Niech żyje lenistwo, czyli -
głupoty mi w głowie...
Smętnie plątam się po pokoju nie mając nic do roboty. Obserwator z zewnątrz określiłby to jako lenistwo, albo "niech żyje lenistwo," bo tak własnie określiła to moja dorosła latorośl. Oczywiście było to złośliwe z jej strony, a wiem to od swojej wnuczki, która mi to powtórzyła...Nie mam nic do roboty, bo też czas mojej pracy zawodowej minął, a dziś jest czasem odpoczynku... Smętnie łażę po pokoju dookoła stołu - to moja "trasa spacerowa," którą pokonuję każdego dnia i nie wiem, co z tym czasem zrobić. Jak dla mnie, tego czasu jest "zbyt wiele" - czasu, który w miarę potrzeb ofiarowuję innym - tak za frico bez żadnych ceregieli... Bo jak się ma tyle czasu, to różne myśli przychodzą do głowy. I tak czasem myślę, ile tak naprawdę człowiek ma włosów na głowie. Według wojaka Szwejka, który miewał przeróżne pomysły i teorie - normalny człowiek (konia z rzędu temu, co mi wytłumaczy, co to oznacza "normalny człowiek") - powinien mieć 60-70 tysięcy włosów na swojej głowie. Ciekawe, skąd On wziął te rewelacje, bo sam wiedzieć bym chciał, ile tak naprawdę mam tych kłaków, choć już zapewne mocno przerzedzone, gdyż jak wiadomo - włosy wypadają z powodu...wstrząsu psychicznego (?) Ale jak zwykle miewam rozwinięty zmysł obserwacji, oczywiście jak już wszystkiego jest za późno. Moje włosy wypadły znacznie wcześniej i dziś rozpatrywanie tego problemu ma się jak musztarda po obiedzie. "Polska stoi na lewatywie, a zwycięstwo będzie nasze" - tak, wiem - powtarzam się! W końcu już raz kiedyś o tym, mówiłem przy innej okazji, ale czasem warto się powtórzyć. Tak to jest, jak się nie ma nic do roboty. Nie chciałbym z tego tworzyć czegoś coś w rodzaju podsumowania minionego okresu, ale kto wie, czy nie byłby to dobry pomysł? Człowiek jest tylko człowiekiem i zaręczam, że z całą pewnością żadnych postanowień sobie nie obiecywałem. Więc raz jeszcze zapytam, "co to jest w ogóle być normalnym, a już na pewno jesteśmy ludźmi omylnymi i często o zmiennych charakterach, w zależności od sytuacji i...pogody. Tak więc wszystko może być niedorzecznością. Nie mam też nic do podsumowania ponieważ w późniejszym rozważaniu "fikcja i fantazja" (to dopiero będzie) - wszystko się kręci wokół tej jednej osi, którą nazywamy życiem. Może nie rzuci się na mnie lawina opinii i wypowiedzi jaka "rzuciła się na mnie" po wcześniejszym wpisie, co można było zauważyć. Co prawda mnie to cieszy nawet w takich chwilach jak to poprzednie, ale dobitnie też pokazuje, że jednak coś w tym musi być, a już na pewno moje charakterystycznewidzenie życia i tego co po nim. Tak więc chyba tamta notka, a może też i obecna, byłaby właściwą do podsumowania minionego czasu. Proszę się jednak nie śpieszyć, tego może być więcej. Pozostaje tylko jedno pytanie, czy warto coś tak osobistego zamieszczać na internetowym forum, do którego dostęp mają wszyscy...? Gdyby więc trzymając się tematu "podsumowania" należałoby wspomnieć o jeszcze jednej sprawie - o tym co mam, czego nie mam, przy czym "co mam" jest zwodnicze, gdyż tak naprawdę nie mam nic, ale ująłem to w sposób "literacki" i dziś oficjalnie mogę to wyrazić:
Jestem pożarem,
z którym walczy się przez długie godziny,
aż nie zostanie całkowicie ugaszony.
Hektolitry wody, która jest życiem
powoli mnie pokonują.
"Wszystko co mam to ręce,
za które ręczę.
Wszystko co mam, to serce -
nie mam niczego więcej
i nie chcę nic mieć..."
Świat byłby chyba piękny,
gdybym nie miał niczego -
prawda...?
Jak zrozumieć te słowa - tak jak je dyktuje strofa? Mam nieco odmienne zdanie, choć niech każdy je rozumie po swojemu. Pożar, to mój temperament, długie godziny - to czas długości mojego, życia, hektolitry wody - to coś, co daje mi życie, radość, a co w końcu musi mnie pokonać. Toi co mam, to ręce, na które mogę liczyć w każdej sytuacji bez oglądania się na inną osobę oraz serce, które kocha, czego inni tak nie chcą zauważyć. Może ze wstydu, może braku odruchu swego serca, a może jeszcze z innych przyczyn? Nie ważne...! A co mam poza tym sercem - najważniejszym organem wrażliwym na innych? Nie mam nic! I dobrze, tak trzymać...! Ale na co dzień jestem zwykłym człowiekiem, czyli tym normalnym, której to definicji "normalny" nie potrafi mi nikt wytłumaczyć. Bo według mnie - "normalny" znaczy normalny, czyli ten, kto czuje, rozumie, okazuje swoją wrażliwość, jest sobą. A skoro tak, to widzę ten świat i otaczające mnie problemy w sposób właściwy, również określam je po swojemu
z większą lub mniejszą trafnością. "Trudne problemy pozostawione same sobie staną się jeszcze trudniejsze" (Prawo Murph`ego). A u mnie w ostatnim czasie wszystko ma inny charakter. Wyjazd w "obce" mi miejsce, inni ludzie, pogoda inna (inna, bo jesienna), przyroda inna... Wkurzają mnie rozmowy, a raczej wymiana opinii, które niczego nie wnoszą, niczego nie zmieniają, a prowadzone są tylko po to, aby zagłuszyć ciszę. Jakże często mi się to zdarza, ale nie mam zamiaru wskazywania palcem, bo sobie obiecałem, że na wszystko zacisnę zęby - przecież nie pozostaje tu "na zawsze.?" Wkurzają mnie ludzie - nie znoszę pseudo-współczucia, pseudo-wyrozumiałości, która kończy się tuż za progiem. Tak sobie z boku obserwowałem i doszedłem do wniosku, że każdy człowiek, to chodzący problem, tyle tylko, że nie każdy przyznaje się do tego. Przyjemnie jest wystawić na pokaz uśmiechniętą twarz i myśleć: "mnie to nie dotyczy." Za niektórymi problemami i niedomówieniami chodzą niemal wielkie jak afrykańskie słonie, ale robimy z nich święte krowy i udajemy, że nic nie ma... "Zazdroszczę" posiadaczom wymijających i selektywnych charakterów, zazdroszczę ciszy (tu akurat jest prawdą) i łatwowierności w to, że jak o czymś się nie mówi, to to coś przestanie istnieć. Głupota i fałsz rodzi głupotę i fałsz i wszystko się zapętla i napędza, tyle tylko, że nie tam gdzie trzeba. Śmiercią naturalną umierają istoty żywe, ale nie problemy. Mijają lata, rzeczy, które nie zostały wyjaśnione, zamknięte żyją swoim życiem, rosną - drzazgi w pamięci owocują... Trudno jest rozwiązać problemy jeśli nie zna się ich zasad, albo gdy tych zasad nie ma wcale, a my ślepo wierzymy, że są. W dzisiejszych czasach moralność, lojalność, to w dużej mierze puste słowa. Niektórzy uważają, że można żyć z niewygodnymi problemami, z niewiarygodnymi ludźmi, niczego nie trącać i...zapomnieć! Taki obraz taplania się w błocie dają fora czatowe. Ale w nas ludziach zawsze coś zostanie: - nienawiść i odrzucenie, albo najgorsza prawda i zrozumienie - ten wybór zależy od nas. Bo jeśli się wypowiedziało "a," to trzeba też umieć powiedzieć "b," a nie chować się pod czyjąś spódnicę lub za plecami innej osoby. Nie wiem też, z czego w wielu ludziach rodzi się przekonanie, że zapomnienie, odepchniecie problemu czy kłopotu spowoduje, że będziemy "coś" mieć za sobą. Nieprawda - to "coś" zawsze będzie przed nami...! Aby nie zanudzać... Tak to jest, gdy się ma tyle czasu wolnego co ja. Wtedy różne myśli, te made i te głupie szwendają się po mózgownicy robiąc często niezły bigos. A że jestem człowiekiem na wskroś myślącym, ta przyjemność mnie nie omija. Tak więc, co to jest ta normalność, choćby w moim wydaniu? A tak za zakończenie - uprzejmie donoszę, że żyję. Nie jestem świętą krową, nie trzeba mnie omijać z daleka ani się mnie bać...! I czekam na pomoc w rozwiązywaniu problemów - nawet tych ostatecznych...
P a p k i n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz