Szukaj na tym blogu

wtorek, 17 stycznia 2017


             Kresy - czyli historia rodziny...

Rodzinna relikwia. Z opowieści Ojca wynikało, że w salonie urządzonym w stylu szlacheckim, na biurku pamiętającym odległe czasy (biurko było tak stare, że sam dziadek Franciszek dokładnie nie wiedział, skąd się ono wywodzi) stał ołowiany krzyżyk, a na nim wyryty napis: - "Werchoturia 1863." (podobno ktoś z jego rodziny brał udział w Powstaniu 1863 roku, a potem został wysłany na Sybir). Stał zawsze w tym samym miejscu i nie wolno było nikomu go ruszyć, czy nawet przestawić w inne miejsce. W tamtych czasach dzieci były tak zdyscyplinowane, że byłoby coś nieprawdopodobnego, aby któreś ruszyło "zakazany owoc." Byłoby to karygodne. Presja rodziców na dzieci była tak wielka, że nikt nie ośmielił się nawet dotknąć palcem owego krzyżyka. Była to podobno pamiątka z Syberii odlana z ołowianej kuli powstańczej. Była tam także wyblakła fotografia w owalnej ramce. Patrzył na nas smutny pan z obwisłymi wąsami i długą falistą brodą. Pod szyją smutnego pana sterczał sztywny biały kołnierzyk, zwisała niedbale związana kokarda. Nigdy nie dowiedziałem się kogo przedstawiała ta fotografia. Najprawdopodobniej był to ktoś najbliższy mojego ojca - pewnie jego dziadek. Na biurku mamy, w niewielkiej sypialni długo nocami paliła się lampa naftowa z haftowanym abażurem. Następnego dnia, przez jego połowę mama chodziła niewyspana. Nim się rozkręciła - dzień chylił się ku zachodowi....
Ogród był miejscem codziennych zabaw, do którego schodziły się dzieci z sąsiedztwa. "Botanik" - prywatne dzieło dziadka Franciszka było miejscem niedostępnym dla osób postronnych. Dziadek tu wypoczywał doglądając unikalnych roślin i pracując zawodowo. Z wykształcenia był botanikiem i roślino znawcą. Tedy też przechadzała się babcia Paulina - dostojna i postawna kobieta, zawsze zabawna i dystyngowana. Nikt i nic nie zakłócało spokojnemu życiu wiejskiej sielanki, choć tuż za miedzą tętniło życiem nieco ospałe miasteczko Horochów. Tak było do wczesnych lat czterdziestych, choć wojna dawała wiele znaków niepokoju, zadziorność sąsiadów pochodzenia ukraińskiego i ambicji nacjonalistycznych, kiedy w wyniku działań wojennych, rozpoczęła się "wojna polsko-ukraińska, rzeź Polaków na Kresach... Prawdopodobnie część zabudowań rodzinnej posiadłości spłonęła podczas napaści bandy ukraińskiej latem 1943 roku już po ucieczce Ojca wraz z ze starszym rodzeństwem oraz ciężko ranną jego żoną, która zmarła w drodze. Zniszczona została część inwentarza, a sam dom mieszkalny według relacji Gandara Czacharowa (Gerard Czarkowski) i jego siostry Zarii (Zofii), zachował się do końca lat czterdziestych i wykorzystywany był jako magazyn i stajnia. Popadając w ruinę został rozszabrowany. Pośród trawy i chaszczy, które porosły miejsce dawnego dworku, pozostały fragmenty fundamentów. (taką jedna cegiełkę przywiozłem do domu). Po ogrodzie i botaniku śladu nie pozostało poza fragmentem stawu, który został zasypany i dziś widnieje małe oczko wodne. Cały teren byłej posiadłości ojcowizny stanowi dziś dzika łąka. Przecina ją wyjeżdżona polna droga skracająca przejazd z drogi głównej do rzeki Zboryszówki. Okoliczni mieszkańcy zostali wymordowani. Byli to przeważnie Polacy, a także Ukraińcy. W latach siedemdziesiątych XX wieku na terenie posesji odnaleziono masowy grób. Prawdopodobnie byli to wymordowani mieszkańcy Marianówki i Horochowa. Być może w tym dole śmierci znajdowały się szczątki moich dziadków. Według relacji Gandara, gdy banderowcy napadli na Marianówkę, pierwszy zginął pastuch pasący krowę nad brzegiem rzeki - Peter Wasilko, który miał zaledwie 11 lat, a działo się to tuż przed zmierzchem.... Co stało się z rodzinnymi pamiątkami, z rodzinną  relikwią...? Bo kiedy Ojciec wrócił do domu zaalarmowany o tym, co stało się w Marianowce (pracował w Horochowie w elektrowni), dziadkowie leżeli zastrzeleni przed domem. Ciężko ranną Helenę oraz wystraszone dzieci (przyrodnie rodzeństwo) Ojciec zawiózł do szpitala. Niestety Helena zmarła w drodze. Udał się wiec do Rawy Ruskiej do siostry babci Pauliny - Anny. Nie wiadomo, gdzie w tym czasie znajdowali się bracia mojego Taty - Ludwik i Marian.
(cdn) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz