Szukaj na tym blogu

środa, 1 marca 2017


             Papkin ląduje na...księżycu (?)

Na dzisiaj (?) przygotowałem całkiem coś innego, ale właśnie dzisiejszy dzień jest wyjątkowo poważny, postanowiłem wstrzymać się i opublikuję tę notkę innym razem. Nie mniej, skoro ma coś być niedorzecznego - trudno!  Oczywiście robię sobie żarty, ale cóż. "Głupoty" zawsze trzymały się mojej głowy, ale nie dla głupoty, jak to niektórzy próbowali mi wmówić, ale po prostu - dla ożywienia gburów... Teraz jednak już na poważnie... Nasze życie jest takie i... owakie. Śmiech i płacz - Karnawał i post.


Karnawał, to jakby czas podróży, post - czas modlitwy...
Ameryka, to dopiero temat! Ameryka to marzenie, które "chodziło" po moich kościach. Wspominając swoje dzieciństwo za Stalina (żył ten twór jeszcze, a kiedy wykorkował, kazano mi stać na środku ulicy, kiedy szedłem po mleko, bo w tym czasie odbywał się jego pogrzeb)...Powiem Wam na ucho - Ameryka zawsze była daleko, aż nie wierzyłem w jej istnienie, a także wierzyłem, że nigdy tam nie pojadę. Już prędzej liczyłem, że wyląduję na...księżycu. Cóż, okazuje się, że życie pełne jest niespodzianek. Był moment, kiedy padł mgły promyk nawet osiedlenia się na ziemi Indian. Prysł jak bańka mydlana. Moje marzenie ziściło się po latach w ubiegłym roku i tylko na miesiąc - dobre i to...! Wcześniej "zjeździłem" Amerykę palcem po mapie. W końcu mój kraj też jest Ameryką, ale dla wielu bandziorów i złodziei. To jednak inna historia....


                                           Ameryka, to muzyka,
                                           Ameryka boski kraj,
                                           szosa niesie nas na grzbiecie - 
                                          Ameryka to jest kraj!?
                                                                                Ameryka cicho znika,
                                                                                tutaj boski każdy stan
                                                                                i przewodnik nam się skończył,
                                                                                a był to "wędrownik" - Stan...!

Tak! Ameryka jak mówią, to boski kraj. A ile w tym prawdy? Wodospad Niagara, Dolina Monumentów, Nevada, Ontario, San Francisco, Las Vegas, Nowy Jork, Memphis, Prerie Środkowego Zachodu, Wielki Canion, legendarna autostrada Route 66, cienie Carla Sandburga, Andy`ego Warhola i Elvisa Presleya, Ronalda Reegana, Johna Wayna, Gary Coopera i wielu innych znanych postaci ze świata filmu i nie tylko... No cóż - człowiek jest tylko człowiekiem i jako taki ma prawo składać się zarówno z cnót, jak i grzechów. Dlatego swój wyjazd potraktowałem dosłownie i...obiektywnie. Ale skoro już jestem przy temacie


Ameryki... Filmy ukazujące czasy pionierów, jak nazywano białych osadników, podbijających rodzime tereny Indian, zawsze ukazywały nieugiętych i bohaterskich traperów, nigdy jednak nie promowały "złych" Indian. Oni zawsze przegrywali. Zmarły w 1868 roku Kid Garson i Buffalo Bill Chody, to dwaj najwięksi bohaterowie walk białych Amerykanów z Indianami. Chody zmarł w 1917 roku. Wszyscy bohaterowie pogranicza zabijali Indian, ale żaden z nich nie uczynił tego z taką pompą jak właśnie Chody, gdy w lipcu 1876 roku zastrzelił i oskalpował wodza Czejenów - "Żółte Włosy" na oczach 5-go Szwadronu Kawalerii i 500 czejeńskich wojowników w miejscu zwanym wówczas " War Bonet Greek" (Potok Pióropusza), który potem przemianowano na "Hat Greek" (Potok Kapelusza). Chody wzniósłszy nad głową krwawy strzęp wykrzyknął: "Pierwszy skalp dla Custera," mając zapewne na myśli generała Custera, który trzy tygodnie wcześniej został zabity nad rzeką "Little Big Horn" wpadając w zasadzkę, do której sam się przyczynił. Indianie wyrżnęli w pień całą armię najmłodszego w dziejach Stanów Zjednoczonych generała, który zasłynął w masakrach Indian. Garson urodził się w 1809 roku w Kentucky jako jedno z pietnasciorga dzieci i nim skończył dwa lata, rodzina przeprowadziła się do przygranicznego obszaru Missouri, zwanego "Boon,s Lick."  Garson walczył z Indianami, miał dwie indiańskie zony i wyrobił sobie renomę prawdziwego mężczyzny radzącego sobie we wszystkich opałach. Zarówno Garson jak i Chody spędzili znaczną część swojego życia w krainie Indian, żyjąc z nimi w zgodzie, kiedy mogli, walcząc, gdy musieli... Tyle krótkiej historii na dzień taki jak dzisiejszy.

                                                 P  a  p  k  i  n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz