Szukaj na tym blogu

czwartek, 24 listopada 2016

                        (20) Moje miejsce na ziemi...

Gdzieś na początku (musiał bym cofnąć się do pierwszych notek) pisałem o miejscu mojego dzieciństwa i sprawach z tym związanych. Wracając jakby to tego tematu, chciałbym teraz inaczej spojrzeć na wszystkie te sprawy, które przez późniejsze lata dominowały, choć w innym świetle, dotykając czasów obecnych. W tym miejscu z przymróżeniem oka tak to wszystko przedstawię... Urodziłem się jak miałem dwa lata...No, wiadomo - za czasów komuny wszystko było możliwe i ze mną było podobnie. Do szkoły uczęszczałem na ówczesnej ulicy Langiewicza (przydłużenie ulicy Jagiellońskiej). Za skrzyżowaniem, przy ulicy Hoffmanowej była słynna "trójka," szkoła dla tych z wyższych sfer. Moja szkoła, to typowa podstawówka dla zwykłych śmiertelników, do której przyprowadzała mnie moja Mama. Pamiętam jak dziś - otoczona murem od ulicy (dzisiaj nie ma śladu po murze i otoczeniu). Chodziłem do niej tylko do dwóch klas - pierwszej i drugiej, reszta, to Domy Dziecka daleko poza domem. Wychowałem się na smalcu i margarynie popijając kawę zbożową lub herbatę z mlekiem, oznaczającą nic innego, jak woda z mlekiem i żadne choroby nie trzymały się mnie i rodzeństwa. Przeciwnie - mój metabolizm był i do dziś jest w doskonałym stanie. Pamiętam, jak Mama kupiła spodnie i...trampki - to była radocha zważywszy, że Mama wystała je zapisując się na listę pilnując nocami kolejki. Kolonie były darmowe, toteż jak dziś pamiętam - jedną z nich w Łosiach koło Gorlic. Piękny przełom rzeki Ropy w skalnym korycie... Jeździłem z Dziadkiem na wieś zbierać stonkę ziemniaczaną, którą Amerykanie nam zrzucili z samolotów. Kompletna bzdura i sowiecka propaganda.... A chłop zawsze był zaradny i wiedział, że Ci miastowi  (jak my) z głodu by pozdychali, a dobro nie powinno się zmarnować. Świniaka, rąbankę, kuraka i jajca miastowi nie mieli, toteż z moim kochanym Dziadkiem, polami, a w zimie w głębokim śniegu (zimy były nie takie jak dziś) brnęliśmy ku znajomym chatom, gdzie wszelkie dobra bez talonów i wypiski dostać było można. Uważać należało, bo milicja wyłapywała takich delikwentów jak my i zabierała to, co mieli przy sobie - żywe ptactwo, czy też gotowe rąbanki.... Na progu gospodarz oczekiwał zlęknionych miastowych z poczęstunkiem: przaśnym chlebem, szklanką bimbru i ogórkiem kwaszonym w wielgachnym kamiennym garnku, a staropolskim zwyczajem, witali tymi słowami: "...a Wy miastowe k... po co tu przyszli, na przeszpiegi jakie, a burkiem poszczuję i nogi z d... powyrywam. Poszli Wy miastowi w kibini mater..." Tego tak szczerego powitania nigdy nie zapomnę. Już wtedy co niektóre zdarzenia zapisywałem. Płynęło ono z troski chłopa o los robotnika. Gomułka - ówczesny sekretarz partii bolszewickiej nakładał kontrybucję i podatki na rolników. To czasy ucisku i panoszenia się komuny, odbierania dóbr (odczuła to także nasza rodzina). Bo Polska była wtedy państwem sojuszu chłopa i robotnika, a miłość kota do psa była tym samym. Takie czasy wtedy były... A, że bezdomnych wtedy nie było... (?) Zbieraliśmy koce, by za ocean biednej Ameryce wysłać. Bo nasi na chicagowskim Jackowie, zmęczeni po harówce mogli godnie odpocząć. Na saksy do roboty też można było pojechać, jak tylko stempla do paszportu w kolejce się wystało. Tam zarobić, a w kraju wydać. Nie mniej jednak milionów za nic dorobić nie szło. A tak głośno w radiu nam krzyczeli, ze tam za oceanem to dulary z drzew same spadają ino kieszeń dobrze nastaw.... Za to my nocami Wolnej Europy słuchali i jakoś nigdy nie wspomniano o tym dobrobycie, przeciwnie - mówiono prawdę o systemie, w którym przyszło mi żyć... Telewizja dopiero raczkowała i nie stać nas było na taki luksus. Pierwszy telewizor kupiłem na raty dopiero w 1970 roku... Państwo polskie za Gierka  zapożyczyło się od zgniłych kapitalistów z zachodu, aby stworzyć socjalistyczny raj, ale do doktora, darmo i bez kolejki można było, byle by jakiś "prezent" pod pazuchą przynieść. Połóweczkę jakąś markowej wódki, czy kawę, świniaka albo osełkę masła, bo o jajkach już nie wspomnę... Było dobrze - czy się stało, czy leżało, zawsze na koniec miesiąca cosik sie tam dostało. A jak brakowało, to się kombinowało różnymi sposobami. Można było nawet ukraść, bo wszyscy kradli... Ameryka -kraj miodem płynący... A tu się okazało, że co niektórym, którzy brykli za ocean, dopiero wtedy klapki z oczu spadły i zrozumieli starą dewizę: "Europa dla chłopa, Ameryka dla byka, kurwy i złodzieja, a Kanada dla dziada..." Tu w Polsce moja Mama siedziała na stołeczku na serwowskim podwórku wyczekując na listonosza, który raz w miesiącu przynosił dziadowską rentę po ojcu, za którą Mama nie mogła zapewnić nam bytu. Oczywiście - nie oglądała się na innych i sama próbowała coś dorobić, pracując po nocach, szyjąc (było zakazane) kapryśnym ludziom to, co sobie wymyślali i stała w kolejce przez lata oczekując na przydział mieszkania - marzenie, które ziściło się dopiero w 1965 roku. Nie oglądała się na rodzinę, która tylko z pozoru nią była (nie wliczając w to dziadków). Oni wszyscy jakby oczekiwali na "sponsora," który da lub stworzy im mieszkania i inne dobra., dla których jedyną wyrocznią były słowa płynące (do dziś nie zgłębiłem ich tajemnicy) z ich sumień i charakterów, wyperfumowanych z pudrem na twarzy i drwiącym uśmiechem wypowiadane obelżywe słowa pod adresem Mamy i nas - "dziadówka." A myśmy mieli to wszystko w dupie, Was i te Wasze dobra załatwiane po kumotersku, w wyniku łapówek i innych podlizywań. W jakiejś chwili, to nawet cieszyło mnie to bycie poza domem, bo nie musiałem wysłuchiwać tego jazgotu, piania i wściekłego zacietrzewienia... Nie chciałem, by po latach żyjąc w jakimś marazmie (politycznie trwa nadal) że nic mi się nie udało. Każdy ma swoje miejsce, z którego wyszedł i do którego wraca, kiedy jest mu źle. Ja też mam takie miejsce, czego potwierdzeniem są słowa zawierane w kiczowatych wierszykach, czy też w mojej pracy biograficznej zwaną "Historia Rodziny." Zawsze wracam do czasów dzieciństwa, ale do tego beztroskiego, do zabaw i uciekam od tych, którzy zamiast wszczepiać nam dzieciom szacunek do drugiego człowieka (poza nielicznymi), "nakłaniali do złego." Ale zawsze było tak, że burak był burakiem, a Polak nigdy nie potrafił dogadać się z Polakiem. Teraz mowie pod dyktando polityki, która do dziś, mimo lat nie zmieniła się zbytnio, choć ustrój podobno się zmienił (?) w co nie wierzę.... Dzisiaj żyję z dala od dziecięcych miejsc, bo ich już nie ma - to całkiem inny już świat i otoczenie. "Zamknąłem" się w swoim świecie wspomnień o czasach i miejscach, ludziach tamtego okresu, a których nie ma już pośród nas. Odwiedzam ich na cmentarzach w zadumie nad mogiłami. Żyję w kraju, który określam jako zawistne piekiełko. Oczekiwałem czegoś lepszego, innego. Niestety - zawiodłem się nawet na najbliższych... Dzisiaj już czwartek... Znowu zimny, mglisty dzień, szary jak jesień. Za trzy dni rozpoczynamy Adwent - czas wyczekiwania na narodzenie naszego Pana. Miłego dnia wszystkim życzę...
                                                                                       
                                    
                                                                       P  a  p  k  i  n





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz