Szukaj na tym blogu

środa, 13 czerwca 2018

                       Wędrówka przez puszczę -  

                               (nie) amazońską...

Poczułem potrzebę powrotu na "szlak" - ścieżkę, którą przemierzałem lat temu kilka - dziś zapewne coś, co po niej pozostało....Spojrzałem raz jeszcze na "morze" lasów "nieprzebytych," które pokonać musiałem. Czy odnajdę się po omacku w zielonej "dżungli," w wilgotnym klimacie bez możliwości zobaczenia nawet skrawka nieba? Ta myśl, że jestem tylko sam, wokół żywej duszy....Tu nawet ptaki zawracają, jeśli w ogóle gnieżdżą się w koronach drzew. Poprzednio nie było mi dane ich zauważyć - może dziś...? Ale nie jest to takie ważne, bo jeśli mam być sam na sam z samym sobą (ile razy już to przerabiałem?) i z tym lasem, to po co mi ich towarzystwo...? Gdzieś tam w dole jest wilgotno, żmii nie uświadczysz, chyba, że się niedojda przypląta, choć w takim środowisku raczej bym się nie spodziewał. W tej części pogranicza Beskidu Niskiego i Bieszczad można natomiast trafić na misia (uchowaj Boże) lub wilka. Te dwa zwierzaki konkurują ze sobą niemal o wszystko.... Stanąłem nad urwiskiem i spoglądając w dół, zwróciłem uwagę na wyżłobiony przez wodę parów. Nieodzowny to znak, że tutaj musiała być niezła "rzeczka" w czasie ulewy. Ciekawe, co zatem jest tam na dole? Dokąd płynęły jej wody? A ścieżka, jakby jej nie było - dalej wielka niewiadoma. Raz jeszcze lustruję wzrokiem to, czego tam w dole nie dojrzę i...hop pomiędzy olbrzymie łopuchy zakrywające swymi potężnymi liśćmi "wielką niewiadomą." Wiadomo natomiast, że będą tam mchy i paprocie dominujące w tej "dżungli" nieprzebytej, a może przebytej, bo w końcu muszę z niej wyjść - kiedyś...? Jest bardzo wczesna pora, odpowiednia, aby zmierzyć się z tym "zielonym piekłem." Zsunąłem się na tyłku przez czeluść wyżłobioną przez wodę i...spadłem na pysk jakieś pół metra w dół. Twarde lądowanie i od razu lekkie otarcie naskórka, zaraz na początku. Nie źle się zaczyna, a co będzie dalej? Dalej nic nie będzie prócz zielonej kniei i...zarośnięta ścieżka prowadząca donikąd. Cała reszta to intuicja i kompas w ręku - nic poza tym. Obrany kierunek sprawdzany co jakiś czas...Cisza - nawet szmeru nie słyszę tylko swój oddech. Żeby tylko "duch lasu" nie usłyszał bicia serca, bo to byłby "koniec." A ja jeszcze chcę "pożyć," pospinać się w tej konfiguracji terenu, popatrzeć na drzewa, które jedno od drugiego niczym się nie wyróżnia - wszystko takie same, że zwariować można. Mech wszędobylski, nawet konary drzew są nim pokryte, po d nogami paprocie tak wielkie, rodem nie z tej ziemi. Zarosło to pieroństwo, bo chyba nikt tedy nie chodzi, bo i po co - prócz mnie, takiego głupka szukającego "nieszczęścia..." Ale spoko - jeśli się nie odezwę, jestem zgłoszony w schronisku "Koniec Świata" - zaraz będą mnie szukali. Tylko po jakie licho - czyż nie chciałem uciec z cywilizacji do dżungli, jakby amazońskiej, tyle, że tu nie ma żadnej Amazonki czyli potoku, a przynajmniej nie na tym odcinku mojej wędrówki....Czuję wilgoć i zapach mchu - to typowe dla takiego lasu. Podobno mam przed sobą 12 kilometrów brnięcia przez "puszczę," ale ile jest tak na prawdę, tego sam nie wiem. To ważne nie jest - noc można 
spędzić w lesie - nie pierwszy to raz spotyka mnie to "szczęście" i wcale nie dziwi. Meczącym jest ciągłe wspinanie się i zejścia w dół - te zejścia są trudniejsze niż podejścia pod górę - amplituda wzniesień porośniętych lasem - nogi można zerwać...Nie daj Boże, gdyby jakaś poważniejsza kontuzja...(?) Sprawdziłem zasięg - jest sygnał i pierwsze zgłoszenie, że żyję! Pytanie: "Gdzie jesteś?" Skąd mam wiedzieć, czy wilka pyta się, gdzie się znajduje? Na pewno jestem w lesie - ciemnym, wilgotnym, dziwnym...Dobrze, że pustyni nie ma, bo taki komplet wcale mi nie służy, to coś z "Pustyni i puszczy" tyle, że tu tylko puszcza..." Ok, widzę, ze masz dobry humor więc życzę powodzenia - słyszę głos dyspozytora, do widzenia - odpowiadam....A ja zastanawiam się, ile kroków robię w ciągu godziny, bo zliczyć tego się nie da.  Widziałem kiedyś takie "urządzenie," na ile przydatne, tego nie wiem, ale ciekawość mnie zżera... Osobiście czasu nie liczę, kroków także - mierzę czas według siebie, bo to najpewniejsze - polegam na własnej intuicji...No proszę, a jednak ktoś tu był i to nie tak dawno - świeży pień ściętego drzewa...Ustawiony kompas dobrze wskazuje kierunek poruszania się, czyli wszystko pod kontrolą. Siedzę - trzeba się posilić - jakiś zwierz wyłania się zza krzaków...sarna? Nie, to męski przedstawiciel czyli jeleń. Nim wyjąłem aparat, już go nie było i taki to interes....Sześć godzin jestem już w drodze i końca nie widać. Południe - "rozstawiam stolik"i dalej do dzieła...Znowu słyszę szelest - ktoś lub coś przecina moja drogę - oby nie w moim kierunku, a już na pewno niech to nie będzie miś. Włosy mi się zjeżyły, bo słyszę to coś, ale nie widzę, a nawet zwątpiłem...dziękuję za takie spotkanie! Poszło w zarośniętym pagórkiem i dobrze, oby jak najdalej. Tu nawet wiatru nie ma - do licha, co to za kraj, żeby chociaż korony drzew zaszumiały, a tu nic! Zgroza...!  Myślę o niebieskich migdałach, ale też nie mogę się uwolnić od melodii utworu "Sandade da Minha Terra" w wykonaniu Michaela Telo, który notorycznie ktoś puszczał non stop w Łupkowie. Skandal, żeby na okrągło słuchać tego samego utworu...? Nawet tu, w lesie słowa i każdy akord gitary i akordeonu  dźwięczą mi w uszach - mają ludzie nieźle w tej kapuście...? Ja bym wolał sobie zanucić starą piosenkę z lat młodzieńczych: 
                     "Wędrowali szewcy przez zielony las, 
                         nie mieli pieniędzy, ale mieli czas.
                              I śpiewali rypcium pypcium
                              i śpiewali rypcium pypcium - 
                                       nie mieli pieniędzy,
                                         ale mieli czas..." 
To co innego i jakże na czasie...Cały czas poruszam się Pasmem nadgranicznym, wzdłuż granicy ze Słowacją, kierując się na wschód do Balnicy. W którymś miejscu powinienem przekroczyć rzeczkę Balniczkę i miejsce dawnej zabudowy tej miejscowości, która figuruje na mapach, jako była (opuszczona lub zniszczona) w czasach banderowskich działań na tym terenie. A potem już droga prowadząca z Woli Michowej do Balnicy (około 1,5 godziny marszu). I oczywiście już w "luksusie," nie to co wędrówka puszczą nieprzebytą, ale do tego jeszcze kawałek...
Objadam się tabliczką gorzkiej czekolady, bo daje energię, aby po chwili, ku zdumieniu - kończy się las i wchodzę na zarośniętą przestrzeń, niegdyś pola uprawne, a w dali dostrzegam zabudowania. Jest godzina 15:20. Tyle czasu potrzebowałem, aby pokonać to pieroństwo? Umywam twarz w potoku i pozbywam się "nadbagażu" muszek i innej zarazy wilgotnej puszczy. Droga w prawo prowadzi do Balnicy...Oddzwaniam do Łupkowa i melduję się, aby wykreślono mnie z ewidencji...Szczęśliwy z kolejnej udanej pieszej wędrówki ruszam drogą do Balnicy. Dziś nie będę musiał nocować w lesie. Jest super..!
                                                                            P  a  p  k  i  n
(Balnica, 11 sierpnia 2017)
               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz