Takie sobie myślątka -
zapiski (nie) przemyślane...
W bieganinie codziennych spraw - tych ważnych i mniej, jakoś nigdy nikomu nie przychodzi na myśl. coś bardziej przyziemnego, może nic ważnego, czym mogły by być nasze...buty, ich konserwacja, pielęgnacja. Dzisiejsze czasy obfitują w zaskakujące zdarzenia, kłócące się z logiką i...nowoczesnym myśleniem. Cóż - przeżyłem wiele okresów, często burzliwych pod niemal każdym względem i nie dziwi mnie to, że właśnie dziś nie przykładamy szacunku choćby dla naszego obuwia. "Durnowaty" temat - ktoś powie, bo jaki sens rozpatrywać "elegię" o bucie, który można zmieniać, jak przysłowiową rękawiczkę? W wojsku buty były wypolerowane na glanc i musiały stać na baczność, w życiu prywatnym także. Starannie dobierało się pasty i wszelkie konserwanty powodujące błysk na nogach "delikwenta." Nawet, jak byłem mały, słyszało się skrzypienie butów wujków, a nawet oficerek noszonych przez...kobiety!Czasy to były przednie....Potem nastały inne - czasy "pogardy" niemal do wszystkiego - wszystko na kartki i...kryzys. Kupić buta, to było wyzwanie... I raz tak kupiłem, za ówczesne 70 000 złotych polskich - czarne, pasujące niemal do wszystkiego. Wydawały się super, ale do czasu...Dobrze, że w ogóle udało się je zakupić. Pierwszy raz założyłem je na nogi przy deszczowej pogodzie z nadzieją, że przynajmniej te spełnią swoją powinność... Trzeba było widzieć mój wyraz twarzy, moją reakcję, kiedy po przejściu nie zbyt dużej odległości od domu - lewy but po prostu się rozleciał (dosłownie), a prawy był w podobnej rozsypce. Okazało się bowiem, że były to buty...trumienne z tektury, która rozpłynęła się na deszczu. Tylko raz w życiu coś podobnego mnie spotkało. Oczywiście złożyłem reklamację, ale wcześniej do domu wróciłem w mokrych skarpetach.
Ten "memoriał" z przed lat przetrwał zapisany na wyblakłej kartce rozlatującego się zeszytu. Przeniosłem jego zawartość w inne miejsce z powodu osobliwej sytuacji, zresztą nie tylko z tego względu. Tu również zapisana została historia "Serca Maryni" - kobiety z czasów dzieciństwa chodzącej ulicą Podpromie w sukni w kwiaty i kapeluszu z piórem na głowie. Tę historie być możne zaprezentuję kiedyś.. A dziś...cóż! To nic, że buty można kopic na każdym kroku i tak je nosić bez konserwacji dopóki diabli ich nie wezmą. Najczęściej kończą żywot po miesiącu, czasem nawet krócej, z powodu złamania się podeszwy lub jej pęknięcia. Myślałem też, że tylko mnie dosięga taka opcja, ale nie...inni także cierpią tę "wygodę" i chodzą w mokrych skarpetach. Tępogłowe myśli i bezkarność cwaniaków i oszustów, czyli dzisiejszych producentów. Bo własnie dziś jest odwrotnie niż kiedyś. Dawno temu, but przeżył kilka sezonów pieczołowicie reperowany przez szewców - fachowców - prawdziwych rzemieślników, dziś, aby kasa grała...Jestem bezsilny...Heh...Widzę buty stojące na...piecu - suszą się...Ech tam...teraz mam dwa serca - moje i to w bucie. Czyszczę więc te swoje dziurawe buty, bo choć przemakają, są jedynymi (na teraz), które posiadam. Buty - to odskocznia nocy. Czarne, tylko kocich oczu im brak. Kiedyś starannie układałem sznurówki, a przetarte wymieniałem na nowe. Wilgotną szmatką usuwałem bród i kurz, pastowałem, polerowałem...a dziś..? Stare, poczciwe buty...bo oczyszczenie ich, to cały rytuał - jakże często nie ma się na to czasu (?) Jakimi ja was butami zastąpię - nieszczęsne moje podarte buty...?
P a p k i n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz