Jedyne takie Święta...(cd)...
Kończył się Adwent - do Wigilii tylko trzy dni. W poszczególnych "domach" trwały końcowe przygotowania do radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Ten "pośpiech" trwający od co najmniej dwóch tygodni, to gorączka z wypiekami, sprzątaniem - wypełniała całą Serwówkę. Poszczególne domy, to nic innego, jak nasze mieszkania... A my mieszkaliśmy w jednym pokoju, który był tak zagracony, że aby przejść, trzeba było przeciskać się wąskim "korytarzem" pomiędzy wielką i ciężką szafą, pamiętającą lata 20-te XX wieku, a dwoma łóżkami (też wiekowymi). Była też kuchnia kaflowa, mały kredens i...tyle. Na nakasliku (rodzaj szafki nocnej), stojącej tuż przy wielkim oknie (patrz zdjęcie w pierwszej części), zawsze stała pachnąca jodełka pełna ozdób i słodkości. Była skromna w stosunku do innych, jakie były u ciotek i kuzynów. Cała wielka rodzina mieszkała bowiem w starej czynszówce wybudowanej jeszcze przez ojca obecnego gospodarza - Stanisława Serwy w roku 1869. Taka data widniała na sklepieniu tuż nad obszerną klatką schodową, a malowidło stanowiło pięknego orła z rozpostartymi skrzydłami. To malowidło trwało niezmiennie przez lata i przetrwało okres wojny od 92 lat - tyle bowiem liczyła sobie czynszówka w tamtym czasie. Rozebrano ją w czerwcu 1986 roku. Z opowiadań wynikało, że gdy ją budowano na dalekich przedmieściach miasta, wokół nie było niczego prócz hulającego wiatru po okolicznych polach. Z niewielkiej oddali majaczyła jedynie wielka bryła zamku Lubomirskich ze strzelistą wieżą i potężnymi murami (dziś przy ulicy Szopena).Nie było jeszczePodpromia, lecz jakaś błotnista droga prowadząca do Drabinianki (wsi po drugiej stronie rzeki Wisłok) i dwa drewniane domki. Potem stanął dom pana profesora Szeligi, pani Łukawskiej i inne. Ogrody, które założono na poszczególnych posesjach powstających obok. Bardzo fajnie lecz nie do końca opisał to miejsce Franciszek Kotula, autor książki "Tamten Rzeszów." Ale On zajął się jakby inną stroną tego regionu miasta.... Nasza Mama przygotowywała pomadki, czyli czekoladowe praliny owijane w białe serwetki z pociętymi we frędzle końcówkami. Pięknie się one odznaczały na choince. Moje późniejsze (teraźniejsze) daleko odbiegają od kunsztu i precyzji maminych. Nikt bowiem jak Ona niczego tak starannie nie potrafił przygotować. Łańcuchy z kolorowego papieru, nawlekane na nitce kawałki słomy, gwiazdeczki i inne ozdoby sprawiały, że choinka była fantastyczna i zdobiła ponurość pokoju. Jeśli dodać do tego kolorowe, specjalne świąteczne świeczki - było niesamowicie. Ciotka na pietrze kręciła makowce i inne pieczywa - była mistrzem w wypiekach, których zapach wypełniał nie tylko mieszkanie, ale całą klatkę schodową. Zapachy przyciągały całą naszą gawiedź. Plątaliśmy się przeszkadzając, a ciotka "tańczyła" pomiędzy kuchennym stołem, a piekarnikiem, gdzie piekły się pyszności - złote babeczki, placki i zawijańce. Panował ruch jak w ukropie, a po całej kuchni plątali się jeszcze moi dziadkowie, którzy także chcieli mieć swój udział we wszystkich pracach. Doborowe towarzystwo, które z racji ciasnoty, miało wiele sobie do powiedzenia. Jednak po czasie przygotowań, uciążliwości i pośpiechu, kiedy następował ten wielki wieczór - wszyscy zasiadali do wspólnej Wigilii... Zapachy pieczonego ciasta "rozbrzmiewały" na wysokościach, tak jak "Bóg się rodzi, moc truchleje" - kolęda rozpoczynająca Wigilię Bożego Narodzenia... Ale dziś jeszcze trwał Adwent - czas oczekiwania i...nawrócenia, by w sercach naszych narodził się Bóg. Takie były przekazy. Któż z nas wtedy myślał o tym? Beztrosko ganialiśmy po wszystkich mieszkaniach, od drzwi do drzwi (Door to door) ciesząc się tym co miało nadejść, a nasi rodzice w tym czasie uwijali się jak w ukropie, żeby zdążyć. A potem nastawała cisza i spokój, wypoczynek i wytchnienie - Święta i Boże Narodzenie oraz prezenty. I tak aż do Nowego Roku, do "szczodroka," kiedy dostawało się pieniądze jako symbol "obfitości"(zależy jak dla kogo). Dziadek zawsze przygotowywał "grosze" aby nas obdarować. Moja Mama zawsze dostawała sto złotych (na owe czasy była to duża kwota). Za złotówkę można było odbyć podróż autobusem miejskim dookoła miasta i na to zawsze wydawałem swoje "oszczędności." Marzyłem też, aby kupić sobie pomarańcze i najeść się do syta. Spełniłem to marzenie wiele lat później do tego stopnia, że odbiło się to dla mnie czkawką...
Śnieg padał już trzeci dzień z rzędu. Chodziło się ciężko, ale z zadowoleniem. Nikt specjalnie nie narzekał. Zima zawsze była piękna, mroźna, a po Wigilii zawsze był kulig z pochodniami. Harcowaliśmy do późnej nocy.... Ostatnią czynnością było szorowanie kuchennego stoły. Był to ślubny prezent Dziadków z roku 1906 od rodziny z Krakowa, służący wszystkim na co dzień,a w święta w sposób wyjątkowy. Kuchnia musiała błyszczeć, a stary stół, przy którym wszyscy zasiadali, był wspaniale udekorowany. Ile przeżył Wigilii, Wielkanocy i innych świąt...? Ten sędziwy mebel był tak sprawny (nawet nie wiedział, że jest w podeszłym wieku (40 lat) i nadal służy całej rodzinie. Dziś nakryty białym obrusem oczekuje na wielkie wydarzenie....
Pod obrusem w centralnym miejscu ułożone jest sianko. Białe świece w mosiężnych lichtarzach, stoją pośrodku, a wokół specjały wigilijne: pieczony karp i w galarecie, zupa rybna dla smakoszy, pierogi i kutia, białe opłatki, którymi się łamiemy i składamy sobie wzajemnie życzenia. Doniosła atmosfera radości. Wszyscy obecni łączą się w jedności, odrzucają wszystkie dzienne sprawy, aby choć raz w roku, w taki wieczór, jak dzisiejszy być na prawdę razem. Ilu nas się zebrało wokół tego stołu - można policzyć...22 osoby - ludzi jak mrowie na tak małej powierzchni...Na podwieszonych na nitkach pod sufitem fruwają białe Aniołki, bałwanki z waty i inne ozdoby dające swoim wyglądem radość z nadchodzących Świat...Po posiłku nasz Dziadek tonuje kolędę "Gdy się Chrystus rodzi," którą podejmują uczestnicy kolacji. A potem jakaś inna pieśń z dziecinnych czasów Dziadka: "Weno, weno, słońce świeci, jakieś wojsko z nieba leci..." Niestety, nie zapamiętałem dalszych słów. Przyśpiewki zawsze towarzyszyły opowieściom snutym przez Dziadka - o dawnych czasach z jego młodości, gdy mieszkali w Dylągówce, o przeżyciach z I wojny światowej, które to opowieści słuchaliśmy z zapartym tchem... A kulig wyzwalał w nas energię - zabawy w śniegu, na mrozie. I nikt z tego powodu nie chorował - byliśmy zaprawieni w boju. Takich Wigilii zapamiętałem kilka, a dziś przytoczyłem jedną z wielu, która niczym nie wyróżniała się od pozostałych...Szkoda, że tamte czasy przeminęły, że nie wrócą, bo dziś to już inny czas, jakże różniący się od tamtych lat. Większość z osób tu przytaczanych dawno nie żyje, a Ci, którzy jeszcze pozostali, chylą się ku ziemi i wkrótce też może ich zabraknąć. Czy obecne pokolenie chciałoby kultywować stare obyczaje? Nie sądzę! I tak te Święta się kręcą.... Siedząc "dziś" przy wigilijnym stole, gdzieś w dalekiej przestrzeni, widzę tamten obraz, tych ludzi i improwizuję, aby być również tu i teraz. Jednak sercem jestem tam daleko, w świecie, którego nie ma, który odszedł, jak odchodzi wszystko....Nie ma państwa Feldów, nawet ich domu - nikogo z Podpromia - niczego już nie ma, jest tylko inny świat, bo w tym miejscu stoi dziś hala sportowo-widowiskowa, cała reszta znikła bezpowrotnie....
Serdecznie pozdrawiam.
P a p k i n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz