wrzawę. Przy otwartym oknie dobrze je słychać, a nawet widać gdzieś nad Drabinianką i nad Wisłokiem. Aby je lepiej dojrzeć i usłyszeć, trzeba podejść bliżej, czyli nad sam Wisłok. Jest w tym coś intrygującego, co wyciąga mnie z domu, a nawet wtedy, gdy nie mam na to czasu. Taki tłum dzikich kaczek przybliża się dość prędko, osiąga swoje apogeum mniej więcej nad moją głową i szybko się oddala, aby rozpłynąć się na wschodzie nieba. Nie trzeba stawać pod daszkiem, czy otwierać parasola - w przeciwieństwie do sytuacji miejskich gawronich nalotów. Te z kolei potrafią nieźle nabałaganić, zwłaszcza w pobliskim parku... Dokąd lecą - nie wiadomo. Sądzę, że wschód jest po prostu kierunkiem na tarczy gęsiego kompasu. Prawdopodobnie nie przynosi zbyt wyrazistych znaczeń do gęsich szarych komórek. Gęś zwyczajnie robi to, co do niej należy. W odpowiednim czasie skręca na północ, bo tak trzeba, gę, gę, gę... albo ląduje na jakimś jeziorze, rzece, czy innym stawie i czuje coś w rodzaju "uff" - jestem znowu w domu, gę, gę, gę...Jak dobrze byłoby wznieść się tak do góry i powędrować ich śladem..."
   Miłego dzionka życzę...
                                                            P  a  p  k  i  n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz