Podróż do korzeni rodu...
"Jest to krótki opis bez szczegółów, może lakoniczny ze względów czysto retorycznych, braku znajomości języka niemieckiego, bez pomocy kogoś znającego tamtejsze realia, raczej zwiedzania miejsca przodków - Tyrolu (Landeck). Jednak oddający klimat i formę miejsca, skąd nastąpiła migracja do Krakowa, a później na Podkarpacie. Niech stanowi motto dla całej pracy zwanej "Historią Rodziny," jego treści przeplatanej historią i dniem powszednim - zatopienia się w jego treści. Oto fragmenty biografii rodziny, jej początków na ziemiach polskich, tak ze strony mojej Babci, a także (tej bardziej tragicznej) ze strony mojego Ojca, czyli Kresów Wschodnich...."Nie modnym jest dziś oglądanie się za siebie. Teraz świat biegnie szybko do przodu, a kto nie nadąża po prostu odpada z gry. Marna moja siła przebicia, zawsze jakieś plątające się za mną skrupuły, wieczorne wyrzuty sumienia, czy aby coś nie było zbyt ostro...? Biję się sam z sobą, bo rozum swoje, a przysłowiowe serce swoje. Depczę...Za wszelką cenę starając się dotrzymywać kroku zwariowanym czasom. Nie biegnę może w pierwszym rzędzie dumnie dzierżąc transparent z napisem "Świat należy do mnie," bo po pierwsze nie jest to prawdą, a po drugie nie potrafiłbym gwałtem dowodzić tak wątpliwej teorii. Mimo całej mojej energii, wewnętrznego optymizmu, ogromnej siły, którą czasem w sobie czuję, wyobraźni, która przeżywa renesans, potknięć przy których ryję nosem po ziemi - lubię spojrzeć za siebie (choć tego nie praktykuję na co dzień), czasem przystanąć, zastanowić się nad tym wszystkim, co w nowoczesnym świecie wydaje się być głupie, idiotyczne, czy zwyczajnie nieistotne. Euforii doznaję bardzo rzadko, prawie wcale, ale jeśli już się zdarzy, to z taką intensywnością, która nie pozwala mi na długi czas zapomnieć o tym dziwnym uczuciu. Dwukrotnie cieszyłem się tak, kiedy znalazłem się w miejscach , które są kolebkami rodu, tej ze wschodu i tej z zachodu, które zapoczątkowały całą historię zdarzeń, splotu i powiązań rodzinnych, a które stały się podstawą mojej m.inn. egzystencji. Pierwszy raz podróżowałem do Austrii...Państwo, jak każde inne, być może i nudne, ale za to czyste i genialnie usystematyzowane. I wcale nie śmieszyły mnie bramki przy wejściu do toalety (w Polsce denerwują mnie babcie klozetowe wymuszające opłaty za sikanie w wysokości 2,50 zł.), zabawnie wyskakujące bileciki, które mają zniżkową (?) moc sprawczą, nie dziwi czystość tak przy drogach, jak również w... pociągach, bo tak powinno być wszędzie, również w moim kraju. Takie same rzędy domów, gdzie na każdym czerwonym dachu, ta sama ilość baterii słonecznych (obrazek z Tyrolu), mogą wydawać się obrazem nudnym, ale jakże bardzo praktycznym. Hermetycznie wystrzyżona trawa, identyczne płotki i wiele innych rzeczy jest mi najnormalniej w świecie obojętne. Nie mniej jednak patrząc na ten ciąg bliźniaczego widoku, można dostać pląsu w oku. Widok pięknych ośnieżonych gór i dróg wijących się dolinami, a stosunkowo nie tak daleko już granica z Włochami... A w moich uszach cały czas słyszę słowa mojej Mamy, od której nauczyłem się zaledwie kilku słów z języka niemieckiego, które zawsze budzą we mnie wstręt. Słysząc ten twardy , szczekliwy język, którego nie lubię, choćby sączony był przez najpiękniejsze usta świata... Pierwszy i jedyny raz miałem okazję przemieszczać się przez Tyrol po krętych i jakże dobrych drogach bez wykolein i innych przeszkód. Ze źrenicami otwartymi jak narkoman przemierzałem uliczki Landeck, a przed oczami przewijały mi się nieznane obrazy, pytania na które nie znałem odpowiedzi. Ale obudziła się we mnie jakaś pamięć genetyczno-genealogiczna i każda inna. Już sama myśl, że to z tego miejsca, z tego miasteczka pochodził mój przodek, powodowała mrowienie po całym ciele. Zaczął prześladować mnie duch zamierzchłych czasów i nie mówię w tym miejscu o rodowodzie. Z tego kraju wywodził się jeden ze zbrodniarzy II wojny światowej - Hitler... Było zastanowienie, westchnienie nad niewinnie przelaną krwią, ale zapisany austriacki genetyczny kod gdzieś tam w głębi nieustająco drgał i nie pozwalał skupić się na rzeczywistym obrazie dnia dzisiejszego... Wracałem do domu z myślą, że muszę wygonić z siebie ten niepokój, odkurzyć dawno zapomniane czasy. Dręczyła mnie chęć odgadnięcia, dlaczego tak naprawdę moi przodkowie od strony Babci wyemigrowali z Austrii do Polski, zatracili swój ojczysty język i tu się osiedlili...? Co tak naprawdę skłoniło ich do osiedlenia się w Krakowie? Czy rzeczywiście tak to miasto przypadło do gustu? Długo grzebałem w przepastnych rodzinnych archiwach, by w końcu móc czegoś się dowiedzieć. Odświeżyłem zapomnianą już wiedzę różnych związków, powiązaniach, Prawie Magdeburskim... Śledziłem drogę saskiej akcji osadniczej celem zrozumienia podjętych wówczas decyzji. I choć nie znalazłem strzępka informacji o konkretnych ludziach, to obraz jakby stał się jaśniejszy. Zrozumiałem wreszcie dlaczego akurat Kraków. Oczywiście prócz korzyści jak najbardziej politycznych i....materialnych, wynikających z osiedlenia się w Krakowie i okolicach oraz względnego spokoju - miasto Kraków przypominało pozostawioną ojczyznę. Oczywiście - potem okazało się, że również uczucie do hrabianki miało zasadnicze znaczenie. Opowieści o tamtej ojczyźnie, których nasłuchałem się od mojej Babci, a także od samej Mamy, pozwoliły mi na wyjaśnienie, dlaczego wręcz zatkało mnie na widok przepięknego Tyrolu. Dziś jedynie co pozostało z zamierzchłych czasów, to pisemnie spolszczone, niemiecko brzmiące nazwisko i moja pamięć genetyczno-genealogiczna, która przez długie lata podpowiadała mi, że najlepszym wyborem dla mnie jest Polska i tylko Polska.... Potomków rodu mojej Babci spotkać można nie tylko w Polsce, choć ta nacja nazwiskowa powoli już zanika. Warto odbyć taką sentymentalną podróż. Szkoda tylko, że bez przewodnika i dlatego bez osiągnięcia większego rezultatu. Ale może to nawet dobrze? Dziś ludzie żyją według własnych sposobów życia. "Rujnowanie" im dnia codziennego swoją obecnością, nie leży ani w moim, ani w ich interesie. Podobnie mają się sprawy tu w Polsce. Ale to już czasy, które przeminęły. Pozostają jedynie smutne obrazy chylących się grobowców, jak ten w Krakowie. Osobiście mam te satysfakcję, ze wiedza moja na temat genealogii rodziny jest znacznie większa od wiedzy poszczególnych członków żyjącej jeszcze części rodziny. I to daje mi przewagę nad nimi....(cdn)
Grobowiec ks. Leopolda Olcyngiera na cmentarzu w Tyczynie k/Rzeszowa, który w roku 1883 chrzcił moją Babcię. Nad tytułem zdjęcie machiny zamieszczone w starym pamiętniku z roku 1900.
tyrol jest znany z tzw zaśpiewu nasi górale też mają zaśpiew wiec ta cecha i podobieństwo naszych gór do wzgórz tyrolskich przyczyniły się do wybrania tego miejsca
OdpowiedzUsuń