Szukaj na tym blogu

czwartek, 28 czerwca 2018

         Milczący szlak...(Bieszczady 2016)

Położyłem się za załomem skalnym, chroniącym przed zbyt natarczywym podmuchem wiatru. Nie mniej, był to orzeźwiający, lekki chłód, pozwalający na odpoczynek po uciążliwym marszu, zwłaszcza w jego końcowej części, prowadzący zarastającą ścieżką w głębokim wąwozie. Kręty to "labirynt" wyschniętej i zamarłej "rzeki," ponieważ w deszczowe nawałnice (lipiec jest tego przykładem), mógł przeobrazić się w rwący potok. Miejsce osłonięte lecz nieprzyjazne ze względu na obfitość ciernistych krzewów, które cały czas zahaczają o rękaw wiatrochronu. Wejście w ten wąwóz bez osłoniętych rąk, naraża na poważne konsekwencje. Broń Boże śmiałkowi rozbić namiot w takim parowie nawet w pogodne niebo. Tu pogoda zmienia się w ciągu kilku chwil i może dojść do gwałtownej nawałnicy - to dopiero tragedia...Nawet ścieżka, o ile tak ją nazwać można, jest całkiem kamienista i dopiero w swojej końcowej fazie, już po zejściu z wyżyny, zamienia się w dróżkę, nadal kamienistą, aż do Sanu. Tutaj jest dzika i trudna do przebycia. Co prawda, patrząc w górę widzi się korony drzew, ale mimo wszystko, to odludne i pustynne miejsce pośród lasów....Leżę za tym wyłomem skalnym patrząc w niebo, po którym przesuwają się białe chmurki i myślę, że deszczu z nich nie będzie, chociaż "tu w Bieszczadach...(?) wszystko jest możliwe, nawet to, co jest niemożliwe" - jak mawiał jeden z moich znajomych bieszczadników....Mimo, że słońce powoli chyli się ku zachodowi - mam czas. To dobre miejsce na rozbicie obozu. Póki co, nie zamierzam rozkładać namiotu - śpiwór zrobi swoje i można będzie ułożyć zmęczoną głowę do snu. Upał, który daje się we znaki nie ulży tak szybko - może dopiero nad ranem chyba, że gwieździste niebo nocne spowoduje spadek temperatury. Tu nawet latem, nocą temperatura spaść może w okolice zera, a to śmieszne nie jest. Wiele lat temu pod Tarnicą, w lipcu, pewien turysta zamarzł w nocy...Ktoś, kto nie jest przygotowany na takie warunki pogodowe, niech się w góry nie wybiera. Gdy powietrze jest przejrzyste, dookoła jest taka cisza, że najlżejszy brzęk jest słyszalny w promieniu kilkudziesięciu metrów. Bystre oko i doskonały słuch, wyłapią każdą "zmianę" naszego bezpieczeństwa, bo to jest tutaj najważniejsze....
Łyk wody, która pragnienia nie uśmierzyła - raczej zbyt ciepła, dała tylko ulgę spragnionym wargom. Wsunąłem butelkę w załom skalny dla jej schłodzenia, a sam wyprostowany jak drut, zafascynowałem się rozległym widokiem, rozpościerającym się i umykającym w dal. niesamowite, jaki ten świat piękny w tej bieszczadzkiej dziczy, w tej ciszy, kiedy słyszy się wyłącznie bicie serca i swój oddech. Sina dal rozpromieniona słońcem i wolność, którą tylko tutaj można się upajać. Wspaniały widok, kiedy korony drzew ma się w dole, a świat ogląda się z góry....Schodziłem Bieszczady wzdłuż i w szerz i podobnych widoków jest więcej, ale tylko tutaj można wspaniałą panoramę połonin: Wetlińskiej i Caryńskiej podziwiać od strony północnej. My ciągle spoglądamy na to pasmo od południa, z pętli bieszczadzkiej, z serpentyn, a tu, jaka odmiana? Fakt - to teren tak dziki, że nie prowadzi tu żaden znakowany szlak - jeśli tak go nazywam, to jest wyłącznie przenośnią - to coś podobnego do "szlaku" wytyczonego rok później w poprzek Doliny Muczarnego, do której oficjalnie wejścia nie ma. Pisałem o tym wcześniej na blogu. Jak dla mnie, to idiotyczna decyzja, ale cóż...(?) "Chciałeś pan zobaczyć zieleń lasów, a w zasadzie nic, co byłoby ciekawe?" - zapyta mnie rok później sfrustrowany strażnik BPN-u (Bieszczadzki Park Narodowy), z którym toczyłem batalię o wejście w miejsce "zakazane," choć nie wiem, jakim prawem (?) Tak...i w duchu pomyślałem, że i tak Cię przechytrzę, choćbym miał naddać kilometry, to i tak postanowię na swoim. I tak się stało (oto zdjęcie z tamtego czasu)....
A tu, kiedy po raz pierwszy stanąłem w tym miejscu (było to przed laty), zobaczyłem w dole zwężającą się gardziel wąwozu, a w nim prześwit dzikiej ścieżki, wijącej się pośród krzaków. Kiedy wreszcie zszedłem w wąwóz, którego strzegły cierniste krzaki, stwierdziłem, że to nie był kiedyś dziki jak dziś, ale kiedyś służył mieszkańcom nieistniejącej wsi...? Tylko teraz bądź mądry i szukaj tego miejsca pośród lasów! Odnalazłem jedynie kilka cegieł i gładkich kamieni, wdzierających się w brunatno-czerwone oczodoły wyrąbane w skale - być może pozostałość po ziemiance - piwnicy, służącą do przechowywania produktów rolnych. Tak dziś wygląda ta owa, tajemnicza pustelnia, bo tylko w taki sposób nazwać można to odludzie - głuche i puste. Jednak tylko tu może przydarzyć się przygoda, o której zawsze mówi się czule, z pełną powagą satysfakcji... na terenie Bieszczad spotkałem przeróżne tajemnicze miejsca (nie poruszam się szlakami turystycznymi), nawet pojedyncze groby, bez specjalnego oznakowania, kapliczki i ruiny, prócz tych oficjalnych, jak choćby cmentarz w Siankach, który kryje wielu mieszkańców tego byłego uzdrowiska i kurortu - kilka rozpadających się krzyży i nic więcej - praktycznie nie istnieje. Zastanawiające jest to, co taki pojedynczy grób 
kryje, a właściwie kogo? Różnie można odpowiedzieć, choć nie do końca trafnie. Być może to mogiły pojedynczych osób - najprawdopodobniej członków band ukraińskich (UPA) - tak myślę, bo innego wytłumaczenia nie znajduję, bo jeśli jest się w takim miejscu na odludziu, to różne myśli chodzą po mózgownicy. Dzisiaj samotnikowi, jak ja, nic tu nie zagraża, a przynajmniej od ludzi, no chyba, że moja własna głupota, ale to już inny temat...A było tu nie wesoło w czasie wojny i tuż po niej. Gdyby jednak ktoś zasmakował tego piękna i zechciał podziwiać bieszczadzkie pejzaże - zapraszam. Dobre to miejsca dla samotników i entuzjastów przyrody. "Milczący szlak," jak nazywam to miejsce, to kraina lasów, gdzie można - jak ma się dużo szczęścia - dojrzeć rysia (zwierze bardzo płochliwe), wilka, a nawet niedźwiedzia. Żubry raczej chodzą poniżej, gdzieś w okolicy Stuposian i  Zatwarnicy...Często mnie ktoś pyta, "czy nie obawiam się, że może mi się przydarzyć jakieś nieszczęście." Nieszczęście - jakie? Może rzeczywiście coś tam ryzykuję, ale na znakowanych szlakach spotkanie ze zwierzętami jest podobne i bez różnicy, gdzie jesteśmy. Czas na myślenie 
podobno przychodzi w chwili danego zdarzenia... Wczesny poranek...Dobrze spałem tej nocy "zamknięty" w śpiworze. Obudził mnie chłód, a na wschodzie pojawiła się poświata wschodzącego słońca. Czas na rozbudzenie się i obrządek, W szybkim tempie analizuję wszystkie swoje czynności i...ta myśl, że muszę wrócić do wąwozu, który stanowi ścieżkę prowadzącą do cywilizacji i do tych, którzy zapewne przeliczają na konkretne sumy złotówek czerpane z kieszeni turystów. Ja mam swój sposób turystyki za którą nie płacę.
Nie przeliczam na żadne kwoty, chyba, że muszę. Te widoki mam za darmo, choć, jak mi kiedyś opowiadał pewien prześmiewca - "podobno cały wiek temu pasły się tu ogromne stada bydła?" Żart i fakt, ale za te rewelacje nie płacę, chyba, że jedynie zdziwieniem, a jest to fascynujące... Dziwny jest ten kraj zwany Bieszczadami - dziwny, a zarazem wręcz idealny pod względem turystyki. Bo właśnie pod względem szerokości waha się od wielu mil (czytaj - kilometrów), do tyleż jardów (w zależności, kto je przemierza). Bo nazwa bowiem, mając na uwadze miejsce, gdzie jestem - dotyczy tylko "wąskiego" skrawka ziemi, niezdatnego do uprawy, a przedstawia się, jako zielony, obramowany lasami obszar, czasem nieprzebyty, poprzecinany potokami i zalesionymi górami. A dalej ciąg dalszy bezkresnych lasów, które zajmują całą szerokość Bieszczad. Na ich długości także rozciąga się "rozpaczliwa dzicz," która styka się na wschodzie z granicą państwową i Beskidem Niskim na zachodzie. Środkiem jakby biegnie szlak poprzez połoniny. W tym "wielkim świecie" rysują się skały i głazy wzdłuż koryt potoków i rzek, które miejscami znikają w zielonej "dżungli" lasów. Czasami sprawne oko dojrzeć może ślady minionej epoki i zgasłej na tym terenie cywilizacji. A są to miejsca czasem widoczne gołym okiem. Dziwaczne grobowiska, o których wspominałem wcześniej - znaczące się na pagórkach i w leśnych ostępach, wciskające się jakby w "horyzont." Można znaleźć zarośnięte mury, piwnice, kapliczki, studnie. Chodząc po terenach byłych wsi, trzeba mieć oczy wokół głowy, nie trudno o jakiś wypadek...Ja zawsze "słyszę" okrzyki, mowę ludzi mieszkających tu kiedyś, a po których wszelki ślad zaginął, tak z nazwy, jak też pochodzenia....Pytam samego siebie zdumiony - "dlaczego Ci wszyscy ludzie musieli "odejść," często w tak tragicznych okolicznościach?  Przecież był tu normalny świat, a dziś - odstraszające pustkowie, kiedyś świat beztroski, ubogacony, w dolinach rzek i pośród wspaniałej przyrody." Łuny pożarów, śmierć i okrutne zbrodnie...i te ponure , milczące miejsca po wioskach oraz bezimienne mogiły. W ten niesamowity, zamarły "kraj," turyści zaglądają przez przypadek. Wolą znakowane szlaki z dymkiem papierosa w ustach i...zabawą! A w moim umyśle ciągle wraca echo wrażeń Krążę pośród zieleni i samotnych wycieczek, bo dobrze mi rozważać wszystkie te sprawy na samotności. Mówię do siebie, jakbym miał przed sobą rozmówcę, bo czyż las, czy góra nie jest "partnerem" do rozmów...?  
Słońce weszło już na niebo i wyłoniło się zza horyzontu gór. Stwierdziłem, że moja sytuacja staje się "skomplikowana" i chcąc, czy nie, muszę wreszcie ruszyć w dalszą drogę. Do zobaczenia (?) tylko kiedy...? Nie jest prawdą, że zwarte ściany lasów bieszczadzkich, stanowią jednostajną, przypominającą "zieloną ścianę." Oczywiście - opinia zależy od nas samych. ja bowiem nie zwracam uwagi na to zagadnienie i szczerze mówiąc, nie zastanawiam się nad tym zjawiskiem. Idąc, a w rzeczywistości - przedzierając się przez wąwóz, gdzie jedyną roślinnością są kolczaste krzaki pomyślałem, że następnym razem, warto mieć jakąś maczetę do torowania sobie drogi lub puścić przodem stado wielbłądów, które podobno uwielbiają tarninę, która stanowi ich przysmak, bo tu taka milcząca, umarła oaza pośród morza zieleni... Schodziłem w dół, jakieś sto metrów, kiedy w dole usłyszałem szum i plusk wody. Potok płynący zapewne w kierunku Sanu - snuł swoją opowieść o tym miejscu - byłem jakby u siebie. "Spadłem" szybko ryzykując potknięcie lub skręcenie kostki - do orzeźwiającej i chłodnej wody. Gdyby świt nie zastał by mnie w tym miejscu, nie ujrzał bym tej pięknej doliny schodzącej do Sanu. 
Teraz uzupełnię zapas krystalicznej wody i będę mógł spokojnie powędrować w kierunku Stuposian. Zawsze bowiem mam na uwadze, aby mieć zapas wody przy sobie, bo spokój ma się jedynie wówczas, gdy człowiek jest w pełni sił, a w butelkach bulgocącą wodę....
Pozdrawiam.
                                                                       P  a  p  k  i  n
                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz