Szukaj na tym blogu

niedziela, 8 stycznia 2017

                   Podróż do korzeni rodu...

"Jest to krótki opis bez szczegółów, może lakoniczny ze względów czysto retorycznych, braku znajomości języka niemieckiego, bez pomocy kogoś znającego tamtejsze realia, raczej zwiedzania miejsca przodków - Tyrolu (Landeck). Jednak oddający klimat i formę miejsca, skąd nastąpiła migracja do Krakowa, a później na Podkarpacie. Niech stanowi motto dla całej pracy zwanej "Historią Rodziny," jego treści przeplatanej historią i dniem powszednim - zatopienia się w jego treści. Oto fragmenty biografii rodziny, jej początków na ziemiach polskich, tak ze strony mojej Babci, a także (tej bardziej tragicznej) ze strony mojego Ojca, czyli Kresów Wschodnich...."

Nie modnym jest dziś oglądanie się za siebie. Teraz świat biegnie szybko do przodu, a kto nie nadąża po prostu odpada z gry. Marna moja siła przebicia, zawsze jakieś plątające się za mną skrupuły, wieczorne wyrzuty sumienia, czy aby coś nie było zbyt ostro...? Biję się sam z sobą, bo rozum swoje, a przysłowiowe serce swoje. Depczę...Za wszelką cenę starając się dotrzymywać kroku zwariowanym czasom. Nie biegnę może w pierwszym rzędzie dumnie dzierżąc transparent z napisem "Świat należy do mnie," bo po pierwsze nie jest to prawdą, a po drugie nie potrafiłbym gwałtem dowodzić tak wątpliwej teorii. Mimo całej mojej energii, wewnętrznego optymizmu, ogromnej siły, którą czasem w sobie czuję, wyobraźni, która przeżywa renesans, potknięć przy których ryję nosem po ziemi - lubię spojrzeć za siebie (choć tego nie praktykuję na co dzień), czasem przystanąć, zastanowić się nad tym wszystkim, co w nowoczesnym świecie wydaje się być głupie, idiotyczne, czy zwyczajnie nieistotne. Euforii doznaję bardzo rzadko, prawie wcale, ale jeśli już się zdarzy, to z taką intensywnością, która nie pozwala mi na długi czas zapomnieć o tym dziwnym uczuciu. Dwukrotnie cieszyłem się tak, kiedy znalazłem się w miejscach , które są kolebkami rodu, tej ze wschodu i tej z zachodu, które zapoczątkowały całą historię zdarzeń, splotu i powiązań rodzinnych, a które stały się podstawą mojej m.inn. egzystencji. Pierwszy raz podróżowałem do Austrii...Państwo, jak każde inne, być może i nudne, ale za to czyste i genialnie usystematyzowane. I wcale nie śmieszyły mnie bramki przy wejściu do toalety (w Polsce denerwują mnie babcie klozetowe wymuszające opłaty za sikanie w wysokości 2,50 zł.), zabawnie wyskakujące bileciki, które mają zniżkową (?) moc sprawczą, nie dziwi czystość tak przy drogach, jak również w... pociągach, bo tak powinno być wszędzie, również w moim kraju. Takie same rzędy domów, gdzie na każdym czerwonym dachu, ta sama ilość baterii słonecznych (obrazek z Tyrolu), mogą wydawać się obrazem nudnym, ale jakże bardzo praktycznym. Hermetycznie wystrzyżona trawa, identyczne płotki i wiele innych rzeczy jest mi najnormalniej w świecie obojętne. Nie mniej jednak patrząc na ten ciąg bliźniaczego widoku, można dostać pląsu w oku. Widok pięknych ośnieżonych gór i dróg wijących się dolinami, a stosunkowo nie tak daleko już granica z Włochami... A w moich uszach cały czas słyszę słowa mojej Mamy, od której nauczyłem się zaledwie kilku słów z języka niemieckiego, które zawsze budzą we mnie wstręt. Słysząc ten twardy , szczekliwy język, którego nie lubię, choćby sączony był przez najpiękniejsze usta świata... Pierwszy i jedyny raz miałem okazję przemieszczać się przez Tyrol po krętych i jakże dobrych drogach bez wykolein i innych przeszkód. Ze źrenicami otwartymi jak narkoman przemierzałem uliczki Landeck, a przed oczami przewijały mi się nieznane obrazy, pytania na które nie znałem odpowiedzi. Ale obudziła się we mnie jakaś pamięć genetyczno-genealogiczna i każda inna. Już sama myśl, że to z tego miejsca, z tego miasteczka pochodził mój przodek, powodowała mrowienie po całym ciele. Zaczął prześladować mnie duch zamierzchłych czasów i nie mówię w tym miejscu o rodowodzie. Z tego kraju wywodził się jeden ze zbrodniarzy II wojny światowej - Hitler... Było zastanowienie, westchnienie nad niewinnie przelaną krwią, ale zapisany austriacki genetyczny kod gdzieś tam w głębi nieustająco drgał i nie pozwalał skupić się na rzeczywistym obrazie dnia dzisiejszego... Wracałem do domu z myślą, że muszę wygonić z siebie ten niepokój, odkurzyć dawno zapomniane czasy. Dręczyła mnie chęć odgadnięcia, dlaczego tak naprawdę moi przodkowie od strony Babci wyemigrowali z Austrii do Polski, zatracili swój ojczysty język i tu się osiedlili...?  Co tak naprawdę skłoniło ich do osiedlenia się w Krakowie? Czy rzeczywiście tak to miasto przypadło do gustu? Długo grzebałem w przepastnych rodzinnych archiwach, by w końcu móc czegoś się dowiedzieć. Odświeżyłem zapomnianą już wiedzę różnych związków, powiązaniach, Prawie Magdeburskim... Śledziłem drogę saskiej akcji osadniczej celem zrozumienia podjętych wówczas decyzji. I choć nie znalazłem strzępka informacji o konkretnych ludziach, to obraz jakby stał się jaśniejszy. Zrozumiałem wreszcie dlaczego akurat Kraków. Oczywiście prócz korzyści jak najbardziej politycznych i....materialnych, wynikających z osiedlenia się w Krakowie i okolicach oraz względnego spokoju - miasto Kraków przypominało pozostawioną ojczyznę. Oczywiście - potem okazało się, że również uczucie do hrabianki miało zasadnicze znaczenie. Opowieści o tamtej ojczyźnie, których nasłuchałem się od mojej Babci, a także od samej Mamy, pozwoliły mi na wyjaśnienie, dlaczego wręcz zatkało mnie na widok przepięknego Tyrolu. Dziś jedynie co pozostało z zamierzchłych czasów, to pisemnie spolszczone, niemiecko brzmiące nazwisko i moja pamięć genetyczno-genealogiczna, która przez długie lata podpowiadała mi, że najlepszym wyborem dla mnie jest Polska i tylko Polska.... Potomków rodu mojej Babci spotkać można nie tylko w Polsce, choć ta nacja nazwiskowa powoli już zanika. Warto odbyć taką sentymentalną podróż. Szkoda tylko, że bez przewodnika i dlatego bez osiągnięcia większego rezultatu. Ale może to nawet dobrze? Dziś ludzie żyją według własnych sposobów życia. "Rujnowanie" im dnia codziennego swoją obecnością, nie leży ani w moim, ani w ich interesie. Podobnie mają się sprawy tu w Polsce. Ale to już czasy, które przeminęły. Pozostają jedynie smutne obrazy chylących się grobowców, jak ten w Krakowie.  Osobiście mam te satysfakcję, ze wiedza moja na temat genealogii rodziny jest znacznie większa od wiedzy poszczególnych członków żyjącej jeszcze części rodziny. I to daje mi przewagę nad nimi....(cdn)
   Grobowiec ks. Leopolda Olcyngiera na cmentarzu w Tyczynie k/Rzeszowa, który w roku 1883 chrzcił moją Babcię. Nad tytułem zdjęcie machiny zamieszczone w starym pamiętniku z roku 1900. 
            

1 komentarz:

  1. tyrol jest znany z tzw zaśpiewu nasi górale też mają zaśpiew wiec ta cecha i podobieństwo naszych gór do wzgórz tyrolskich przyczyniły się do wybrania tego miejsca

    OdpowiedzUsuń