Jedyne takie Święta...
Państwo Feldowie mieszkali na krańcach ulicy Podpromie. Był to ostatni dom przy ulicy, która od tego miejsca zamieniała się w polny szlak prowadzący do Wisłoka i przeprawy pana Stanisława Nitki. Posesja składała się ze wspólnego domu i stajni, w której zamieszkiwały krowy i kozy. Ostatnia posesja nad którą wiał zimowy wiatr z nad rzeki Wisłok i pól przeciwległej Drabinianki. Tu zawsze było ciemno, bo ostatnia lampa uliczna znajdowała się przy domu pana Zelkiewicza, która świeciła, jak "wiatr zawiał." Należało mieć latarki,(popularne były na płaską baterię) oświetlając drogę przed sobą. Było to miejsce ciche i spokojne, jakby na końcu świata. Bo też takim było, daleko od miejskiego zgiełku (haha, po ulicach jeździły konne dorożki), a życie tutejszych mieszkańców zamierało z pierwszym zmierzchem - zimową porą około godziny szesnastej...mała żarówka w lampieprzy suficie świeciła jak kaganek lampy naftowej, powszechnie używanej w tamtych czasach zwanych "knotówką." Lampy naftowe były częste w użyciu ponieważ notorycznie wyłączany był prąd, a ludzie siedzieli całymi godzinami o ciemku. Jeśli był to wieczór, szło się szybko spać. Kołchoźnik, czyli radio na jedna tylko falę (był to I program PR), albo grało, albo milczało. Popularna audycją, którzy wszyscy słuchali był teatr PR i radiowa powieść "Matusiakowie." Telewizji jeszcze nie było wiec żadna strata. Nie było szklanych niebieskich szyb u sąsiadów lecz ciemne okna. W długie zimowe noce psy wyły w sąsiedztwie starej Serwówki, a okoliczne koty, których było mnóstwo, chowały się po zakamarkach w piwnicy lub stodole. Te domowe były jak hrabiowie: "Rudusie,Świtezianki, Kitunie, Burasy" i inne - miały bycze życie w domowych pieleszach. Tylko wiekowy pan Serwa spać nie mógł, chodząc po obejściu ze świeczką i podpierając się laską, stękał, jak to w jego zwyczaju bywało. Julia - jego żona na odmianę mówiła sama do siebie doglądając swoją trzodę kur, kaczek, a idąc za nią można było wiele się dowiedzieć. Gdy tylko zmrok nastawał, życie zamierało, ale w Adwencie w domach panował nastrój przygotowań: sprzątanie, wypieki, produkcja ozdób choinkowych itp. Tylko nam gówniarzom na zbytki się brało lub inne harce chodziły nam po głowie....Szedłem Podpromiem w zaspach po kolana, bo zadymka była, a wiatr nawiewał śnieg pod nogi, z garnuszkiem przypiętym sznurkiem do spodni. Jedna ręka w kieszeni, w drugiej latarka w dłoni i gile pod nosem. Szedłem do Feldów na ciepłe mleko z pianką od krowy, albo kozy. To na takim mleku się wychowałem - na Serwówce i u Feldów, dlatego jestem dziś zdrowy...Zimy w owych czasach były mroźne i śnieżne. Jak sypnęło śniegiem, to zadymka mogła trwać przez trzy dni bez przerwy. Mróz był taki, że wszystko wokół siniało, a drzewa strzelały pękając. Takie ponure widoki drzewa rozdętego na pół można było oglądać po tym, jak nastąpił świt. Ulice, po których z trudem się poruszało, a na ich brzegach leżały zwały śniegu, wywożone gdzieś poza miasto. Widok przedni jak dla gówniarza w moim wieku (8-10 lat), dla innych uciążliwość. Dziś nie uświadczysz takich zim - wszystko się zmieniło, myśmy się zmienili, świat i nasze życie.... Pani Feldowa kazała usiąść na małym stołku, z którego można było upaść, taki był koślawy. Ale się siedziało. Poszła do stajni podoić krowy i kozy, a ja się grzałem przy ciepłej kuchni pod którą błyskał płomień. Pan Felda zaczytany w jakiejś książce, spoglądał raz po raz z pod wielkich okularów coś tam mówiąc pod nosem do siebie - pewnie przeżywał akcję w książce... Światło z sufitu było tak marne (żarówka pewnie 15-ka), że na stole paliły się świece, aby można było dobrze widzieć literki. Panował półmrok, a zakamarki izby były całkiem zaciemnione...Tak się żyło w tamtych czasach i było klawo. Dziś każdy potrzebuje "reflektora," aby coś przeczytać. W rozmowie, całkiem nie tak dawno, ktoś powiedział mi, że "nie żyje w średniowieczu, aby się męczyć." Przecież nikomu nie nakazuję, aby używał lampy naftowej, choć u mnie w domu mam dwie - tak dla ozdoby i przygotowane na każdą ewentualność...Wreszcie się pojawiło -
moje mleko z pianką, ciepłe i pachnące. Pani Feldowa przyniosła także masło owinięte w chrzanowym liściu. Skąd o tej porze roku liść chrzanowy? Tę tajemnicę odkryłem znacznie później...Weź, przyda się Twojej Mamie i Wam wszystkim. Gest dobroci i wsparcia, bo nam się nie "przelewało." Wracałem zadowolony i najedzony, bo prócz mleka dostawałem kolację - kromkę chleba z masłem z dodatkiem czosnku. Śmierdziałem potem, bo kto to widział, aby na noc objadać się czosnkiem? Dziś też stosuję podobne "kuracje," tylko wtedy, gdy to nikomu nie przeszkadza. A swoją drogą - czosnek, to dobre zabezpieczenie przed chorobami jesieni i zimy - uodparnia organizm.... Brnąłem w śniegu po kolana po ulicy, którą nikt nie przeszedł i nie przejechał (widać byłoby ślady). Poruszałem się traktem podobnym do białej pustyni, gdyż porą zimową ten "zakamarek" miasta zionął pustką. Latem poruszały się tędy wozy ze żwirem wyciąganym z dna rzeki... Żyło się tutaj jak na wsi - piały koguty, gęgały kaczki, psy i koty żyły w dobrej komitywie. Wszędzie cicho i pusto...Przemierzałem drogą do domu. Za zakrętem przy domu pana Zelkiewicza byłem już prawie na miejscu. Śnieg zasypywał twarz, która zlodowaciała, oddech przyśpieszony i ta zmarznięta ręka trzymająca latarkę. Jeszcze parę kroków, które dłużyły się w nieskończoność. Przy domu pana Szeligi wystarczyło pokonać ogród i już nasze podwórko. Blade światła w oknach serwowskiej czynszówki - jeden "skok" i jestem w korytarzu. Otrząsłem się ze śniegu i wytarłem gile wiszące pod nosem. Garnuszek u spodni dyndał wesoło, ze jest już w domu. Powitanie było przednie, bo zamiast cieszyć się, dostałem okropną koronkę od Mamy: - "gdzie się włóczysz - włóczykiju, jeszcze Cię gdzieś wilki dopadną i będzie jednego kujona mniej..." Jakie znowu wilki i skąd by się tu wzięły - no, chyba z bajek, które Mama czytała nam wieczorami. "O kocie Pimpusiu," czy "Pięknej królewnie," jak też wiele innych. A my słuchaliśmy zasypiając pod grubą pierzyną. To były czasy niezapomnianych przeżyć....
(cdn jutro)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz